Ubolewanie polityków w okresie wyborczym na nierówności dochodów przestały być tylko chwytliwym sloganem. Obecnie można powiedzieć, że pod tym względem w Chicago nastąpiła głęboka przepaść. Średnia klasa zanika.
Na zlecenie "Chicago Sun-Times" profesor Darnell Little z Northwestern University przeprowadził analizę dochodów na podstawie danych z biura spisu ludności, by dojść do wniosku, że w naszym mieście przepaść pogłębia się szybciej niż na przedmieściach, w całym stanie i w kraju.
Najlepszym wskaźnikiem statystycznej dystrybucji dochodów jest tzw. gini indeks. Na skali od 0, które reprezentuje całkowitą, utopijną równość, do 100, oznaczającym, że jedna osoba trzyma w swych rękach wszystkie pieniądze, w 2012 roku Chicago doszło do poziomu 51,9, wyższego niż stan Illinois (46,5) i całe USA (47,1).
Z pomocą indeksu ustalono, że dochody 5 proc. najlepiej zarabiających chicagowian przewyższają całkowite dochody 25 proc. mieszkańców Chicago. Żeby zakwalifikować się do tej grupy dochody gospodarstwa domowego w 2012 roku musiałyby wynieść około 201 tys. dolarów.
W tym samym roku, 20 proc. najmniej zarabiających rodzin musiało utrzymać się za niewiele ponad 17 tys. dolarów.
Problem nierówności dochodów rozciąga się na wszystkie powiaty Illinois. Jednak mimo doniesień o ubożeniu przedmieść, różnice dochodów nie są tam tak drastyczne, jak w mieście.
Czy istnieje szansa na poprawę tej sytuacji? Raczej nie, a to dlatego, że zakłady produkcyjne, które płaciły ludziom godziwe stawki wyniosły się z Chicago w czasie, gdy doszło do olbrzymiego skoku opłat za czynsz. To bezsprzeczne przyczyny zanikania klasy średniej. (eg)
Reklama