Igrzyska olimpijskie w Soczi toczą się na szczęście spokojnie, mimo że za miedzą w Kijowie toczy się coraz bardziej krwawa walka o przyszłość Ukrainy. Jest to jednak olimpiada dość dziwna, czym sprawozdawcy sportowi nie muszą się oczywiście przejmować. Odbywa się ona niemal całkowicie na wyspie zwanej wioską olimpijską. Bardzo niewielu sportowców poza tę wioskę wychodzi, gdyż odradzają im tego władze poszczególnych komitetów olimpijskich. Natomiast spoza Soczi do miasta praktycznie nie sposób wjechać bez specjalnych zezwoleń, gdyż całe miasto zostało zmienione w paramilitarną twierdzę.
Na trybunach pojawia się czasami faraon Władimir Putin, dla którego to wydarzenie, któremu poświęcił rzekomo astronomiczną sumę 50 miliardów dolarów, jest wielkim "sukcesem", mającym pokazać światu współczesną Rosję jako kraj nowoczesny, szczęśliwy i piękny. W tej sielance brakuje jednak jednego zasadniczego aspektu – demokracji.
Rosja to nadal kraj na wskroś autokratyczny, w którym nikt nie może po prostu wyjść na ulicę z jakimś transparentem lub rozwinąć tęczowej parasolki, bo zostanie natychmiast spałowany i odstawiony do aresztu. W imperium Putina on jeden wie wszystko najlepiej – co jest dla jego kraju najlepsze, a co należy zwalczać wszelkimi możliwymi metodami. I tak w Soczi, w sercu olimpiady, umundurowani biczowali na ulicy członkinie grupy muzycznej "Pussy Riot", nie zwracając nawet specjalnej uwagi na otaczających ich ludzi z kamerami wideo i aparatami fotograficznymi. W Rosji do "kolonii karnej" można trafić niemal za wszystko. Działacz na rzecz ochrony środowiska naturalnego Jewgienij Witiszko trafił tam za malowanie na płocie hasła "Las jest dla wszystkich". Oczywiście mylił się – las jest wyłącznie dla Putina.
I to właśnie w tym kraju, o rzut kamieniem od spowitego dymem Kijowa, gdzie ślady pana Putina są aż nadto widoczne, toczą się zawody sportowe, które mają być symbolem światowej jedności, pojednania i pokoju. Są to igrzyska Kremla, a w szczególności prezydenta, który – i to należy zawsze przypominać – swoją karierę zaczynał od roli dyżurnego szpiega KGB w byłej NRD.
Nie jest to niestety pierwszy przypadek przyznawania organizacji olimpiady krajom, którym do demokracji i poszanowania praw człowieka jest bardzo daleko. Międzynarodowy Komitet Olimpijski zawsze broni się stwierdzeniem, że jest organizacją całkowicie apolityczną i swoje decyzje podejmuje na podstawie kryteriów, które z polityką nie mają nic wspólnego. Wydaje się jednak, iż czas najwyższy, by tę postawę zmienić. Nie trzeba się do niczego mieszać, ani cokolwiek oceniać. Wystarczy dodać do obowiązujących przepisów prosty zapis – wnioski o organizację igrzysk przyjmowane będą tylko od państw, które spełniają podstawowe wymogi demokracji i nie prześladują nikogo za przekonania.
Igrzyska organizowane w krajach totalitarnych zawsze stają się wielką propagandową hecą, która ma podpierać "władców" i dodawać im światowego rozgłosu. Jeśli ktoś ogląda wyłącznie transmisje sportowe z Soczi, może odnieść wrażenie, iż zawody odbywają się w zupełnie normalnym kraju. Taki właśnie obraz maluje przed nami amerykańska sieć NBC, która swoje poszatkowane reklamami transmisje nigdy nie prowadzi "poza wyspą", czyli w zwykłej, rosyjskiej rzeczywistości. Jest to obraz złudny. Igrzysk nie można przeprowadzić w całkowitej izolacji od reszty świata, czego bardzo pragnąłby rosyjski prezydent.
Reklama