Mieszkający w Ohio Cornell chciał zrobić coś podobnego, co kilka dni temu terroryści w Paryżu, którzy zaatakowali redakcję satyrycznego tygodnia “Charlie Hebdo” zabijając 12 osób. Plan był prosty – pojechać do Waszyngtonu, podłożyć bombę na Kapitolu, a potem zacząć strzelać z dwóch półautomatycznych M-15 do ludzi. Wpadł, bo popełnił wiele nieostrożności. Gdy na Twitterze wyraził poparcie dla Państwa Islandzkiego FBI podesłało mu informatora, który odtąd śledził jego poczynania. Razem – z inicjatywy Cornella – mieli założyć komórkę terrorystyczną. Został aresztowany, kiedy za 1900 dol. gotówką kupił broń i 600 sztuk amunicji w transakcji już w pełni kontrolowanej przez agentów federalnych. W kolejce do Cornella ustawiły się aż trzy służby – FBI, Secret Service i ICE, i to ku zaskoczeniu własnych rodziców, którzy nie są muzułmanami.
Śpiochy i wilki
Cornell może służyć jako przykład “samotnego wilka” – sfrustrowanego życiem ekstremisty, który pod wpływem jakiejś inspiracji z zewnątrz potrafi zdobyć się na desperacki czyn, ale którego stosunkowo łatwo można namierzyć i zatrzymać jeszcze zanim podejmie zbrodnicze działania. Sygnały, jakie dotarły do FBI, były tak oczywiste, że trudno się dziwić, że został aresztowany. Agenci federalni wiedzieli o Cornellu co najmniej od ubiegłego lata, kiedy na Twitterze zaczęły się pojawiać jego nagrania wideo i oświadczenia wspierające brutalny dżihad i popierające działania islamistów w innych częściach globu. “To aresztowanie, które nastąpiło po ostrzeżeniach ze strony nowojorskiej policji o możliwości ataku bojowników ISIS na przedstawicieli organów ścigania i żołnierzy, i po atakach w Paryżu, pokazuje jak realne i przerażające jest zagrożenie atakami ze strony naszych własnych terrorystów” – napisała w oświadczeniu waszyngtońska organizacja Counter Extremism Project.
Swoich agentów i funkcjonariuszy ostrzegli przed zagrożeniami szefowie nowojorskiej policji oraz “siłowych” służb federalnych. Eksperci od bezpieczeństwa nie mają też wątpliwości, że Państwo Islamskie dysponuje w USA “śpiochami” mogącymi w każdej chwili zaatakować cele w Stanach Zjednoczonych. Mogą oni któregoś dnia zareagować na rozpowszechniane za pośrednictwem Internetu apele i wezwania muzułmańskich ekstremistów. Tak jak ten sprzed kilku dni, wzywający do zabijania oficerów wywiadu, funkcjonariuszy policji, żołnierzy i cywilów.
To dla nich także, a nie tylko dla “samotnych wilków”, którzy pod wpływem radykalnej indoktrynacji decydują się na desperacki atak, Al-Kaida publikuje w sieci dokładne instrukcje konstruowania groźnych ładunków wybuchowych.
“Dowiedziałem się ponad wszelką wątpliwość, że w kraju funkcjonują uśpione komórki ISIS” – powiedział niedawno telewizji CNN Bob Baer, były pracownik CIA.
Także sami bojownicy twierdzą w rozmowach z dziennikarzami, że ich przywódca Abu Bakr al-Baghdadi planuje zamachy w Europie i Ameryce przy użyciu “śpiochów”.
“Zachód to banda idiotów – usłyszał reporter agencji Reutera od jednego z bojowników – oni myślą, że zanim zaatakujemy poprosimy ich o wizy, a przeprowadzając ataki będziemy nosić brody, a jeszcze lepiej – muzułmańskie szaty”.
"Zachód to banda idiotów, oni myślą, że zanim zaatakujemy poprosimy ich o wizy""
Przyjadą legalnie?
Potencjalni terroryści mogą więc żyć wśród nas. Będą wtopieni w naszą codzienność, chodzić spokojnie po ulicach i czekać na swój – często ostatni w życiu – dzień, w którym będą mogli umrzeć jako męczennicy.
Choć władze oficjalnie nie potwierdzają takiego scenariusza, nie ukrywają też innej możliwości – potencjalni bojownicy Państwa Islamskiego mogą wjechać na zachodnich paszportach do USA i przeprowadzić tu ataki. ISIS prowadzi aktywną rekrutację wśród muzułmanów na Zachodzie, wśród tych, którzy łatwo mogliby przedostać się do USA.
W końcu – według szacunków Niemców i Francuzów – na Bliskim Wschodzie walczy obecnie lub przeszło przeszkolenie około 3 tysięcy osób z zachodnim obywatelstwem. Mogą to być zresztą sami Amerykanie. FBI śledzi w tej chwili około setki własnych obywateli, którzy podróżowali do Syrii, przeszli tam szkolenie i niejednokrotnie stawali się członkami ISIS.
Owiną się w bomby
“Zagrożenie terroryzmem jest dużo większe niż cztery i pół roku temu” – nie ukrywa zaniepokojenia John Pistole, odchodzący szef Transportation Security Administration. Kierowana przez niego agencja zaostrzyła właśnie kontrole na lotniskach, skupiając się przede wszystkim na poszukiwaniach trudnych do wykrycia ładunków wybuchowych. Jego zdaniem Al-Kaida co prawda porzuciła pomysły implantowania bomb w ciałach terrorystów, ale wciąż realne jest wniesienie na pokład samolotu ładunków pozbawionych metalu, a więc wykrywalnych jedynie przez drogie skanery na wielkich lotniskach.
“Bez wschodzenia w szczegóły mogące naruszyć dobro śledztwa, mamy podstawy, aby sądzić, że mamy do czynienia z aktywną działalnością terrorystów” – twierdzi Pistole. Jego zdaniem bardziej niż “samotnych wilków” trzeba dziś się obawiać skoordynowanych ataków w kilku miejscach, tak jak to miało miejsce 11 września 2001 roku. Z jedną różnicą. “Dziś jesteśmy dużo lepiej przygotowani do rozpoznania potencjalnych zamachowców i wiemy też, kto to może być” – uważa Pistole.
Rozpoznania? Może. Ale warto pamiętać, że obaj bracia Cherif i Said Kouachi, którzy dokonali masakry w “Charlie Hebdo” także byli znani amerykańskim służbom antyterrorystycznym, bo szkolili się w Jemenie.
Nie przeszkodziło im to w zrobieniu tego, co zrobili.
Podczas zaplanowanego na 18 lutego szczytu poświęconego bezpieczeństwu będzie o czym rozmawiać. “Zgromadzimy wszystkich naszych sojuszników, aby omówić sposoby przeciwdziałania brutalnemu ekstremizmowi na całym świecie” – zapowiada prokurator generalny Eric Holder. Oby skutecznie.
Jolanta Telega
[email protected]
Zdjęcie główne: fot.Mohammed Saber/EPA