Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 19:40
Reklama KD Market

Obama: dyplomacja zamiast bomb w Syrii

Naciski na pogłębienie militarnego zaangażowania USA w wojnę domową w Syrii spotkały się z silnym oporem grupy kongresmenów. Natomiast zwolennicy wyposażenia syryjskich buntowników w rakiety przeciwlotnicze sugerują, że zdecydowana akcja jest potrzebna w świetle gasnącej roli USA jako światowego lidera.



Jest to dość interesująca postawa prowojennych ustawodawców, którzy wierzą, że przewodnictwa w świecie nie można osiągnąć działaniami pokojowymi i bez użycia broni. Senator McCain próbuje przedstawić dostawy broni dla rebeliantów jako akcję prowadzoną w imię pokoju i obrony niewinnych Syryjczyków przed brutalną dyktaturą Baszara Assada. Trzeba jednak pamiętać, czym zakończyła się pomoc dla mudżahedinów w czasie sowieckiej okupacji Afganistanu. Nie bez znaczenia jest fakt, że wśród wrogów Assada pojawili się członkowie al-Kaidy i islamscy fundamentaliści? Czy naprawdę wystarczy dać opozycji broń, by w Syrii zapanował spokój? Do kiedy? Do chwili, gdy wyposażeni przez USA rebelianci dojdą do wniosku, że ich głównym wrogiem jest Ameryka i jak w Afganistanie użyją podarowaną przez USA broń przeciw Amerykanom.

Niepotrzebna petycja

By nie dopuścić do realizacji takiego scenariusza, demokraci Peter Welch i John Conyers oraz republikanie Walter Jones i Mick Mulvaney podjęli internetową akcję zbierania podpisów pod petycją do prezydenta Obamy o odrzucenie wezwań kongresowych jastrzębi do wyposażenia syryjskich buntowników w rakiety przeciwlotnicze. Mogą już przerwać zabiegi, gdyż nie sprawdziły się spekulacje politycznych obserwatorów, którzy przypuszczali, że Obama ulegnie naciskiem neokonserwatywnych komentatorów tylko dlatego, by przestali wyrabiać mu opinię słabego lidera. Wierny swoim ideom i przekonany, że więcej można osiągnąć humanitarną pomocą i dyplomacją niż bombami, prezydent oświadczył, że nie podziela opinii zwolenników interwencji w innych państwach, choć nie jest też wyznawcą izolacjonizmu.

Obama nie wycofał się całkowicie z obietnicy pomocy Syryjczykom, ale wspieranie sił oporu ma polegać na szkoleniu wyselekcjonowanej, niebudzącej podejrzeń o współpracę z terrorystami, grupy bojowników i przekazaniu funduszy państwom ościennym na utrzymanie syryjskich uciekinierów.

Syria nie ma Ahmeda Chalabi

Można sądzić, że antywojenna postawa Obamy sprawiła, iż do tej pory nie pojawił się żaden syryjski Ahmed Chalabi. Zwany również „Chemicznym Ali”, Chalabi przyczynił się do rozpętania wojny w Iraku. Nie ma pewności, czy to on przekonał George'a W. Busha o istnieniu arsenału Saddama Husajna z bronią masowego rażenia, czy też wabiony nadzieją na objęcie stanowiska prezydenta po obaleniu Husajna zgodził się na udział w pozorowaniu zagrożenia, by uzasadnić atak na Irak. Odniósł z tego korzyści materialne, gdyż jako szef Irackiego Kongresu Narodowego, skupiającego ugrupowania opozycyjne, dostawał od amerykańskiego rządu regularną, bardzo wysoką wypłatę. Tak długo, jak był potrzebny. Dwa lata po inwazji, gdy ostatnia misja CIA w poszukiwaniu broni biologicznej, chemicznej i nuklearnej nie przyniosła pożądanego rezultatu, Chalabi wypadł z łask administracji Busha. Winę za atak na Irak złożono wówczas na niego, zaś społeczeństwo zaczęto przekonywać, że bez względu na wszystko świat bez Saddama jest lepszy. Zmieniono również powód obecności wojsk USA w Iraku. Mniej więcej w tym czasie zaczęliśmy budować Irakijczykom demokrację.

Silni liderzy?

Nikt nie śmiał wytknąć Bushowi i Cheneyowi słabości, choć wojna była pasmem niepowodzeń. Mimo to, Cheney nadal uchodzi za silnego lidera i jako taki atakuje Obamę za niszczenie potęgi USA. Trudno zrozumieć, w czym zwolennicy administracji Busha dostrzegli ich siłę. W zniszczeniu Iraku, w którym do dziś nie ma mowy o stabilizacji, a tym bardziej demokracji, i skąd często nadchodzą informacje o krwawych jatkach na tle religijnym? Czy na wywołaniu wbrew prawom krajowym i międzynarodowym wojny, w której zginęły setki tysięcy Irakijczyków oraz kilka tysięcy Amerykanów i która pozostawiła tysiące ciężko okaleczonych żołnierzy? Decyzje administracji Busha na pewno nie umocniły wizerunku USA jako światowego lidera. Raczej wystraszyły świat, tak jak szkolny łobuz fizycznie słabe dzieci.

Koniec rozwiązań siłowych?


W przemówieniu wygłoszonym w środę w Akademii Wojskowej West Point prezydent Obama obiecał, że dopóki światowe kryzysy nie zagrażają bezpośrednio Ameryce, będą rozwiązywane nie przy użyciu broni, lecz poprzez dyplomację, sankcje i wspólne akcje z innymi państwami. Zauważył, że pochopne użycie broni niepotrzebnie stwarza nowych wrogów. Co najważniejsze, odpowiedział na zarzuty swoich krytyków, mówiąc, że nigdy nie wyraziłby zgody na militarną interwencję za granicą po to tylko, by uniknąć oskarżeń o słabość. Jest to nauczka dla McCaina i ludzi o podobnych poglądach, którzy nie zważając na koszty i konsekwencje, przy każdym kryzysie widzą możliwość umocnienia hegemonii USA poprzez zbrojną inwazję.

Elżbieta Glinka

[email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama