Walczący od lat z przemocą ks. Michael Pfleger przemaszerował wraz z około setką zwolenników w miniony piątek odcinkiem ulicy South Paulina, gdzie dzień wcześniej policja odnalazła łuski po nabojach, z których nieznany sprawca postrzelił mężczyznę i kobietę.
„Oddajcie broń!” − wykrzykiwali uczestnicy marszu. Wielu trzymało plakaty z napisem: „Żądamy pokoju” i „Przywróćcie nam bezpieczeństwo”. Marsz miał miejsce na początku kolejnego letniego weekendu w Chicago, podczas którego jedna osoba poniosła śmierć, a przynajmniej 34 zostały ranne w wyniku postrzału. 15 osób doznało obrażeń od broni palnej zaledwie w ciągu ośmiu godzin w niedzielę.
W pierwszym półroczu liczba zabójstw i strzelanin była znacznie niższa niż w tragicznym roku 2012, kiedy ofiarami zabójstw padło 500 osób.
Jednak radość z tendencji zniżkowej wydaje się być przedwczesna, gdyż do niedzieli liczba zabójstw wyniosła 171, co oznacza spadek na poziomie zaledwie 5 procent w porównaniu z rokiem ubiegłym. Natomiast liczba incydentów z udziałem broni palnej nawet podskoczyła o ponad 5,5 proc. w porównaniu z pierwszym półroczem 2013 roku. Statystyki policyjne ujawniają ponadto, że liczba osób postrzelonych wzrosła o 8,3 proc., dochodząc do 1103.
Rzecznik chicagowskiej policji Marty Maloney z rozmowie z reporterami „Chicago Tribune” zauważa, iż strategia walki z przestępczością komendanta głównego Garry’ego McCarthy’ego przynosi pierwsze rezultaty. − 171 zanotowanych zabójstw w ciągu półrocza w Chicago to najmniej od 1963 roku − podkreślił Maloney.
Choć Chicago jest trzecim pod względem liczby ludności miastem w Stanach Zjednoczonych, to porównując wskaźnik morderstw znacznie przewyższa Nowy Jork i Los Angeles. Do 22 czerwca br. w Nowym Jorku miały miejsce 134 morderstwa, podczas gdy do 7 czerwca w Los Angeles zanotowano119 zabójstw. W obydwu miastach doliczono się też znacznie mniejszej liczby ofiar strzelanin − 576 w Nowym Jorku i 390 w Los Angeles.
(ak)
Reklama