W piątkowy wieczór dobitnie i boleśnie uświadomiliśmy sobie, że nasze przekonanie o życiu w czasach pokoju, możemy zostawić sobie na czasy pokoju, jeśli takowe kiedykolwiek nadejdą. Paryski koncert (sic!) terroru, atak w Bejrucie i wysadzenie rosyjskiego samolotu to kolejne i niestety nieostatnie przegrane bitwy na froncie walki z nihilistycznym muzułmańskim terroryzmem spod znaku IS. W Paryżu 129 osób zginęło tylko dlatego, że poszły zobaczyć rockowy zespół, zabawić się w gronie przyjaciół. A my znowu siedzieliśmy przed telewizorami i ekranami smartfonów w niemym przerażeniu zmieszanym z ulgą, że to jednak nie u nas. Nasze poczucie bezpieczeństwa znowu trafił szlag.
Podobno lubimy się bać, na tym lubieniu bazują producenci horrorów czy ogromny przemysł związany z Halloween. Strach jako emocja jest potrzebny i pożyteczny. Bez niego nie uciekniemy przed goniącym nas psem, nie uskoczymy przed nadjeżdżającym samochodem, nie zasłonimy się przed ciosem napastnika. Strach jest naszym naturalnym sprzymierzeńcem, bo uruchamia w nas instynktowną wolę przeżycia, pomaga przetrwać. Ludzie, którzy nie czują strachu, są psychologicznymi inwalidami. Odwaga nie oznacza braku strachu, ale umiejętność jego opanowania i przekraczania. Seneka Młodszy powiedział wieki temu, że “kto się boi, ten jest niewolnikiem”. Prawda, choć miał na myśli nie strach, ale lęk.
Lęk jest irracjonalny, nawet jeśli ma rzeczywiste źródło. Nie jest oparty na instynktownej żądzy przetrwania, a na neurotycznych emocjach. W przeciwieństwie do strachu, nie rozjaśnia, a zaciemnia obraz sytuacji. Boimy się, że i do nas przyjdą brodaci terroryści obwieszeni bombami wysadzą się w osiedlowym supersamie, na stadionie albo dożynkowym festynie. Jest to obawa ze wszech miar uzasadniona. Kolejne ataki są kwestią czasu, a Polska jako przedstawiciel „zgniłego Zachodu” może być dla muzułmańskich bojowników celem, jak każde inne zachodnie państwo. Pierwsze reakcje po paryskich zamachach były straszne. “I co lewaki? Zadowoleni jesteście?” – to zdanie przeczytałem tego wieczoru dziesiątki razy. Z niedowierzaniem patrzyłem na komentarze winą za zamach obarczające Unię Europejską, zwolenników świeckiego państwa, czy bliżej nieokreślonych „tęczowych”. “Czy wyście już całkiem zgłupieli?” – myślałem, bo – patrz wyżej – lęk odbiera rozum. Nie wiem, czy w podobnie wyrozumiały sposób podszedł do sprawy pewien Hindus, mieszkaniec Wrześni, który na fali postzamachowej neurozy dostał bęcki od dzielnego obrońcy polskości. Niepanowanie nad emocjami można jednak wybaczyć kibolskim bojówkom oraz facebookowym samorodnym publicystom. Gorzej, gdy zimną krew tracą ludzie, których naród wybrał, żeby w momentach próby trzymali fason. Tymczasem świeżo upieczony minister ds. europejskich Konrad Szymański, na fali lękowego zaślepienia wkrótce po zamachu palnął, że Polska w ogóle żadnych uchodźców nie przyjmie. Kiedy rząd już nieco ochłonął, rakiem wycofał się z tej pochopnej deklaracji. Wiadomość jednak poszła w świat. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz gorzko skomentował wypowiedź naszego ministra przypominając, że nie na tym polega europejska solidarność. Lotte Leicht, kierująca europejskim oddziałem Human Right Watch, przyznała Polsce „złoty medal za najbardziej ignorancką” reakcję na paryskie zamachy. Ciężko się nie zgodzić – bardziej histeryczną niż reakcja samej Francji.
Rozumiem, że lęk połączony ze społeczną frustracją w Polsce wywołuje potrzebę posiadania wroga, wprost proporcjonalną zresztą do jego nieobecności. Tendencje izolacjonistyczne w dobie realnego zagrożenia światowym terroryzmem są naturalne. Inna sprawa, że mało logiczne. Terroryści są jak powódź, jak woda, która zawsze znajdzie szczelinę. I tak jak powodzi, nie da ich się powstrzymać samotnie. Wręcz przeciwnie, teraz właśnie, jak nigdy wcześniej, potrzebna jest ścisła międzynarodowa współpraca – wywiadów, służb mundurowych, armii. Wróg to terroryści z IS i im podobnych oszołomskich band. Nie musimy go szukać w każdym meczecie, budzie z kebabem, w feministkach i gejach. Wiemy, gdzie są, wiemy, czego chcą. I tylko zjednoczeni możemy dać im radę.
Grzegorz Dziedzic
fot.Kay Nietfeld/EPA
Reklama