Terroryści z Państwa Islamskiego stali się głównymi bohaterami negatywnymi współczesnego świata. Dawno temu ich rolę spełniały hordy Mongołów i Hunów, bardziej współcześnie – hitlerowcy i komuniści. Islamscy ekstremiści to najnowsza wersja wroga, którego każdy się boi. To ci, którzy życzą nam śmierci, na czarno-białych sztandarach niosą zagładę i apokalipsę. Boimy się tego, czego nie rozumiemy. Obce znaczy przerażające. Nieznane – straszne.
Państwo Islamskie, coraz częściej nazywane Daesz (od arabskiego akronimu), to terrorystyczna organizacja quasi-państwowa opierająca się na salafizmie, czyli dżihadystycznej wersji sunnickiego islamu. Dla niezorientowanych w religioznawstwie – to fanatycy, którzy swoją ideologię opierają na wierze w proroctwa zawarte w Koranie oraz w nadchodzącą apokalipsę. To ultrakonserwatyści traktujący słowa Mahometa na tyle dosłownie, że nie widzą innej możliwości niż powrót do obyczajów i warunków życia wprost z siódmego wieku naszej ery.
Głównym założeniem Państwa Islamskiego jest odrzucenie pokoju i parcie do wojny. Ich cel to zabicie jak największej ilości ludzi, generalnie wszystkich, którzy mają inny pomysł na rzeczywistość niż życie w średniowiecznym kalifacie. Dla członków i sympatyków Daesz każdy przejaw nowoczesności jest przejawem ataku na perfekcyjną ich zdaniem w swej pierwotnej istocie naukę Koranu. Nie ma sensu czarować rzeczywistości i udawać, że to ruch polityczny, przeciwnicy globalizmu czy jacyś inni rewolucjoniści, którym z islamem przypadkiem tylko po drodze. Daesz to sekta religijna. Hiperislamska i tak skrajna, że większość muzułmanów odrzuca ich ideologię, za co zresztą uznawani są przez Daesz za niewiernych na równi z ludźmi Zachodu, i tak jak oni – nadają się tylko do eksterminacji. Nieprzypadkowo właśnie wśród uważanych za postępowych szyitów jest najwięcej ofiar terrorystów. Pamiętacie Państwo sekty Davida Coresha, Jima Jonesa, czy choćby polską sektę Niebo? Daesz to podobny pomysł, z tą różnicą, że zamiast kilkuset fanatycznych zwolenników ma ich miliony.
Pierwszy cel terrorystów na Zachodzie to wzbudzanie strachu i trzeba przyznać, że są w tym nieźli. Inny, to zmuszenie kolejnymi atakami zachodnich sił koalicyjnych do lądowej interwencji, podobnej do tej, podczas której Daesz powstał – w 2003 roku. Wielka bitwa z „Rzymianami” na ich terenie to wypełnienie się prastarej przepowiedni i początek marszu po ostateczne zwycięstwo salafizmu. Wie o tym administracja Obamy, który zdaje sobie sprawę, że lądowa interwencja to rozwiązanie w najlepszym wypadku tymczasowe, a w szerszej perspektywie służące interesom terrorystów. Kolejnym celem ekstremistów jest wywołanie nienawiści skierowanej do wszystkich muzułmanów, którzy wsadzeni do wielkiego worka z napisem „terroryści”, odrzuceni przez Zachód, będą łatwiejsi do pozyskania jako sympatycy i kolejni zamachowcy. Donald Trump głosząc swoje ksenofobiczne hasła, zachowuje się zatem jak marionetka Państwa Islamskiego, które mówi: „Skacz, Donald”. Pobudzając napędzane lękiem nastroje antymuzułmańskie, Trump odpowiada: „Jak wysoko?”.
Jak zatem walczyć z Państwem Islamskim? Na początek trzeba spróbować zrozumieć, kim są i czego chcą, nie sposób bowiem pokonać idei, której nie rozumiemy. Poznanie Daesz jest trudne, bo mało kto stamtąd wrócił, a ich wizerunek w mediach jest dokładnie taki, jakiego życzą sobie terroryści – postrzegamy ich jako oszalałych z nienawiści, obcinających głowy nihilistów. Ta radykalna postawa nie przypadkiem znalazła w naszym ponowoczesnym chaotycznym świecie wielu sympatyków. Dość, że do Daesz zapisuje się tysiące młodych ludzi z krajów zachodnich, w tym Amerykanów. Od dotychczasowego życia odpycha ich nuda i przewidywalność zachodniego stylu życia. Również brak celu, sensu, poczucie wewnętrznej pustki, potrzeba przynależności i przeżycia romantycznej przygody. A przede wszystkim niechęć do sztucznej plastikowej rzeczywistości o smaku hamburgera i coli. Do Daesz ciągną przede wszystkim wszelkiego rodzaju fanatycy przemocy i brutalności zwani violence junkies oraz różnej maści konserwatyści, którym imponuje kamieniowanie niewiernych żon i zrzucanie pedałów z wysokich budynków. To na nich czyhają w sieci oficerowie werbunkowi, oferując im pakiet – przygoda, bezkarne zabijanie, braterstwo, darmowe mieszkanie z prądem i wodą oraz męczeńska śmierć uwieńczona wieczną orgią. Tysiące młodych zagubionych ludzi zrywa kontakty z rodzinami i wyjeżdża do Iraku czy Syrii dokonując hidżry – podróży do serca muzułmańskiego ekstremizmu, wzorowanej na tej, którą Mahomet odbył z Mekki do Medyny.
Coraz więcej ekspertów i komentatorów zdaje sobie sprawę, że Daesz jest jak rak, z którym praktycznie nie da się walczyć, bo wciąż następują przerzuty. Ciekawym pomysłem jest sprawdzona już w przypadku Związku Radzieckiego metoda, aby rozprzestrzeniającą się jak zaraza ideologię (wtedy bolszewizm, dziś dżihadyzm) ukierunkować i zamknąć w ramach jednego państwa. Czyli może zamiast tropić terrorystów na pustyni, pozwolić im stworzyć ten zaściankowy kalifat, który jak sowiecka Rosja – złamie się pod własnym ciężarem, a wcześniej skorumpuje się i siłą rzeczy unowocześni, tracąc atrakcyjność przyczółka wstecznej romantycznej rewolucji.
Grzegorz Dziedzic
Na zdjęciu: Teroryści z flagą Państwa Islamskiego (IS) fot.Wikipedia
Reklama