Bez zobowiązujących uzgodnień, podatków od emisji węgla i konkretnych ograniczeń dotyczących produkcji gazów cieplarnianych – mimo tych braków zakończona w tym tygodniu konferencja klimatyczna w Paryża została okrzyknięta jako sukces.
Wszystkie ręce na pokład!
Ta dyskusja toczy się od ponad 20 lat. Czy ludzkość ma rzeczywiście wpływ na zmiany klimatu na Ziemi? Czy może zrobić cokolwiek, aby powstrzymać globalny wzrost temperatur i podnoszenie się oceanów? Nie brakuje wciąż naukowców sceptyków uważających, że do cyklicznych zmian pogodowych doszłoby niezależnie od naszych działań. Ale przeważyło zdanie większości klimatologów. Ich zdaniem to ludzkość jest odpowiedzialna za emisję większości gazów cieplarnianych w latach 1850–1980. W tym czasie spalano nie tylko węgiel, gaz, czy pochodne ropy naftowej. Z dymem szły także wycinane w szybkim tempie lasy, zarówno w strefie umiarkowanej, jak i podzwrotnikowej, uniemożliwiając absorpcję dwutlenku węgla i emisję życiodajnego tlenu. Grożą nam nieodwracalne zmiany, takie jak znikanie małych państw położonych na wyspach, unicestwienie raf koralowych i stopienie lodowców na Grenlandii – przewiduje od lat większość autorów długoterminowych prognoz klimatycznych. Zdołali oni przekonać polityków, aby ci wspólnie zasiedli do stołu i zaczęli negocjować. Konferencja klimatyczna w Kopenhadze w 2009 roku zakończyła się fiaskiem, ale to był dopiero początek. Konieczność podjęcia szybkich działań dostrzegł nawet papież Franciszek, który opublikował niedawno najbardziej proekologiczną encyklikę w historii Kościoła.
Wielki przegrany
Podczas ostatniego szczytu COP21 najwyraźniej zdawano sobie sprawę ze stawki, o którą toczy się gra. To że negocjacje toczyły się w Paryżu miało także symboliczne znaczenie. Zaledwie kilka tygodni wcześniej stolica Francji była miejscem zamachów terrorystycznych. Teraz przedstawiciele 186 krajów zjednoczyli się w walce z innym wspólnym wrogiem, przy znaczących wysiłkach paryskich dyplomatów.
Porozumienie klimatyczne w Paryżu było typowym kompromisem osiągniętym po czterech żmudnych latach negocjacji. Nikt do końca nie wyjechał zadowolony, nikt do końca jako przegrany. Co się w nim znalazło? Przede wszystkim począwszy od 2020 roku wszystkie kraje rozwinięte mają przeznaczać co najmniej 100 miliardów dolarów rocznie na walkę ze zmianami klimatycznymi. Co prawda deklaracja o 100 miliardach nie znalazła się w dokumentach stanowiących stały element porozumienia, ale dokumentach wykonawczych, które można zmienić, ale to obiecujący początek.
Wielkim przegranym szczytu okazał się sektor paliw kopalnych – moment podpisania porozumienia był czarnym dniem dla czarnego złota, ale i dla ropy i gazu. Nie dlatego, że już jutro zrezygnujemy z ich używania. Rządy zobowiązały się jednak, że z biegiem czasu będą wdrażały działania promujące przechodzenie na bardziej przyjazne dla środowiska źródła energii. Lobby paliw kopalnych może jedynie pocieszać się, że wszystko odbywa się w sferze deklaracji. Umowa nie eliminuje bowiem węgla jako źródła energii, co może cieszyć Polskę, gdzie ten surowiec odgrywa kluczową rolę. Z dokumentu zniknęło także pojęcie „dekarbonizacji”. Ale na przykład zasobna w ropę naftową Arabia Saudyjska, która sprzeciwiała się ograniczeniu wzrostu temperatury do 1,5 st. C i planowi zmniejszania emisji w dłuższej perspektywie, przegrała na obu frontach. Może się jedynie pocieszać, że nie sprecyzowano, że chodzi tylko o emisje z paliw kopalnych.
Od słów do czynów
Umowa jednak nie sprawi, że emisja dwutlenku węgla zmniejszy się choćby o jedną tonę. Redukcji nie należy także spodziewać się w średnioterminowej perspektywie. Jeśli kuracja da efekty, redukcja dwutlenku węgla nastąpi w przyszłych dekadach. Polskę, podobnie jak inne kraje uzależnione od surowców kopalnych, czekać będzie poddawanie się co 5 lat weryfikacji w sprawie ograniczenia emisji substancji pochodzących ze spalania paliw kopalnych.
A w USA? Ustalenia z Paryża stoją w sporym kontraście do poglądów wygłaszanych przez niektórych republikańskich kandydatów na prezydenta. Większość z nich uważa, że walka ze zmianami klimatycznymi może oznaczać gigantyczną utratę miejsc pracy w USA, której amerykańska gospodarka nie będzie w stanie tolerować. Ale przecież nie musi tak być. Powolne odchodzenie od ery paliw kopalnych może oznaczać duże inwestycje w czystą energię odnawialną, a tym samym – tworzenie nowych firm i wzrost zatrudnienia.
Ale to właśnie opór republikanów sprawił, że umowa nie zawiera wiążących prawnie celów redukcji emisji i deklaracji finansowych. Administracja Baracka Obamy i tak nie uzyskałaby na nie zgody od republikańskiego Kongresu. Ponieważ umowa pozwala na samodzielne wyznaczanie celów emisyjnych, wiele zależeć będzie od tego, kto zasiądzie w Białym Domu na kolejne 4 lata po wyborach w listopadzie 2016 roku.
Zmienili też ton Chińczycy, którzy w przeciwieństwie do szczytu klimatycznego w Kopenhadze w 2009 roku przestali być uważani za hamulcowych porozumienia klimatycznego. Na prośbę Pekinu w umowie podkreślono co prawda, że kraje bogate i biedne dysponują różnymi możliwościami w walce ze zmianami klimatu. Jednocześnie jednak Chiny, które są największym emitentem gazów cieplarnianych na świecie, zaczęły budować swój proekologiczny wizerunek i pozostaje mieć nadzieję, że przejdą od słów do czynów. Z kolei Indie niechętnie przystały na cel ograniczenia wzrostu globalnych temperatur do 1,5 st. C, ale nie udało im się uzyskać dostępu do zielonych technologii nieobarczonych prawami własności intelektualnej – przypominają agencje.
Świat pomoże Kiribati
Na pewno wielkim zwycięzcą paryskich negocjacji okazały się małe wyspiarskie państwa Pacyfiku. To one najmocniej naciskały na ustalenie ograniczenia wzrostu średniej temperatury na Ziemi do 1,5 st. C w porównaniu z erą przedindustrialną. Takie kraje jak Tuvalu, Wyspy Marshalla czy Kiribati uzyskały zapewnienie, że świat pomoże im w walce z katastrofalnymi skutkami zmian klimatycznych.
Unia Europejska, która rzeczywiście pokazała się w negocjacjach w roli lidera zmian, doprowadziła do włączenia do porozumienia mechanizmu wprowadzającego z czasem ambitniejsze cele emisyjne, choć ugięła się pod żądaniami, by mechanizm ten nie był prawnie wiążący. Od samych uczestników spotkania zależy więc teraz, czy paryskie porozumienia będą miały jedynie symboliczny charakter, czy okażą się punktem zwrotnym w walce z najbardziej zgubnymi skutkami zmiany klimatu.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama