Hokeistom Chicago Blackhawks brakuje już tylko jednego zwycięstwa do zdobycia po raz szósty Pucharu Stanleya - głównego trofeum ligi NHL. W sobotę wygrali na wyjeździe z Tampa Bay Lightning 2:1 i w rywalizacji play off do czterech zwycięstw prowadzą 3-2.
Zespół Blackhawks po wielu latach oczekiwania triumfował w rozgrywkach w 2010 i 2013 roku, zaś w poprzednim sezonie odpadł po niezwykle zaciętym finale Konferencji Zachodniej (w decydującym siódmym spotkaniu przegrał 4:5 po dogrywce) z późniejszymi zwycięzcami ligi Los Angeles Kings.
W sobotę "Czarne Jastrzębie" pokonały na wyjeździe ekipę Lightning 2:1, natomiast kolejne spotkanie odbędzie się w Chicago. Ewentualne siódme zaś ponownie w Tampie.
Wszystkie dotychczasowe finałowe potyczki między tymi klubami kończyły się różnicą jednego gola. To drugi podobny przypadek w walce o Puchar Stanleya - poprzedni miał miejsce w 1951 roku.
Spotkanie numer sześć rozpoczęło się od serii błędów, a w roli głównej wystąpili bramkarze. Najpierw fatalnie pomylił się Corey Crawford z Blackhawks, ale z prezentu nie skorzystał Rosjanin Nikita Kuczerow, a dodatkowo doznał kontuzji. Chwilę później nieczysto uderzył krążek Szwed Victor Hedman, a do tego zderzył z własnym golkiperem Benem Bishopem, który daleko wyjechał z bramki. W tej sytuacji Patrickowi Sharpowi nie pozostało nic innego, jak posłać krążek do siatki.
W drugiej tercji do remisu doprowadził niepilnowany Fin Valteri Filppula, który z dość ostrego kąta pokonał Crawforda.
O losach meczu przesądził Antoine Vermette, który w 42. minucie z dobitki zaskoczył bramkarza gospodarzy.
- Jestem pewny, że najbliższe dwa dni będą szalone w naszym mieście - powiedział trener Blackhawks Joel Quenneville. Ten zespół po raz ostatni przypieczętował triumf przed własną publicznością w 1938 roku.
(PAP)
Reklama