Wielki kosz róż wręczył Pani Kazimierze Jakub Kolak, prezes Grupy Milenijnej nr 821 Związku Polek w Ameryce, która ufundowała bukiet i przyznała Kazimierze "Kasi" Bober tytuł Kobiety 2014 Roku. Życzenia i gratulacje przekazali też Czesława Kolak krajowa dyrektor ZP, Lidia Filus, profesor Northeastern University, a zarazem prezes I okręgu ZP oraz prezes Rady Nauczycieli Polonijnych i Chicagowskiego Oddziału Fundacji Kościuszkowskiej, a także Andrzej Gołota, polonijny pięściarz, który właśnie robił zakupy w delikatesach "Kasia's Deli". Do tego grona dołączyła również autorka artykułu.
Rokrocznie Kasia Bober wspiera najróżniejsze polonijne imprezy swoimi wyrobami, Są wśród nich m.in. obchody Miesiąca Dziedzictwa Polskiego na Uniwersytecie Northeastern organizowane przez Radę Nauczycieli Polonijnych. - Lubię pomagać i uważam, że trzeba się dzielić tym, co się ma z innymi ludźmi - mówi nam jubilatka. - Ja tego nie robię dlatego, że muszę, ale, że chcę. Pierogi i naleśniki zawsze mogę dać. Co roku ma moje wyroby Muzeum Polskie na akademię Dnia Pułaskiego - podkreśla.
Dzięki Kasi Bober Polish Cuisine zaistniała w świadomości amerykańskiej, nie tylko w Chicago. Entuzjastami jej pierogów są politycy i celebryci oraz krytycy kulinarni. - Prezydent Bill Clinton jadł na Taste of Chicago, prezydent George H. Bush na Taste of Polonia, a tu u mnie w sklepie byli burmistrzowie Richard M. Daley ze swoją żoną Maggie i Rahm Emanuel. Martha Stewart mnie nie zastała, przyjęły ją moje córki. Czekała aż dwie godziny, a ja akurat byłam u fryzjera – zwierza się polonijna biznesmanka, jak zwykle starannie uczesana i elegancko ubrana.
Rozmowa z Kasią Bober i jej córką Barbarą Jakubowicz odbywa się 8 marca 2014 r. na zapleczu delikatesów Kasia 's Pierogi przy stole suto zastawionym pierogami i naleśnikami. Ściany pomieszczenia udekorowane są licznymi fotografiami w ramkach przedstawiającymi właścicielkę sklepu z różnymi sławnymi osobistościami.
Specjalność firmy, a więc pierogi i naleśniki robione są według przepisu matki Kazimiery Bober, która miała na imię Kasia. Dlatego noszą jej imię. Nazwa przysmaku przylgnęła do jego kreatorki, która nawet woli, żeby nazywać ją Kasią, a nie Kazimierą. Firma pod szyldem Kasia 's Pierogi zrobiła furorę nie tylko w Chicago, ale daleko poza granicami miasta. Prawie wszystkie supermarkety amerykańskie mają w swoim asortymencie pierogi Kasi. Media amerykańskie (m.in. „Chicago Tribune”, „Crain's Chicago Business” i „Chicago Public Radio”) nazywają polską imigrantkę "żywym przykładem realizacji amerykańskiego marzenia".
Pani Kasia zdradza "Dziennikowi Związkowemu" receptę na suces: - Miałam dobrego przyjaciela: dziesięć palców u rąk. Nigdy na nikogo nie liczyłam. Przez pierwsze lata było ciężko. W nocy gotowałam, a w dzień sprzedawałam w sklepie. Spałam tylko w weekend. Bardzo pomagały mi dzieci. Bez nich nie byłoby firmy. One ją rozwinęły i mogliśmy zatrudnić więcej ludzi do pracy. Najstarsza córka, Basia Jakubowicz, jest teraz menadżerem sklepu. Syn Krzysio sprowadził maszyny do produkcji i sprzedaży hurtowej. Jeździł za nimi aż do Japonii, Chin, Tajwanu, Włoch i Niemiec. Wnuczka Ela też dla mnie pracuje. Dba o biznes i jest bardzo obowiązkowa. Wszyscy zresztą dbamy o biznes i ciężko pracujemy, żeby wszystko było smaczne i zawsze świeże – wyjaśnia nam jubilatka.
Jednak za największy sukces życiowy Kasia Bober uważa swoje dzieci, a nie firmę. -Dzieci dobrze wychowałam. Tego za pieniądze nikt nie kupi. Cieszę, że są wykształcone i mają gdzie pracować. Syn Krzysio skończył biznes i wnuczka Ela skończyła biznes i rachunkowość. Córka Marysia nie pracuje w sklepie, ale też skończyła studia i jest pielęgniarką – podkreśla z dumą.
Pomimo pięknego wielu 78 lat Kasia Bober wciąż pracuje, tryska energią i dowcipem. - Codziennie jestem w sklepie, trochę w kuchni trochę w office. Podpisuję czeki dla pracowników. Wypłata zawsze musi być na czas, to bardzo ważne. Nie lubię siedzieć w domu i właściwie nie lubię odpoczywać. Będę tu przychodzić dopóki będę sprawna. Odpoczywam w biznesie. Nie uznaję wakacji. Wolny czas lubię spędzać z wnukami.
Córka bieszczadzkich rolników, zapewnia, że nigdy nie zapomniała i nie zapomni skąd pochodzi. Przyznaje też, że już w Polsce przejawiała zdolności biznesowe. - Miałam mały hotel w Bieszczadach i farmę mleczną. Pracowałam także w księgowości, po zrobieniu specjalnych kursów pomaturalnych w Krośnie. Zawsze lubiłam matematykę. Nie lubiłam czytać książek. Jak chodziłam do szkoły, to na lekcji nigdy z nikim nie rozmawiałam, a tylko słuchałam, co nauczyciel mówi. Umiałam się koncentrować - wspomina.
Do Chicago przyjechała samotnie, bez dzieci i męża, w 1974 r. z małej miejscowości w Bieszczadach, mając 38 lat. - Zaprosiła mnie ciocia, siostra mojej mamy . O ten wyjazd modliłam się 10 lat. Po ośmiu latach pobytu, gdy już miałam papiery, pojechałam do Polski po dzieci. W lutym 1982 r. powróciłam do Ameryki z dziećmi, Marysią i Krzysiem. Mąż został w Polsce. Delikatesy otworzyliśmy jeszcze w tym samym roku, w grudniu. Najstarsza córka Basia przyjechała do mnie w 1990 roku. Dzieci mi zawsze bardzo pomagały. Bez nich mój sukces w Ameryce nie byłby możliwy − ponownie podkreśla.
Zdaniem córki jubilatki, Barbary Jakubowicz, menadżerki delikatesów, do sukcesu biznesowego przyczyniła się też dobra rodzinna atmosfera. - Jesteśmy bardzo zgodną rodziną – stwierdza Jakubowicz. - Szanujemy się nawzajem i wszystko mówimy sobie w oczy. Tu nie ma rywalizacji, a tylko współpraca i wsparcie. I oczywiście staramy się bardzo zadowolić naszych klientów.
Tekst i zdjęcia: Alicja Otap
a.otap @zwiazkowy.com