Piotr Małachowski po raz pierwszy w karierze został w Pekinie mistrzem świata w rzucie dyskiem. Po zwycięstwie opowiadał o psychicznym zmęczeniu, wewnętrznym spokoju, Edmundzie Piątkowskim i ochocie na... placki ziemniaczane.
Małachowski, mający najlepszy w tym roku wynik na świecie (68,29 we Władysławowie 1 sierpnia), do konkursu podszedł spokojnie. W eliminacjach odpadło dwóch poważnych kandydatów do medalu – Węgier Zoltan Kovago i Niemiec Martin Wierig.
- Akurat się udało, ale jestem bardzo zmęczony psychicznie. Nie wiem czym. Dałem z siebie wszystko w pierwszych dwóch rzutach, a później miałem proste nogi, jakbym dopiero uczył się rzucać – powiedział tuż po zwycięskich zawodach.
Po raz trzeci w Pekinie na podium jest dwóch Polaków. Wcześniej po złoto i brąz w rzucie młotem sięgnęli Paweł Fajdek (Agros Zamość) i Wojciech Nowicki (Podlasie Białystok), a dwa brązowe medale zawisły na szyi tyczkarzy Pawła Wojciechowskiego (CWZS Zawisza Bydgoszcz) i Piotra Liska (OSOT Szczecin).
- To jest coś wspaniałego. Bardzo się cieszę, że Robert po dwóch rzutach się odblokował. Zrobił to samo, co ja w eliminacjach – ocenił Małachowski.
Przyznał jednocześnie, że nie bał się, iż Belg Philip Milanov go przerzuci.
- On poprawił rekord kraju. To jest coś wielkiego i po takiej próbie trudno jest się zmobilizować na coś więcej – podkreślił wicemistrz olimpijski z Pekinu (2008).
Taktykę Małachowski miał taką samą jak zawsze – w pierwszej kolejce chciał „ustawić” konkurs, rzucając bardzo daleko.
- Układ nadawał się do tego idealnie. Rzucałem jako drugi, czyli mogłem bardzo szybko ustawić konkurs pod siebie. Tak się nie stało. W pierwszej kolejce było tylko 65,09 i wiedziałem, że muszę jeszcze przyłożyć, by to wygrać – opowiadał.
Podopieczny Witolda Suskiego pochwalił doping z trybun.
- Przyszło mnóstwo Polaków. Cała reprezentacja była na stadionie. W ogóle atmosfera na tych zawodach jest świetna. Spotykaliśmy się wszyscy na stołówce, każdy z każdym rozmawiał i nieważne, czy komuś wyszło, czy nie. Byliśmy jedną wielką drużyną. Tworzymy ekipę, która składa się z mnóstwa młodych ludzi, którzy za chwilę będą osiągać bardzo dobre rezultaty. To jest jednak świetna młodzież, a po tych mistrzostwach jeszcze bardziej doświadczona i mądrzejsza – ocenił.
Po drugiej kolejce rzutów, gdy Małachowski już prowadził, położył się na zeskoku. Z tamtego miejsca, ze stoickim spokojem, oglądał, co robią rywale.
- Byłem bardzo zmęczony psychicznie. Głowa chciała jeszcze rzucać, ale ciało miało dość. Jak wstawałem to czułem się tak, jakbym zrobił bardzo ciężki, fizyczny trening – podkreślił.
To jednak mimo wszystko nie był dla niego najtrudniejszy w życiu konkurs. „Ten przeżyłem w 2010 roku w mistrzostwach Europy w Barcelonie. Do tej pory się zastanawiam, jak w tak śliskim kole udało mi się rzucić 68 metrów” – przyznał.
Małachowski marzy jeszcze o poznaniu... Edmunda Piątkowskiego. Dyskobola, który startował w latach 50. i 60. XX wieku. Był mistrzem Europy (1958) i rekordzistą świata.
- Całe życie marzę o tym, by z nim porozmawiać. Biały Anioł, który świetnie rzucał technicznie. Nie widziałem niestety nigdy tego na filmach, ale obejrzałem mnóstwo zdjęć. Był świetnie przygotowany, nie miał takiego brzucha jak ja. Wiem, że mieszka w Warszawie i bardzo bym chciał go jeszcze kiedyś poznać – powiedział dwukrotny wicemistrz świata.
Ten sezon mógłby uznać nawet za... idealny. „Wszystko układa się tak jak chciałem. Zdobyłem mistrzostwo, wygrałem parę mityngów Diamentowej Ligi, a tego na pewno się nie spodziewałem. Zwłaszcza po treningach w lutym, czy w marcu. W rzucie dyskiem następuje jednak zmiana warty. Przychodzą młodzi, którzy jeszcze na zawodach bardzo daleko nie rzucają, bo się boją, ale są już na to przygotowani. Za rok może być już znacznie trudniej” – uważa.
W tym sezonie w dwóch mityngach zmierzy się jeszcze z powracającym po poważnej kontuzji kolana mistrzem olimpijskim, świata i Europy Niemcem Robertem Hartingiem. Najpierw spotkają się w Berlinie na mityngu ISTAF, a tydzień później – 13 września – w Memoriale Kamili Skolimowskiej na PGE Stadionie Narodowym w Warszawie.
- Wydaje mi się, że jeśli nie będzie w stanie rzucać w okolicach 67 metrów, to pewnie nie wróci za rok. Nie mam jego kompleksu. On jest po prostu lepszym zawodnikiem. Jestem tego świadomy, że jest lepiej zbudowany, ma dłuższe dźwignie, ale można z nim wygrać – ocenił.
Małachowski medalu nie chce dedykować nikomu. - Bo jest tyle osób, że nie wiedziałbym, kogo wymienić. Nie będę tu mówić o swoim synku, czy dziewczynie. Oni doskonale wiedzą, że to robię dla nich – powiedział.
Przed finałem czytał „zbiór historii morderstw w Stanach Zjednoczonych”. Tym razem nie wziął też na konkurs ze sobą telefonu. - Bo jak go biorę, to zawsze mam pecha – dodał. Po powrocie do kraju chciałby przede wszystkim zjeść... placki ziemniaczane. - To byłoby coś. Ale pewnie dostanę... parówki. One też będą mi smakowały – śmiał się.
Brązowy medal w rzucie dyskiem zdobył Robert Urbanek (MKS Aleksandrów Łódzki). Wcześniej w stolicy Chin na najwyższym stopniu podium stanęli: Paweł Fajdek i Anita Włodarczyk w rzucie młotem, Adam Kszczot został wicemistrzem globu w biegu na 800 m, a na trzecich miejscach uplasowali się Wojciech Nowicki w rzucie młotem oraz tyczkarze Paweł Wojciechowski i Piotr Lisek.
(PAP)
Reklama