Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 14:21
Reklama KD Market

Wdzięczność dzieci nie zna granic. Polonijni wolontariusze o akcji pomocy dla ubogich

Wdzięczność dzieci nie zna granic. Polonijni wolontariusze o akcji pomocy dla ubogich
Kontener z rzeczami dla bezdomnych, kalekich, niepełnosprawnych, zapomnianych dzieci i dorosłych powoli wypełnił się i już wkrótce dotrze do Misjonarzy Ubogich na Jamajce. Tysiące funtów ryżu, sprzęt inwalidzki, wózki dziecięce tak hojnie ofiarowane przez Polonię z wdzięcznością będą przyjęte przez misjonarzy i ich podopiecznych. Ten kontener pozwoli wyżywić około 500 dzieci i dorosłych, którymi zajmują się misjonarze na Jamajce.

/a> Marta Robak z dziećmi ze szkoły prowadzonej przez Braci M.O.P. w Kenii


− Działalność charytatywną prowadzimy już 6 czy nawet 7 lat – mówi Marta Robak, wolontariuszka organizacji Chicagowscy Przyjaciele Misjonarzy Ubogich. Polonijna grupa wspiera Misjonarzy Ubogich, międzynarodową organizację katolicką z siedzibą w Kingston na Jamajce, która pomaga potrzebującym w wielu miejscach na świecie. Posiada swoje ośrodki w Andhra Pradesh i Orissa w Indiach, w Naga City i Cebu na Filipinach, Cap-Haitien na Haiti, w Kampali w Ugandzie, Nairobi w Kenii, a nawet w Stanach Zjednoczonych – w Monroe w Karolinie Płn. Właśnie powstaje kolejna misja w Indonezji.

/a> Ks. Zdzisław Torba i jeden z wychowanków domu dla sierot w Ugandzie


Marta Robak wyjaśnia, że przykładowo w Ugandzie prowadzone są dwa ośrodki – dla dziewcząt i chłopców, ponad 400 sierot, które są zdrowe, lecz nie mają rodziców ani środków, by chodzić do szkoły. Jedna część misji to jakby sierociniec, zaś druga część ośrodka przeznaczona jest dla dzieci upośledzonych fizycznie lub umysłowo. Wszystkich jednakowo wspomagają Misjonarze i ich Chicagowscy Przyjaciele.

− Ściśle współpracujemy z Misjonarzami Ubogich, którzy prowadzą działalność w różnych punktach na świecie, choć pomoc ta w różnych miejscach wygląda inaczej − mówi wolontariuszka.

W Kenii  parafia św. Ferdynanda  z Chicago sprawuje patronat nad szkołą dla dzieci w wieku 3 do 7 lat. Pod opieką parafii znajdują się przedszkolaki i dzieci z pierwszej klasy pochodzące z okolicznych slumsów, dzieci, z których wiele posiada tylko jednego rodzica, a czasem nie mają go wcale.

- To wzruszające, gdy w naszej kenijskiej szkole, która jest niczym więcej niż barakiem przykrytym blachą, można na ścianie zobaczyć logo parafii św. Ferdynanda. Taki widok dodaje sił do dalszej pracy charytatywnej – mówi Marta Robak. Przypomina, że obecnie, w okresie Wielkiego Postu, parafia św. Ferdynanda organizuje kampanię z zamiarem zebrania funduszy, by wysłać ok. 50 kolejnych kenijskich dzieciaków do szkoły. − To niewielki koszt, a dzięki zebranym funduszom możemy bardzo dużo zrobić. Na Jamajce nasza działalność wygląda inaczej. Jest to pomoc wyłącznie ludziom upośledzonym – dzieciom, kobietom i mężczyznom. Właśnie wczoraj (w czwartek - przyp. red.) został wysłany do Kingston kolejny duży, 40-stopowy kontener z żywnością i sprzętem dla osób kalekich, a wszystko to udało się zebrać dzięki hojności chicagowskiej Polonii - dodaje nasza rozmówczni.

Do grona wolontariuszy ciągle dołączają kolejne osoby. Wśród nich, także bardzo młode.

− Od dawna miałem ochotę, by w swoim życiu zanurzyć się w czymś ważnym, istotnym – mówi 19-letni Jan Radliński, który pod koniec ubiegłego roku po raz pierwszy wyjechał na Jamajkę jako wolontariusz. Dziesięciodniowy pobyt na karaibskiej wyspie wśród misjonarzy, którzy oddali całe swoje życie ludziom biednym i niepełnosprawnym zmieniło jego  percepcję widzenia świata i życia. Zrozumiał, że nie wszędzie życie wygląda tak jak w Chicago czy w Polsce, że należy doceniać to, co się ma i pomagać najbardziej potrzebującym.

− Moje przeżycia na Jamajce można określić jako wstrząsające. Nie były to wakacje, ale ciężka praca na rzecz ludzi kalekich, którzy są całkowicie bezradni. Misjonarze, w większości z Filipin i Afryki, niestety wiele nie mogą zrobić. Tak już jest, że ci ludzie pozostaną niepełnosprawni mentalnie czy fizycznie do końca życia, jednak my możemy zadbać o ich najbardziej elementarne potrzeby, by to życie upłynęło im godnie. Codziennie dbają o to pracujący tam bracia, a ja cieszę się, że mogłem im choć trochę pomóc. Wiem, że działalnością charytatywną zainteresowani są inni moi chicagowscy przyjaciele z harcerstwa, których – być może już wkrótce – zabiorę na Jamajkę, lecz nie w charakterze turystów, a wolontariuszy gotowych nieść pomoc innym. Z własnego niewielkiego jeszcze doświadczenia wiem, że praca na rzecz bliźnich pogłębia moje życie i moją wiarę - opowiada nam Jan Radliński.

