Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 10:30
Reklama KD Market

Trampek w gębie

Koniec roku. Czas podsumowań, zestawień i refleksji. Okres zadumy nad czasem minionym, weryfikacja postanowień i dążeń, rzut oka na cele, remanent zysków i strat. Baju, baju, bla, bla, bla.

Jeśli znowu powtarzasz, że to był (niepotrzebne skreślić) rok: ciężki, łatwy, dobry, zaskakujący, dynamiczny, itd, itp. – marnujesz czas i kalorie strzępiąc język. Każdy rok jest w zasadzie taki sam i pozostawia nas w mniej więcej takim samym stanie – czymś pomiędzy bezbrzeżnym zadziwieniem i nieodpartym niesmakiem. Choć założę się, że w 2015 r. złapałeś się kilka razy za głowę krzycząc, że po tym nic cię już na świecie nie zadziwi.

Podobnie jak znicze na Wszystkich Świętych i opłatek w Wigilię, bezlitosna kulturowa cykliczność wymusza wspomniane wyżej rytuały: podsumowania i zestawienia. Rozwodzenie się nad ich przydatnością jest równie jałowe jak one same. Jedyne co warto zrobić w tym umownym momencie przejścia, to zapytać samego siebie, czego się w odchodzącym roku nauczyłem.

Ja nauczyłem się niemało. Jako członek wspólnoty (choć nazwanie Polaków tym mianem to ponury dowcip) nauczyłem się, że mit o legendarnej polskiej gościnności w obliczu odwiedzin gości z krwi i kości, jest wart funta kłaków. Okazało się, że jedyne, na co od całkiem sporej rzeszy moich rodaków mogą liczyć uchodźcy, to umieszczenie ich w odremontowanych lub na tę okazję wybudowanych obozach koncentracyjnych. Tak to narodowe mity nie wytrzymują próby rzeczywistości. Całkiem dobrze trzyma się natomiast inne ludowe wierzenie - “Polak, Węgier – dwa bratanki”. Rzeczywiście, nowe władze w zaskakująco krótkim czasie przeszły zadziwiającą drogę – od wieszania plakatów Viktora Orbana nad łóżkiem, do – wzorem idola, rozmontowywania struktur demokratycznego państwa. Nauczyłem się też, choć nie, wróć, to już wiedziałem, że kłamstwo powtarzane dostatecznie często przyjmuje znamiona prawdy, a najlepszą strategią wygrania publicznego sporu jest głoszenie tych samych haseł co oponent, tylko głośniej. Najlepiej jeśli to hasła tyle pojemne co puste: demokracja, wolność, sprawiedliwość.

Po raz kolejny i zapewne nieostatni przekonałem się, żeby nigdy, za żadne skarby, nie wierzyć startującym w wyborach politykom. Ci bowiem są ekspertami od mówienia wszystkiego, co chcę usłyszeć oraz tego, czego usłyszeć jeszcze nie zapragnąłem. Żenada, którą dzielnie uczę się przyjmować na klatę rozkłada się po obu stronach politycznej zawieruchy. Oto mamy nową opozycję polityczną, która nie tylko postanowiła nie zgłaszać projektów ustaw, ale też – wychodzi z sali obrad w geście protestu. Rozumiem emocje, ale... z muchą w nosie to ja sobie mogę wyjść do sypialni, łazienki albo z domu. Ale poseł z sali obrad? Wyraźnie widać, że nie ma w kraju politycznej siły zdolnej zatrzymać Kaczyńskiego, który zrobi z Polską co zapragnie, wmawiając ludowi bajki o dobrej zmianie. Bachanalia trwają. Prezydent, który publicznie deklarował, że nie będzie bezkrytycznie podpisywał wszystkiego, co podsunie mu rząd, już zyskał przydomek “długopis prezesa”. Smutne, jak błyskawicznie z kraju z mozołem budującego swoją międzynarodową pozycję, można zrobić narodowo-socjalistyczny zaścianek.

Na koniec o złudzeniach. 2015 to dla mnie rok, że tak się grafomańsko wyrażę, zrzucania łusek złudzeń. Otóż w wieku lat czterdziestu, po kontuzji kręgosłupa, pozbyłem się młodzieńczej iluzji własnej niezniszczalności i w dosłownie bolesny sposób wszedłem w wiek średni.

Odrzuciłem też iluzję międzyludzkiego porozumienia pomiędzy wrogimi plemionami. Dziecięciem będąc myślałem, że istnieje coś takiego jak dyskusja, wymiana poglądów, szermierka na argumenty. O święta naiwności! W tym tragicznie wyborczym roku okazało się, że dyskurs sprowadza się do kopania po kostkach i obrzucania przeciwnika najbardziej złożonymi epitetami. Do grzebania w życiu prywatnym, pochodzeniu, zaglądania pod kołdrę. To tragedia, że w ostatnim roku poglądy polityczne dzielą Polaków w sensie najdosłowniejszym, rodziny przestają się odwiedzać, kończą się długoletnie znajomości.

W końcu, na samej mecie 2015 roku, dobitnie zrozumiałem dwie sprawy: że jestem za stary na święta Bożego Narodzenia i na “Gwiezdne wojny”, że tych trupów reanimować się już nie da. Dorastanie boli. Szczególnie jak się jest po czterdziestce.

Grzegorz Dziedzic

fot.pixabay.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama