USA oskarżają jednego tradera o spowodowanie krachu na giełdzie w 2010 roku (tzw. flash crash) poprzez manipulowanie rynkiem za pomocą superszybkich transakcji komputerowych. Jeśli w istocie tak było, to można się spodziewać kolejnego kryzysu finansowego.
Amerykańskie ministerstwo sprawiedliwości zażądało od Wielkiej Brytanii ekstradycji 36-letniego tradera Navindra Singha Sarao, którego oskarża o to, że posługując się domowym komputerem i powszechnie dostępnym oprogramowaniem do inwestycji giełdowych, manipulował ze swego mieszkania pod Londynem rynkiem w USA.
Sarao miał uprawiać tzw. trading wysokiej częstotliwości (HFT - High Frequency Trading) i manipulować rynkiem metodą zwaną "spoofing". W uproszczeniu taktyka ta polegała na składaniu wielkiej ilości zleceń kupna, co skłaniało innych uczestników rynku do składania podobnych zleceń, a w rezultacie obniżało cenę walorów; następnie - w ułamku sekundy - były one odkupowane po zaniżonej cenie.
Flash crash nastąpił 6 maja 2010 roku; załamała się giełda Chicago Mercantile Exchange (CME), w ciągu kilku minut indeks Dow Jones spadł o 600 pkt. Jak komentuje "Les Echos", flash crash "niemal rzucił na kolana amerykańskie giełdy" i spowodował popłoch wśród inwestorów.
"Flash crash to nowy czynnik strachu na rynkach, nowe czarne dziury we współczesnym systemie finansowym" - wyjaśnia francuski dziennik finansowy. W ciągu pięciu lat Sarao miał na swych manipulacjach zarobić blisko 40 mln dol., a w dniu krachu - prawie milion.
"Jeśli Sarao w istocie mógł sam manipulować rynkiem i przyczynić się do jego błyskawicznego załamania, to niewykluczone, że każdy mógłby to robić. A to oznacza, że stabilność amerykańskiego rynku futures jest dalece mniej wiarygodna niż się sądzi" - napisał środowy "Financial Times".
Branżowe czasopismo traderów "Automated Trading" komentuje casus Sarao w jeszcze mocniejszych słowach: "Jeśli rzeczywiście on to zrobił, to kompetencja i sprawność wszystkich amerykańskich giełd oraz SEC (komisji papierów wartościowych) powinna być podana w wątpliwość".
"Pomysł, że jakiś trader mógł sam doprowadzić do załamania, siedząc w swojej sypialni, jest absurdalny" - mówi szef firmy analitycznej Bryok, Steve Leegood. "Ten biedny facet, którego aresztowano, jest amatorem; a więc o ile gorszy byłby atak profesjonalisty" - dodaje.
Flash crash w 2010 roku sprawił, że "w ciągu kilku minut akcje wielkich, prestiżowych firm, jak P&G czy General Electric, straciły na wartości setki milionów dolarów" - przypomina "Guardian".
Według raportu SEC, cytowanego przez brytyjski dziennik, firmy HFT zaczęły kupować i odsprzedawać aktywa "po irracjonalnych cenach" wahających się od 1 centa do 100 tys. dol. za akcję. W ciągu 20 minut 2 mld akcji wartych 56 mld dol. zmieniły właścicieli. Rynek ustabilizował się przed zamknięciem, ale pozostał niepokój inwestorów.
Był on tak wielki, że zainspirował znanego pisarza Roberta Harrisa do napisania finansowego thrillera „Indeks strachu”, w którym oprogramowanie prowadzące HFT sieje niewyobrażalne zniszczenie.
Dobrze udokumentowaną książkę na temat tradingu wysokiej częstotliwości pt. „Flash Boys: A Wall Street Revolt” napisał dziennikarz śledczy Michael Lewis. Jej publikacja obudziła z letargu regulatorów rynku giełdowego, którzy uznali, że HFT trzeba nareszcie poddać regulacjom. A debata telewizyjna nad nią spowodowała - jak napisał "Washington Post" - "chwilowe zamarcie obrotów na giełdzie".
Zwrócono wreszcie uwagę na opinie ekspertów, którzy ostrzegali, że manipulacje rynkowe firm HFT mogą doprowadzić do kolejnego kryzysu finansowego na miarę 2008 roku i upadku Lehman Brothers.
Teraz eksperci cytowani przez "Automated Trading" podejrzewają wręcz, że oskarżanie Sarao o wywołanie masywnego załamania to szukanie kozła ofiarnego, mające po części odwrócić uwagę od niekompetencji regulatorów rynku, którzy nie byli, a może nie są w stanie zapobiec manipulacjom na dużą skalę.
HFT to handel elektroniczny prowadzony przez bardzo szybkie algorytmy; stosowne oprogramowania podejmują błyskawiczne decyzje o kupnie bądź sprzedaży aktywów; mogą one dokonywać transakcji w ciągu milisekundy, by równie szybko np. odsprzedać kupione walory z zyskiem rzędu 0,1 centa za akcję. W ciągu dnia mogą jednak dokonać milionów transakcji.
Jeśli wykona się ich choćby kilkaset tysięcy, praktyka ta okazuje się bardzo dochodowa, gdyż średni dzienny wolumen obrotu na amerykańskich giełdach wynosi 225 mld dol.
Lewis, tłumacząc zawrotne tempo transakcji dokonywanych w ramach HFT, napisał w swej książce: "mgnienie oka trwa około 100 milisekund – trudno pojąć, że w ułamku tego czasu można zdziałać coś, co będzie miało jakieś konsekwencje na rynku (...). Na rynku zaczęła się +szalona rywalizacja o nanosekundy+”.
Walka o wyprzedzenie rywali na rynku jest tak zaciekła, że serwery firm tradingowych umieszcza się coraz bliżej giełd, by zyskać na czasie. "Niektóre z tych firm przewiercały się przez góry, by poprowadzić tamtędy dane i zyskać dodatkowe kilka mikrosekund" - pisze "FT".
Manipulacja, której miał się dopuścić Sarao, czyli tzw. spoofing", polega - przykładowo - na takim działaniu: firma HFT składa zlecenie na sprzedaż bardzo dużej ilości aktywów, by skłonić innych inwestorów do postąpienia tak samo. Potem, w ułamku sekundy, anuluje zlecenia sprzedaży i zaczyna kupować aktywa po niższej cenie; następnie wykonuje podobną operację w odwróconym porządku - podbija ceny i sprzedaje skupione walory z zyskiem - wyjaśnia "Les Echos".
Jeśli jednak trader siedzący na peryferiach Londynu, z dala od chicagowskiej giełdy, może spowodować chwilowy krach, to w istocie rynek w USA jest mniej bezpieczny, niż przekonują nas jego regulatorzy. Co gorsza, o ile ekstradycja nieuczciwego biznesmena z Wielkiej Brytanii do USA "to bardzo sprawny mechanizm", to w takich krajach jak Rosja, gdzie jak się sądzi jest bardzo wiele firm HFT, jest to niemożliwe - ostrzega "FT".
Według amerykańskich mediów HFT to teraz między 50 a 60 proc. obrotu na giełdach USA i ponad 90 proc. wszelkich zleceń. I choć - jak pisze "Guardian" - "nawet wiewiórka może wywołać zawirowanie na giełdzie, jeśli przegryzie kabel zasilający Nasdaq", to jednak zamierzone zakłócenie na nim może spowodować panikę i wielkie straty.
Marta Fita-Czuchnowska (PAP)
fot.geralt/pixabay.com
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.
Reklama