Z ostatniego badania Pew Research Center wynika, że w latach 2009-2012 liczba imigrantów mieszkających w USA bez prawa pobytu wzrosła o 400 tysięcy i sięgnęła 11,7 mln. Liczba ta, choć w przypadku Stanów mieści się w granicy błędu statystycznego, to kolejny ważki argument w dyskusji na temat imigrantów – dla republikanów, którzy trzymają się swojej strategii uszczelniania granic, jak pijani płotu (sic!).
Wyniki badania będą jednak niespodzianką dla tych, którzy spodziewają się napływu do USA Meksykanów. Obywateli tego kraju przyciśniętych biedą, którzy podejmują próbę przekroczenia nielegalnie granicy, jest coraz mniej. A statystykę tym razem podnieśli przybysze z innych państw Ameryki Łacińskiej oraz Azji.
Z jednej strony utrwalił się obraz Meksyku jak z piosenki „Welcome to Tijuana… tequila, sexo y marijuana”, bo na pierwszy plan wybija się narkobiznes, przemoc i działalność coyotes. Zostawiając jednak na boku walki gangów, korupcję i przemytników, zauważymy, że Meksyk, jakby nie patrzeć – 14. największa gospodarka świata pod względem PKB – może pochwalić się wieloma reformami w ostatnim czasie i bezrobociem na poziomie 5,2 procent. Meksyk jest także trzecim eksporterem ropy do USA, po Kanadzie i Arabii Saudyjskiej. A prognozy HSBC dotyczące ogólnie amerykańskiego importu przewidują, że w 2018 USA będę sprowadzać najwięcej dóbr właśnie z Meksyku, który jest teraz na trzecim miejscu, po Chinach i Kanadzie.
Warto dodać, że rozwija się też społeczeństwo – Meksykanie po 15 roku życia uczą się dłużej, bo średnio 7,2 lat, w porównaniu do Chin (6,4) czy Indii (5,1) – jak podaje NationMaster, opierając się na danych UNESCO. (USA przodują w edukacji dorosłych ze średnią 12 lat nauki). Choć Meksyk ma także z USA wspólne problemy społeczne, np. jeśli chodzi o obrastanie w piórka bogaczy, o czym świadczy chociażby pierwsza pozycja na liście najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes” Carlosa Slima, potentata branży telekomunikacyjnej, którego majątek opiewa na 73 mld dolarów.
Meksyk stara się coraz lepiej wykorzystywać swoje możliwości, choć nie oznacza to jednak, że imigracji do USA z Meksyku nie będzie. Ba, może być nawet więcej, ale szala przechyli się na korzyść wykwalifikowanych pracowników w branżach informacyjnej czy usług finansowych, które w ostatnim czasie rozwijały się znacznie szybciej niż budownictwo czy rolnictwo (w których Meksykanów zatrudnionych było i jest najwięcej).
Migration Policy Institute (MPI), z siedzibą w Waszyngtonie, szacuje, że do 2017 roku do Stanów będzie emigrować średnio 260 tys. obywateli Meksyku (i tych dostających się do USA legalnie, i tych łamiących prawo). Dodajmy, że w latach 1990-2000 imigrantów z tego kraju przybywało co roku prawie pół miliona.
W takiej sytuacji tym bardziej warto zwrócić uwagę na obosieczną broń wobec imigrantów, jaką jest budowanie muru na południowej granicy. Sześć milionów Meksykanów żyjących w USA bez legalnego statusu tkwi w próżni, choć – jak podkreśla socjolog Douglas Massey z Princeton – część z nich, która przybyła z zamiarem pracy tymczasowej, pewnie z chęcią zwinęłaby się ze Stanów, gdyby nie to, że boją się kolejnej przeprawy przez pilnie strzeżoną południową granicę… A jeszcze 30 lat temu połowa imigrantów wracała do swoich rodzin w ciągu roku. Czy więc skuteczność zatrzymań na granicy można traktować jako miarę sukcesu rządu?
A może większym sukcesem byłaby, przed podjęciem reformy imigracyjnej, rewizja stosunków gospodarczych z Meksykiem w kierunku zacieśnienia współpracy gospodarczej zamiast odgradzanie się od sąsiada zasłaniającym świat płotem? Pozytywny krok w tym kierunku poczyniono 20 września tego roku podczas wizyty wiceprezydenta Joe Bidena w Meksyku, gdy oba kraje formalnie zobowiązały się do prowadzenia dialogu wysokiego szczebla ds. gospodarczych (High Level Economic Dialogue - HLED), służącego realizowaniu priorytetów ekonomicznych i wzmocnieniu konkurencyjności obu państw. Więcej takich porozumień, a zniknie problem ruchu na granicy… legalności.
Anna Samoń