Tysiące chicagowskich kierowców zostało ukaranych 100-dolarowymi mandatami za przejechanie czerwonego światła. WIele wykroczeń zarejestrowały fotoradary, które nie działały należycie.
Reporterzy "Chicago Tribune" przeanalizowali ponad 4 mln mandatów wystawionych od 2007 r., by znaleźć dowody na to, że 380 miejskich fotoradarów nierównomiernie wystawiało mandaty, co mogło być spowodowane usterką techniczną, błędem ludzkim lub obiema przyczynami naraz.
Przedstawiciele miejskiego departamentu transportu przyznają, że nic nie wiedzieli o nagłych wzrostach liczby wystawianych mandatów dopóki nie otrzymali takich informacji od dziennikarzy. Władze miasta wymagają od kompanii sprzedającej fotoradary kontrolowania każdego dnia wszelkich anomalii w działaniu aparatury. Okresy wzmożonej aktywności fotoradarów i tym samym większej liczby rzekomych wykroczeń kierowców trwały nawet przez kilka tygodni.
Trwające ponad 10 miesięcy śledztwo "Chicago Tribune" objęło ponad 13 tys. wątpliwych mandatów wydanych za wykroczenia na 12 miejskich skrzyżowaniach. Ustalono, że radary, które przez lata wystawiały zaledwie kilka mandatów dziennie nagle zaczęły ich wystawiać przynajmniej kilkadziesiąt. Tylko jeden fotoradar w pobliżu United Center, generujący jeden mandat dziennie, nagle zaczął rejestrować ich 56 każdego dnia przez okres dwóch tygodni.
− Coś tu potwornie szwankuje. Jedyne wyjaśnienie może być tylko takie, że wystąpiła awaria w działaniu tej technologii − mówi Joseph Schofer, wicedziekan McCormick School of Engineering and Applied Science przy Northwestern University. Schofer przejrzał dowody zebrane przez reporterów gazety.
Korupcja przy zakupie systemu?
Tymczasem, niezależnie od dziennikarskiego dochodzenia, przed sądem federalnym został wniesiony pozew zbiorowy przeciwko Redflex, kompanii, która dostarczyła i zainstalowała fotoradary, wystawiające kierowcom mandaty za przejechanie skrzyżowania na czerwonym świetle. Autorzy pozwu utrzymują, że firma zarobiła miliony dolarów dzięki umowie z miastem, a zawarta za łapówki. Żądają równocześnie oddania pieniędzy ukaranym kierowcom.
Pozew utrzymuje, że jedno z postanowień kontraktu przewiduje 20 do 25 proc. udziału z każdego 100-dolarowego mandatu dla Redflex , co przyniosło kompanii 100 mln dol. w postaci "nieuzasadnionych zysków". Autorem pozwu jest chicagowianin Matthew Falkner, bankier zatrudniony w Credit Suisse.
− Powinien nastąpić zwrot pieniędzy ludziom ukaranym mandatami za przejechanie czerwonego świata. Dodatkowe zyski kompanii są nieuzasadnione, bowiem zostały wynegocjowane przy pomocy łapówki − powiedział reporterowi "Chicago Sun-Times" Thomas Cronin, prawnik Falknera.
Redflex przeprowadził w ubiegłym roku wewnętrzne dochodzenie, które ujawniło łapówki, jakie od przedstawicieli kompanii otrzymał były pracownik miejski John Bills. Bills został już oskarżony o przyjęcie od Redflex samochodu marki Mercedes i mieszkania w Arizonie. Wyrok jeszcze nie zapadł.
Burmistrz Rahm Emanuel zerwał wszelkie kontrakty biznesowe z Redflex w roku ubiegłym. (ak)
Reklama