/a> Marta Robak, siostra Anna Strycharz i jedna z podopiecznych w Ugandzie


− Pierwszy nasz wyjazd do Indii to zakup 60 łóżek i materacy dla osób chorych. Za drugim wyjazdem dostarczyliśmy generatory prądu i szereg innych rzeczy potrzebnych na misji – wspomina Marta Robak.

Wszystko zaczęło się od św. Ferdynanda, ale pomocy biednym udziela wiele innych parafii polonijnych i to w dość znaczący sposób. Na liście tej znajduje parafia Miłosierdzia Bożego w Lombard, Ojcowie Jezuici, parafie św. Władysława, św. Konstancji, św. Piotra Apostoła w Itasca, Św. Trójcy, św. Jacka, św. Jakuba, St. Thomas of Vilanova w Palatine i wiele innych.

− Dzięki inicjatywie ks. proboszcza Zdzisława Torby dołączyli do nas Ojcowie Cystersi w Willow Springs, co pozwoliło na zwiększenie pomocy szczególnie dla potrzebujących na Filipinach, gdzie Misjonarze mają trzy punkty misyjne. Błyskawicznie zebraliśmy kilkanaście tysięcy dolarów, które otrzymały ofiary tragedii w tym kraju – ujawnia wolontariuszka.

− Różne parafie, różne miejsca, liczni wolontariusze. Cały czas prowadzimy aktywną działalność, cały czas coś się dzieje i niemal bez przerwy pomoc płynie w różne części świata od nas, od Polonii w Chicago – zapewnia Marta Robak. Dodaje, iż proboszcz ks. Zdzisław Torba to dobre serce i dusza, pełen pasji i energii organizator, bez którego inicjatywy niewiele dałoby się zrobić. Osobiście wyjeżdża na misje i sam pracuje ciężko jako jeden z wolontariuszy. Gotuje obiady, karmi ubogich, rozdaje żywność czy ubrania, wspiera duchowo chorych i cierpiących. Każdy taki wyjazd trwa około dwóch tygodni, podczas których wolontariusze chcą wykonać jak najwięcej pracy. Pobyt na Jamajce trwa nieco krócej, najczęściej około tygodnia, dzięki krótszemu dystansowi dzielącemu Chicago z Kingston.

− Wiemy, że na ks. Torbę i parafię św. Ferdynanda zawsze można liczyć. To nasza baza, od której rozpoczyna się nasza działalność charytatywna i wszelka współpraca z Misjonarzami Ubogich − mówi Marta Robak.

Polonijni wolontariusze stanowią dość pokaźną grupę. – Stałych wolontariuszy jest ok. 20 − dodaje. – Gdy trzeba wypełnić kontener czy przyjść na charytatywny koncert braci z organizacji Misjonarzy, to taka grupa rozrasta się nawet do 50 osób. Jest też naprawdę wielu Polaków, którzy nie mogą opuścić Stanów Zjednoczonych i nie mogą wyjechać z misją, a mimo to pomagają w zbieraniu darów, ciesząc się, że ich praca przynosi wymierne korzyści. To jest niezwykle budujące, że w naszej społeczności mamy tylu ludzi dobrej woli.

Na misjach prowadzonych przez Misjonarzy Ubogich nie ma polskich misjonarzy, ale polska społeczność cieszy się tam dużą estymą. Papież Jan Paweł II wspierał ośrodki misyjne, wielokrotnie spotykał się z założycielem Misjonarzy dla Ubogich o. Richardem Ho Lungiem, a sami misjonarze nazywają Chicago swoim drugim domem. Składając tu wizytę, zawsze znajdują gościnę u ks. Zdzisława. Tutaj też udzielają rekolekcji, które mają wielu słuchaczy.

W marcu br. św. Ferdynanda odwiedzi o. Richard Ho Lung, założyciel Misjonarzy Ubogich, organizacji liczącej już ponad 550 braci w 13 krajach.

− Cieszę się, że i w moim życiu pojawiła się możliwość służenia ludziom potrzebującym. Stało się tak dzięki siostrze Annie Strycharz z par. św. Ferdynanda, która zabrała mnie po raz pierwszy na misję, dzięki czemu pogłębiła moją miłość bliźniego i otworzyła możliwość przygody, której ostatecznym celem jest to, że można zrobić coś dobrego dla innych – zapewnia Marta Robak.

Koordynatorka Chicagowskich Przyjaciół Misjonarzy Ubogich przyznaje, iż Polonia wciąż ją zaskakuje. – Zaskakuje mnie hojnością. Liczbą przynoszonych rzeczy materialnych, ale też hojnością finansową – mówi. Przypomina, że na Jamajce czy w Kenii można sponsorować dziecko już za 140 dol., co oznacza, że przez rok tamtejszy uczeń będzie miał podręczniki, ubranie, dwa posiłki dzienne i rzeczy potrzebne do przeżycia i ukończenia nauki. – Wdzięczność tych dzieci nie zna granic – mówi i dodaje – Nasi rodacy w Wietrznym Mieście cieszą się, że prowadzimy taką działalność, pytają, kiedy wysyłamy następny kontener, kiedy mogą do nas dołączyć, proszą o zdjęcia sponsorowanych dzieci. Pozostaje mi tylko powiedzieć: Dziękujemy Polonio!

Andrzej Kazimierczak


IMG_8800

IMG_8800

IMG_8823

IMG_8823


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama