Rozmowa z dr. Januszem Wróblem, historykiem z Instytutu Pamięci Narodowej
Krystyna Cygielska: Czemu przypisuje Pan znikomy liczbowo udział Polonii amerykańskiej w polskich wyborach?
Janusz Wróbel: – Jeśli porównamy liczbę osób głosujących w polskich wyborach na terenie Stanów Zjednoczonych z ogólną liczebnością Polonii, to rzeczywiście można odnieść wrażenie, że udział ten jest znikomy. Musimy jednak pamiętać, że w wyborach mogą brać udział tylko obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, co automatycznie wyklucza miliony Polonusów drugiego i trzeciego pokolenia oraz wszystkich tych, którzy z różnych powodów obywatelstwo utracili lub nie mogą go potwierdzić.
Są również inne przyczyny. Polacy w Ameryce żyjąc problemami kraju stałego pobytu, nie mogą mieć pełnej orientacji w zawiłościach życia politycznego nad Wisłą, przez co trudniej im podjąć decyzję, na kogo głosować. Często nie znają kandydatów, nie orientują się w ich dotychczasowych dokonaniach. Zniechęcać do głosowania może również odległość od komisji wyborczej. W Polsce wyborcy często idą do głosowania pieszo, w Ameryce odległości są większe.
Władze Rzeczypospolitej starają się ułatwić życie wyborcom zagranicznym. Z wyborów na wybory wzrasta liczba obwodów głosowania, wprowadzono również możliwość głosowania korespondencyjnego. Powinno to przynieść w przyszłości pozytywne rezultaty, ale masowego uczestnictwa Polonii w głosowaniu nie należy się spodziewać. Trzeba się z tym pogodzić.
Dlaczego przy każdych wyborach w Polsce obserwuje się tak ogromną różnicę między ich wynikami w kraju i wśród Polonii w Chicago?
– Różnice te pojawiły się już podczas częściowo wolnych, kontraktowych wyborów w czerwcu 1989 r. Przypomnijmy, że obywatele polscy mieszkający za granicą mieli wówczas możliwość głosowania. Ich głosy zaliczano do okręgu nr 1 Warszawa-Śródmieście. W wyborach do Sejmu zwyciężył w tym okręgu popierany przez Solidarność znany aktor Andrzej Łapicki, na którego głosowało prawie 78 proc. wyborców. Jego konkurent Jerzy Urban, były rzecznik rządu gen. Jaruzelskiego, otrzymał tylko nieco ponad 15 proc. głosów. W Chicago Łapicki oczywiście również zwyciężył, ale znacznie większą przewagą niż w Warszawie. Otrzymał prawie 98 proc. głosów. Na Urbana głosowało zaledwie 77 osób. Polonia chicagowska zademonstrowała w ten sposób swoją zdecydowanie antykomunistyczną i niepodległościową postawę.
Bez wątpienia przyczyniła się do tego polityczna orientacja głównych organizacji polonijnych. Zarówno Kongres Polonii Amerykańskiej, jak i organizacje weterańskie i kombatanckie krytykowały komunistów polskich przez całe dziesięciolecia, a najostrzej czynił to Pomost i stowarzyszenia skupiające emigrację solidarnościową. Dodajmy, że prasa chicagowska, z „Dziennikiem Związkowym” na czele, prezentowała identyczną postawę. W 1989 r. w Warszawie kandydat Solidarności nie mógł uzyskać tak ogromnej przewagi nad kandydatem partyjnym, jak to miało miejsce w Chicago, chociażby z tego powodu, że środki masowego przekazu były tam głównie w rękach komunistów, a centrum stolicy zamieszkane było w dużym stopniu przez ludzi związanych z ówczesną władzą.
W kolejnych wyborach z tych samych powodów w Chicago nie miała większych szans partia postkomunistyczna i ogólnie partie lewicowe. Pojawiły się natomiast nowe, charakterystyczne różnice. Oto Polonia chicagowska głosuje w większości na kandydatów prawicy. Kandydaci centrowi cieszą się znacznie mniejszym poparciem. Obecnie przekłada się to na preferowanie kandydatów Prawa i Sprawiedliwości, którzy wygrywają w Chicago z ogromną przewagą, podczas gdy w kraju triumfuje Platforma Obywatelska.
Skąd te różnice?
– W moim przekonaniu główną rolę odgrywa geograficzne pochodzenie chicagowskiej Polonii, w dużym stopniu wywodzącej się z Polski południowej i wschodniej, regionów cechujących się większym przywiązaniem do religii, konserwatywnym podejściem do spraw obyczajowych, nieufnością wobec liberalnej Europy Zachodniej. Zauważmy, że i w Polsce w tych właśnie regionach zwycięża PiS. Jeśli spojrzymy chociażby na wyniki ostatnich wyborów w komisji nr 137, ulokowanej w Związku Podhalan, zależność ta pojawi się z całą siłą. Z 439 głosujących aż 387 poparło partię Jarosława Kaczyńskiego, PO tylko 13. Na Podhalu, i w całym okręgu krakowskim, PiS również zwyciężyło, chociaż nie z tak dużą przewagą.
Jeśli miałbym wymienić inne czynniki, które mogły odegrać istotną rolę, to wskazałbym na częstszą i aktywniejszą obecność polityków Prawa i Sprawiedliwości w Chicago. Potrafili oni uzyskać tu poparcie znacznej części kleru polonijnego i niektórych wpływowych mediów. Odnoszę natomiast wrażenie, że Platforma Obywatelska zaniedbuje wyborców polskich w Ameryce. Być może PO, jako partia od lat rządząca Polską, i do tego entuzjastycznie nastawiona do integracji europejskiej, płaci również niezawinioną cenę za względne obniżenie statusu Polonii amerykańskiej, której trudno pogodzić się ze spadkiem kursu dolara wobec złotówki i obniżeniem atrakcyjności Ameryki jako docelowego kraju polskiej emigracji.
Jak tłumaczy Pan różnicę między preferencjami wyborców polonijnych w Chicago i w Nowym Jorku?
– Rzeczywiście, istnieją także różnice pomiędzy wynikami głosowań w poszczególnych regionach Stanów Zjednoczonych. W ostatnich wyborach generalnie zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość, ale w Waszyngtonie i Los Angeles więcej głosów oddano na Platformę Obywatelską. Nie mogło to mieć zasadniczego znaczenia, gdyż ogólna liczba wyborców była w obu tych okręgach niewielka. W okręgach Chicago i Nowy Jork, gdzie Polonia jest najliczniejsza, sytuacja była inna – zwyciężyła partia Kaczyńskiego. I w tym przypadku różnice możemy tłumaczyć czynnikami geograficznymi. W Waszyngtonie i na zachodzie USA Polonia składa się z osób pochodzących ze wszystkich regionów Polski, a ponadto ma bardziej inteligencki charakter. Dodajmy, że w Waszyngtonie głosowali pracownicy (i ich rodziny) polskich placówek dyplomatycznych, w większości związani z obecną ekipą rządzącą.
Różnice w wynikach głosowania pomiędzy Chicago a Nowym Jorkiem, przynajmniej w ostatnich wyborach, nie były tak duże. W obu głównych ośrodkach polonijnych zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość. W jednym z nowojorskich obwodów głosowania PiS zdobyło 359 głosów, podczas gdy PO tylko 68, proporcje były więc wcale nie tak odległe od tego, co odnotowano u Podhalan w Chicago. W ostatnich wyborach prezydenckich w obu miastach zwyciężył Jarosław Kaczyński z dużą przewagą nad Bronisławem Komorowskim. Tak było też w ostatnich wyborach parlamentarnych, ale o ile w Chicago PiS zdobyło 80 proc. głosów, to w Nowym Jorku 57 procent. Przewaga PiS w Nowym Jorku może być mniejsza ze względu na sam charakter tej największej amerykańskiej metropolii, będącej silnym magnesem dla ludzi o poglądach liberalnych. Tym raczej bliżej do PO niż do PiS.
Jak widzi Pan postawy polonijnych wyborców w USA w porównaniu z diasporami w innych krajach świata?
– Bez wątpienia inne preferencje wyborcze obserwujemy wśród emigrantów polskich przebywających w krajach Unii Europejskiej. Jest to elektorat młody, wywodzący się z całego kraju, nieźle wykształcony, z oczywistych względów pozytywnie ustosunkowany do integracji europejskiej. Gdyby nie obecność Polski w Unii Europejskiej, nie mogliby tam legalnie pracować, pobierać zasiłków socjalnych, wypracowywać przyszłe emerytury. Wszystko to działało na korzyść Platformy Obywatelskiej, która zresztą prowadziła w ostatnich wyborach parlamentarnych aktywną kampanię wśród Polaków w Wielkiej Brytanii i w Irlandii – krajach, w których nowa diaspora jest najliczniejsza. Wśród młodego pokolenia emigrantów polskich w Europie Zachodniej narastają jednak ostatnio pokłady rozczarowania. Podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w obwodzie głosowania ulokowanym w Ambasadzie RP w Londynie PO otrzymała dużo więcej głosów niż PiS, ale wcale nie ona okazała się zwycięzcą. Najwięcej głosów zgarnęła Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego, która głosi hasła populistyczne i jest otwarcie wroga Unii Europejskiej. To zupełnie nowy element sytuacji politycznej, dowodzący narastającej frustracji wśród młodej polskiej emigracji w Europie Zachodniej.
Czy jest Pana zdaniem możliwe zbliżenie preferencji wyborców polonijnych z głosującymi Polakami w kraju? Jeżeli tak, to od czego to zależy?
– Generalnie rzecz biorąc, tak odmienne postrzeganie sytuacji w kraju, co przekłada się na poważne różnice w wynikach wyborów, należy uznać za niekorzystne, stwarza bowiem niepotrzebne bariery pomiędzy Polonią a krajem i może utrudniać współpracę.
Patrząc realnie, nie widzę jednak, przynajmniej w najbliższej przyszłości, możliwości zbliżenia preferencji wyborców polonijnych z głosującymi w kraju. W dłuższej perspektywie mogłoby to jednak poprawić przepływ informacji na linii kraj–Polonia i usprawnić sam proces wyborczy, na przykład przez umożliwienie głosowania przez internet. Może należy wrócić do pomysłów polonijnych posłów i senatorów? Nie będzie to miało większego znaczenia politycznego na krajowej scenie, ale zwiększy zainteresowanie wyborami wśród Polonii i młodej emigracji.
W mojej opinii poważne różnice w preferencjach wyborczych powinny skłaniać do głębszej refleksji, i to po obu stronach. Odpowiedzialne instytucje w kraju oraz organizacje i media działające wśród Polonii powinny przede wszystkim odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest ważniejsze: wikłanie Polonii w krajowe spory czy stwarzanie lepszych warunków współpracy ponad partyjnymi podziałami?
Dziękuję za rozmowę.
Krystyna Cygielska
[email protected]
Reklama