Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 05:54
Reklama KD Market

Solidarność 35 lat później...

35 lat temu, 31 sierpnia 1980 roku, po fali strajków w całym kraju, w Stoczni Gdańskiej podpisano porozumienie gwarantujące m.in. prawo do utworzenia niezależnych, samorządnych związków zawodowych. Wydarzenie to stanowiło początek przemian, które doprowadziły do rozmów Okrągłego Stołu i wyborów parlamentarnych 1989 roku, rozpoczynających transformację ustrojową w Polsce. W 35. rocznicą tego wydarzenia spytaliśmy byłych działaczy Solidarności, którzy znaleźli się na emigracji w USA o ocenę wydarzeń Sierpnia 80 oraz o dzisiejszą Polskę.



Stanisław Kalman, solidarnościowiec reformujący PZPR, mieszkaniec Chicago, właściciel prywatnej firmy

Członkiem PZPR został w 78 roku. Namówił go kolega, kusząc obietnicą mieszkania. - Zgodziłem się, bo zależało mi na mieszkaniu. Sytuacja lokalowa była w tych czasach bardzo trudna, a ja niestety byłem w tamtym okresie oportunistą. Członkostwo partyjne sprowadzało się do płacenia składek, udziału w zebraniach, na których się spało, bo było potwornie nudno. Kompletnie nic się nie działo. Sytuacja zmieniła się radykalnie, jak powstała Solidarność. W partii zawrzało. Wbrew temu, co się powszechnie mówi o partii, należeli do niej również porządni ludzie, którzy chcieli mieć normalne państwo polskie. Z powstaniem Solidarności w partii zaczęła się zawierucha. Zaczęli się odzywać ludzie, którzy wcześniej nic nie mówili. I ja byłem jednym z nich. Chciałem wziąć udział w strajku, który wybuchł w Hucie Katowice 29 sierpnia, ale akurat tego dnia moja żona rodziła w szpitalu. Musiałem być przy niej.

Mimo jawnych sympatii prosolidarnościowych i przynależności do związku zdecydował, że pozostanie w partii, by demokratyzować jej struktury od wewnątrz. Zaczął szybko awansować w partyjnej hierarchii. - Najpierw wygrałem wybory na sekretarza podstawowej komórki, później na sekretarza zakładowego, a wreszcie na szefa komitetu fabrycznego, który ze względu na swą wielkość, około 15 tys. członków, był na prawach komitetu powiatowego. Ja i członkowie mojej organizacji partyjnej blisko współpracowaliśmy z Solidarnością. Stawaliśmy w obronie jej działaczy. Na przykład w Radomiu został pobity jeden z solidarnościowców i my jako organizacja partyjna napisaliśmy oświadczenie, w którym protestowaliśmy w bardzo ostrych słowach przeciwko metodom organów ścigania, napisaliśmy m.in. o bestialskim zachowaniu milicji. Gdyby postronny obserwator wtedy przyszedł na nasze zebranie, to nie wiedziałby, że jest na zebraniu partyjnym. Byłby przekonany, że to zebranie solidarnościowców. Przestałem się kryć z moimi prawdziwymi poglądami. Uważałem, że wszystkie partie powinny startować w wyborach na wzór zachodni, przekonywać do swoich programów. Głosiłem to otwarcie. Mówiłem, że demokracja socjalistyczna to bzdura, bo nie ma czegoś takiego. Nie ma demokracji z przymiotnikami. Albo jest demokracja, albo jej nie ma. To wszystko musiało się nie podobać zwierzchnikom partyjnym. Działaliśmy jeszcze tak przez kilka miesięcy i bardzo naraziliśmy się komitetowi wojewódzkiemu w Katowicach. Zostałem wyrzucony z partii. Był to rok 1981, tuż przed stanem wojennym. Inni członkowie partii w geście poparcia dla mnie nawet nie chcieli wybrać nowego sekretarza. Wybrali tylko tzw. koordynatora.

Po zerwaniu więzów z PZPR zaczął aktywnie działać w Solidarności. Wziął udział w drugim strajku w Hucie Katowice, który odbywał się po wprowadzeniu stanu wojennego. Organizował pomoc dla aresztowanych i internowanych. Nie wiedział, że wkrótce znajdzie się wśród nich. - Zostałem aresztowany niedługo po świętach Bożego Narodzenia. Pamiętam, że tego dnia rozmawiałem w pracy z Władysławem Bożkiem, z kolegą z Solidarności, o zbiórce pieniędzy dla rodziny pewnego działacza, gdy podeszło do nas kilku tajniaków. Odprowadzili nas osobno. Najpierw przewieziono mnie do komendy wojewódzkiej w Katowicach, gdzie mnie przesłuchiwali, próbowali straszyć i kazali podpisywać różne dokumenty. Podpisywałem, bo nie zobowiązywały mnie do współpracy, a tylko kazały przestrzegać przepisów. Później zostałem przewieziony do zakładu karnego w Strzelach Opolskich, skąd po dwóch tygodniach trafiłem na internowanie w Darłówku, gdzie już była cała warszawska solidarnościowa wierchuszka, m.in. Gieremek, Mazowiecki, Czuma, Woroszylski. Podczas internowania uczyliśmy się różnych rzeczy, np. języków obcych. Mazowiecki uczył mnie angielskiego.

Na wolność wyszedł po siedmiu miesiącach w lipcu 1982 roku. Przyszłość Polski widział wówczas pesymistycznie. - Chciałem, by moje dzieci wychowywały się w normalnych warunkach, dlatego skorzystałem z możliwości wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, gdy prezydent Reagan zgodził się przyjąć internowanych działaczy Solidarności.

Dziś na Solidarność patrzy jako na fantastyczny ruch, zapoczątkowany przez kilka odważnych osób, który przyniósł zmiany w całej Europie, rozpad Związku Radzieckiego i runięcie berlińskiego muru. Na zmiany dokonujące się w Polsce patrzy z dalekiej perspektywy amerykańskiej. - Nie głosuję w wyborach w Polsce. Zgadzam się z pewnymi punktami programu obu wiodących partii PiS-u i Platformy. Aktualnie kibicuję nowemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Mam nadzieję, że zahamuje wyprzedawanie majątku narodowego. Boję się, że kraj traci tożsamość.

Zygmunt Goliński, jeden z głównych działaczy regionu słupskiego NSZZ "Solidarność", działacz polonijny

- Mieszkałem w Słupsku, a pracowałem w Ustce jako mechanik okrętowy. O strajkach w Stoczni Gdańskiej dowiedzieliśmy się na morzu z Radia Wolna Europa. Powiedzieli, że na czele strajku stoi jakiś elektryk. Po powrocie do portu zacząłem wypytywać ludzi, ale dopiero 19 sierpnia zobaczyłem wywieszone na drzewie w porcie te 21 słynnych postulatów. U nas w zakładzie rozpoczęły się zapisy do związków, jeszcze bez nazwy. 31 sierpnia w Gdańsku powstał NSZZ "Solidarność".

Do Regionu Słupskiego zapisało się 84 tys. osób, a Zygmunt Goliński stał się jego nieformalnym przywódcą.

Był zwolennikiem tzw. nurtu politycznego promowanego przez Andrzeja Gwiazdę. Rozumiał, że bez zaplecza politycznego i zmiany systemu, trwałe zmiany są niemożliwe. Został wybrany delegatem na zjazd regionalny i wiceprzewodniczącym zakładowego związku. Ze wzruszeniem wspomina poświęcenie sztandaru związkowego, był pierwszym chorążym pocztu sztandarowego. - To były niezwykłe emocje, podczas zebrań i zjazdów dopiero uczyliśmy się reguł demokracji, to była ogromnie ideowa oddolna organizacja, wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie, uczyliśmy się samorządności.

Goliński skupił się na działalności edukacyjnej. - Wizytowaliśmy zakłady pracy i wyjaśnialiśmy ludziom, na czym postulowane przez związek zmiany polegają. To była trudna praca, ciężko było wytłumaczyć ludziom na czym polega zło istniejącego systemu.

W czasie pogotowia strajkowego obowiązywał zakaz picia alkoholu. Zygmunt Goliński pamięta jednak, że różnie z tą prohibicją bywało. - Spotkałem kiedyś kompletnie pijanego robotnika ze znaczkiem Solidarności w klapie. Podszedłem i mówię: „zdejmij chociaż ten znaczek, bo psujesz opinię wszystkim”.

Stan wojenny zastał Zygmunta Golińskiego w porcie. Pogoda była sztormowa, nie wyszli w morze. Ale został na noc w porcie, bo było za późno, żeby wracać do domu. - Tylko dlatego uniknąłem aresztowania, bo przyszli po mnie do domu. Pojechałem do Słupska i poszedłem do biura zarządu, a tam – wszyscy aresztowani, pomieszczenia zdewastowane. Ocalał tylko sztandar, który był w gablocie w głównej sali. Najpierw chciałem go zanieść do Kościoła Mariackiego, ale nie chciałem narażać ich na nieprzyjemności. Na ulicy spotkałem znajomego, był czonkiem PZPR, poprosiłem go o przechowanie sztandaru. Wziął. Do domu już nie wróciłem.

Nowe obowiązki określał statut: należało bronić związku. Rozpoczął działalność konspiracyjną. - Aresztowali mnie u kolegi. Usłyszałem obce głosy, byłem boso i w piżamie, chciałem wyskoczyć przez okno, ale na zewnątrz było 25 stopni mrozu.

Goliński dostał jeden z najwyższych wroków w Polsce – 4,5 roku, z czego przesiedział dwa i pół. - Przenosili mnie często, bo wciąż byłem walczący, organizowałem bunty i głodówki.

Po wyjściu trafił na tzw. czarną listę, co uniemożliwiało mu podjęcie pracy. Obowiązywał zakaz zatrudniania działaczy. - Od kolegów z Wrocławia dostałem pożyczkę – 1,5 mln zł. Wypłacałem pensje dla działaczy wyrzuconych z pracy. Ale to nie trwało długo, chciałem uniknąć zarzutów o finansowe kombinacje, więc z tej sumy zużyłem tylko 75 tysięcy. Resztę oddałem. SB przyciskało mnie coraz mocniej, cały czas miałem za sobą „ogon”, wiedziałem, że nie odpuszczą. W 1986 r. wielu kolegów już wyjechało. Pojechałem do Warszawy i w konsulacie amerykańskim zapytałem o możliwość wyjazdu. – Żadna – usłyszałem. - Ale ja jestem polityczny. - A, to inna sprawa. Wyemigrował do Stanów.

Dziś z perspektywy czasu Zygmunt Goliński twierdzi, że działalność w Solidarności nie była czasem zmarnowanym, mimo wielu rozczarowań wobec postaw ludzkich, nie żałuje niczego. Nie jest rozczarowany współczesną Polską. - Walczyłem z komunizmem o wolną Polskę. I ona jest. Gdyby trzeba było walczyć znowu, nie zawahałbym się, z tym samym wynikiem i konsekwencjami. Moja determinacja trwa do dziś. I do dziś żyją we mnie ideały z tamtych lat.

Adam Solarski mieszka dziś w Arizonie. Na emigracji przebywa od 30 lat.

35 lat temu w Radomiu tworzył struktury regionalnej Solidarności, był członkiem MKR NSZZ "Solidarność" regionu Ziemi Radomskiej, uczestniczył w I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ "Solidarność".

- Pracowałem wówczas w Spółdzielni Mleczarskiej. Narodziła się solidarność branżowa, której początek dał Gdańsk. Wiele rzeczy odbywało się wówczas spontanicznie. Uważam, że było warto... - wspomina.

Kolejna rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych nie budzi skrajnych emocji, Adam Solarski mówi, że to raczej "rocznica symboliczna". Ale zaraz dodaje, by nie było wątpliwości, że nie czuje się ani rozczarowany, ani oszukany dzisiejszą Polską.

- Nie ma idealnego systemu politycznego, idealnego sprawowania władzy, ludzie sami te systemy tworzą i wypaczają. Ale patrząc na Polskę z perspektywy ostatnich czterdziestu lat, wydarzeń z 1976 roku w Radomiu, jesteśmy dzisiaj wolnym i demokratycznym krajem. Wspominając Sierpień 80 i sam dzień podpisania Porozumień Sierpniowych nie wolno nam zapominać o tamtejszej rzeczywistości. Żyliśmy w kraju pozbawionym praw człowieka i obywatela, wolności słowa, prasy czy filmu. Panował totalitarny system zastraszania, denuncjacji, przekłamanej historii i fałszywej lojalności. Cokolwiek by nie powiedzieć o dzisiejszej Polsce - te czasy się skonczyły.... a było to przecież kiedyś nie do pomyślenia - dodaje.

Kiedy po wprowadzeniu stanu wojennego i aresztowaniu, odmówił podpisania zobowiązania o zawieszeniu "wrogiej działalności wobec systemu", jako "wróg socjalizmu" znalazł się w areszcie śledczym w Radomiu, później w więzieniu w Kielcach. Łącznie okres internowania trwał ponad sześć miesięcy.

Po wyjściu na wolność robiono wszystko, by uniemożliwić jego rodzinie normalne funkcjonowanie. Nie mógł znaleźć pracy, żona straciła posadę ze względu na jego związkową przeszłość, syna nie chciano przyjąć do przedszkola. Postanowił złożyć wniosek w ambasadzie USA o azyl. W 1984 roku wylądował w Stanach.

Pytany o to, gdzie jest jego ojczyzna, odpowiada: "Serce mówi, że w Polsce, rozsądek podpowiada, że już w Ameryce".

(redakcja)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama