Wielu Polonusów planuje powrót do kraju "na najbliższe święta". Często jednak na obczyźnie zastaje nas jesień życia i świadomość, że wszystkie "święta" już minęły, a my dalej w Chicago. Brak ubezpieczenia medycznego, niezdolność do pracy, kłopoty ze zdrowiem - to wielokrotnie powtarzane powody decyzji o reemigracji. Czy i jak się ona udaje?
Panie Maria i Janina wypracowały swoje emerytury w Stanach Zjednoczonych, lecz jesień życia zapragnęły spędzić w starej ojczyźnie. Tylko jednej z nich ten zamiar się udał.
Czy decyzja o zakończeniu wieloletniej kariery zawodowej i przejściu na emeryturę przyszła łatwo?
− Raczej nie – mówi p. Maria, która zrezygnowała ze stałej pracy już 10 lat temu. − Byłam już zmęczona pracą, którą wykonywałam, układami w niej panującymi, codziennymi dojazdami ponad 30 mil w jedną stronę, a w końcu tym, że pewnego zimowego wieczoru ze zmęczenia omal nie wpadłam na barierkę mostu. To wszystko razem nawarstwiło się i postanowiłam przejść na emeryturę.
Dlaczego zdecydowała się Pani na reemigrację?
− Decyzję tę podjęłam, nazwijmy to, z przyczyn sentymentalnych. Większość swojego życia spędziłam w Polsce i na jesień życia pragnęłam wrócić tam, gdzie miałam szczęśliwe dzieciństwo. W Ameryce mieszkałam równe 25 lat i postanowiłam wrócić, choć z perspektywy czasu mogę ocenić, że była to niezbyt fortunna decyzja. Nie wzięłam bowiem pod uwagę zmian, jakie w tym czasie zaszły w kraju nad Wisłą. Zmian nie tylko w systemie funkcjonowania państwa, ale też w mentalności mieszkających tam ludzi. Zdaję sobie sprawę z faktu, że i ja się również przez ten czas zmieniłam. Wszystkim przybyło lat i nikt nie jest tym samym człowiekiem.
Jak więc odnalazła się Pani w tej nowej rzeczywistości?
− Zupełnie się nie odnalazłam. Miałam bardzo wąski krąg znajomych, z którymi znalazłam wspólny język i dalszych znajomych, z którymi musiałam bardzo uważać, o czym z nimi rozmawiam. Nie chciałabym uogólniać, ale duża część Polaków ma określone poglądy i nie wykazuje niemal żadnej tolerancji wobec innych. Można z nimi podyskutować na ogólne tematy, lecz wymiana poglądów na tematy polityczne, o stosunku do wiary lub religii czy inne sporne kwestie praktycznie nie jest możliwa. Takich tematów tabu jest wiele. Miałam tylko dwie koleżanki o poglądach zbliżonych do moich. Z innymi ludźmi większości tematów nie dało się poruszać. Wielu z nich to fanatyczni zwolennicy niektórych partii i sam ten fakt powodował, że nie dało się z nimi utrzymywać znajomości ani tym bardziej prowadzić sensownych dyskusji. Choć czasem wymienialiśmy się np. książkami, co jednak zdarzało się raczej rzadko.
Rozumiem, że otaczało Panią jakieś grono przyjaciół i znajomych...
− Tak, ale było ono niewielkie. Człowiek wraca do Polski z inną mentalnością, poznaje na nowo dawnych przyjaciół, jednak zmiana po obu stronach jest tak duża, że nie możemy się już do siebie zbliżyć. Kiedyś, jak pamiętam, z koleżankami wpadałyśmy do siebie o jakiejkolwiek porze i bez wyraźnego powodu. Teraz to jest niemożliwe. A jeśli się zdarza, to jest niemile widziane. Każdy żyje własnym życiem i nie chce się nim w z nikim dzielić. Na Facebooku jest wręcz odwrotnie, ale przecież to nie to samo co codzienne sprawy. Tak więc muszę przyznać, że z czasem zaczęła dokuczać mi tam samotność. Choć spotykałam się z wieloma ludźmi w dni świąteczne, a świąt, jak wiadomo, w Polsce jest naprawdę dużo, to jednak pozostawały dni powszednie, których jakoś nie potrafiłam sensownie zagospodarować. Właśnie wtedy reemigrant taki jak ja czuje się szczególnie samotnie. Ludzie idą do pracy lub odwiedzają własne rodziny, a on takich możliwości nie ma.
Miałam tam w Polsce własne mieszkanie, więc jak na warunki polskie to duże osiągnięcie. Jednak nawet częste zapraszanie gości nie potrafiło zabić gnębiącego mnie uczucia, że jestem tak naprawdę sama. Pomyślałam wtedy, że jeśli tak mam spędzić resztę życia, to można się załamać.
Ofert spędzania czasu przeznaczonych wyłącznie dla seniorów chyba w Polsce nie brakuje?
− Ofert takich było wiele, przygotowywanych głównie przez miasto. Koncerty, przedstawienia teatralne czy imprezy kościelne stanowią ofertę dla całego społeczeństwa, ale według moich ocen w 70 proc. korzystają z nich seniorzy. I ja z nich niejednokrotnie korzystałam, ale odbywały się one w weekendy i dni świąteczne, a dni powszednie niezmiennie były wypełnione pustką.
Nadszedł więc czas na podjęcie kolejnej trudnej decyzji...
− Mniej więcej pod dwóch latach walki z nową rzeczywistością postanowiłam wracać „na stare śmieci”, czyli do Chicago. Wiedziałam już doskonale, że chcę wracać do dzieci, chicagowskich bliższych i dalszych znajomych, do spraw i problemów, którymi się wcześniej zajmowałam.
Kolejna zmiana miejsca zamieszkania nastąpiła z trudem?
− Bezboleśnie. Błyskawicznie spakowałam manatki i wylądowałam w Wietrznym Mieście, by po raz kolejny rozpocząć życie, o którym w ogólnych zarysach wiedziałam, jak będzie wyglądało. Mimo że jestem seniorką, znalazłam pracę na część etatu, co pozwala mi dorobić do skromnej emerytury. Cieszę się z bliskiej obecności dzieci i jestem teraz tak zajęta jak chyba nigdy wcześniej.
Czy może znów zamierza pani wrócić do dawnej ojczyzny?
− Nie, chyba już nie. Na pewno nie. Już wiem, że tu jest mój dom i tutaj pozostanę.
Pani Janina wyjechała na jesień swojego życia do starej ojczyzny i nie ma najmniejszego zamiaru wracać do Stanów Zjednoczonych, w których spędziła kilkanaście lat.
Po wielu latach w Ameryce postanowiła Pani wrócić do Polski. Co miało wpływ na tę ważną życiową decyzję?
− Myślę, że decydującą rolę odegrał fakt, że jestem Polką, że tu jest mój kraj. Tutaj chciałabym żyć mimo faktu, że obie moje córki i wnuki mieszkają za granicą. Tu stoi mój dom, do którego zawsze chciałam wrócić. Tęskniłam za Polską i ta tęsknota ogromnie mi doskwierała. Pragnęłam znów znaleźć się w miejscach, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo i gdzie jeszcze mogę spotkać dawnych przyjaciół, znajomych, a przede wszystkim rodzinę, bez której nie potrafię się obyć.
Brała Pani przy tym pod uwagę czynniki finansowe?
− Kiedy zakończyłam pracę zawodową w Ameryce, zdałam sobie sprawę, że moja emerytura jest niewielka i w tym kraju z takimi pieniędzmi na niewiele mogę sobie pozwolić. To najniższa emerytura z możliwych, więc naprawdę należałabym do najuboższej klasy amerykańskich obywateli. Musiałabym liczyć na pomoc odpowiednich instytucji i organizacji charytatywnych. Na to nie mogłam w żadnym razie pozwolić. Nie po to tyle lat uczciwie pracowałam, by chodzić po prośbie. Łącząc obie emerytury, niewielką polską i niewielką amerykańską, mam na stare lata dochód, który w zasadzie w Polsce wystarcza na przyzwoite życie. Choć z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że mogę pozwolić sobie na jakieś ekstrawagancje.
Jak w Polsce traktują emeryta? Czy przysługują Pani jakieś ulgi?
− Po pięciu latach od powrotu nie dostrzegam już żadnej różnicy między mentalnością lokalnych seniorów a moją. Żyję na co dzień jak wszyscy, cieszę się z tego samego, co inni, i rozwiązuję podobne problemy, co reszta moich rodaków. Choć życie seniora w Polsce wygląda więc nieco inaczej niż jego rówieśnika w Ameryce. Największą niegodnością jest fakt, że senior musi czekać w kolejce do lekarza specjalisty. I to w długiej kolejce – często miesiąc, dwa, a nawet dłużej. Ten fakt może odbić się na zdrowiu pacjenta. I często tak się dzieje. Ja musiałam czekać na operację zaćmy w oku przez trzy lata. Na podobną operację w drugim oku już czekam rok i przypuszczalnie „już” w przyszłym roku doczekam się, że będę miała zdrową parę oczu. Porównując, mogę stwierdzić, że opieka zdrowotna emerytów w Stanach Zjednoczonych była na o niebo lepszym poziomie. Także lepszy za oceanem był dostęp do lekarstw. Szczególnie tych zagranicznych. Takiej kategorii leków w Stanach po prostu nie ma. Tutaj zdobycie zagranicznego lekarstwa może nie jest tak trudne jak niegdyś, lecz jego koszt częstokroć jest dla emeryta po prostu nieosiągalny.
Czyżby senior nie otrzymywał nigdy żadnych zniżek?
− Mogę na przykład taniej obejrzeć film w kinie. Ale taką ulgę miałam też w Ameryce. Na przejazdy środkami komunikacji miejskiej mają ulgowe bilety. Po 70. roku życia mam je bezpłatnie, ale i całkiem za darmo mogłam jeździć autobusami i kolejką, kiedy jeszcze mieszkałam w Chicago.
Czy urzędnicy traktują w Polsce seniorów łagodniej niż innych?
− Nie wiem, bo po urzędach nie chodzę. Rachunki płacę w banku. Wiem jednak, że w Polsce traktowanie petentów w urzędach uległo znacznej poprawie i mogę przypuszczać, że i na emeryta urzędnik patrzy obecnie łaskawszym okiem niż kiedyś.
Generalnie biorąc, emeryt w Polsce jest traktowany z szacunkiem?
− Można powiedzieć, że tak. Młodzież jest dobrze wychowana, lepiej niż w Ameryce. Dowodzić tego może fakt, że najczęściej ustępuje emerytowi miejsca w przepełnionym autobusie czy tramwaju. Jestem traktowana z szacunkiem na swojej ulicy, na swoim osiedlu. Jestem w Polsce, wśród swoich, i nigdzie nie będzie mi lepiej.
Andrzej Kazimierczak
Zdjęcie główne: fot.geralt/pixabay/TannerKrolle/Wikipedia