Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 3 października 2024 22:26
Reklama KD Market

W armii coraz więcej samobójstw. Gdzie tkwi problem?

Od 2001 roku, gdy samobójstwo popełniło 52 żołnierzy wojsk lądowych, liczba samobójców w tej formacji sił zbrojnych USA wzrosła trzykrotnie – do 185 w roku ubiegłym. Tym samym przekroczyła liczbę żołnierzy, którzy zginęli w Afganistanie (176). Szef sztabu armii USA, generał Ray Odierno, obawia się, że problem nie ustąpi nawet po zakończeniu wojny.



Równie niepokojące jest to, że przypadki odbierania sobie życia przez żołnierzy służby czynnej wzrosły, gdy zorganizowano kampanię prewencyjną i oferowano pomoc członkom armii i ich rodzinom. Sytuacja ta potwierdza słowa generała Odierno, który stwierdził, że zmniejszenie liczby samobójstw nie będzie łatwe ani szybkie. Odierno jest odpowiedzialny za pobór, szkolenia i wyposażenie 1,1 miliona żołnierzy służby czynnej, rezerwy i Gwardii Narodowej, a także za ich zdrowie i samopoczucie. Opracował kodeks postępowania, który ma podnieść pozytywne spojrzenie wojskowych na życie. Przyznaje jednak, iż nie spodziewa się nagłego spadku samobójstw z chwilą, gdy żołnierze nie będą wysyłani do Afganistanu.

Za podstawową cechę odporności żołnierza Odierno uważa pewność siebie, którą wynosi się z domu. Tacy ludzie lepiej znoszą stres. Z drugiej strony do wojska wstępują chłopcy i dziewczęta, którzy nie widzą dla siebie innego wyjścia. Odierno wspomina: – Miałem 18-letniego dzieciaka wychowanego przez babkę. Matka była narkomanką, ojciec siedział w więzieniu. Chłopak miał już czworo dzieci i żonę niewiele starszą od niego. Wstąpił do armii, by mieć pracę, dach nad głową i opiekę medyczną. Ktoś taki jest człowiekiem wysokiego ryzyka, nie z powodu swego pochodzenia, lecz ze względu na okoliczności, w jakich się znalazł. Z góry wiadomo, że ma słabe punkty. Dodaj do tego wyjazd na wojnę, separację z żoną i dziećmi. Możesz być pewny, że potencjalnie będzie z nim problem.

Co robi wojsko? Przede wszystkim pomaga rodzinie. W bazach są grupy takie jak Army Family Strong, które niosą pomoc i starają się zmniejszyć niepokój. Dowódcy powinni zachęcać żołnierzy do mówienia o kłopotach związanych z pracą i domem. Natomiast bezpośredni przełożeni powinni przekonywać, że stres to nie powód do wstydu, lecz do szukania najlepszego rozwiązania.

– Ludzie są szkoleni, informowani dokąd się udać w razie potrzeby. Jednak daleki jestem od stwierdzenia, że robimy dostatecznie dużo − mówi generał Odierno.

– Czasami armia pracuje przeciwko sobie. Chcemy niezależnych, psychicznie i fizycznie silnych ludzi... Dlatego przyznanie się do stresu odciska na żołnierzu piętno. Mogę dyktować, co robić, co nie znaczy, że zostanie to wykonane. Szczególnie na niższych szczeblach. Nie mogę nakazać żołnierzowi, by nie uważał swego kolegi za słabeusza − wyjaśnia Odierno.

I tu leży największy problem. W obawie o kpiny kolegów ci, którzy nie szukają pomocy fachowca, wolą umrzeć niż, przyznać się do chwilowej słabości. – Musimy zmienić podejście do tych kwestii na najniższym szczeblu − uważa generał.

59-letni Ray Odierno jest jednym z najbardziej doświadczonych dowódców armii. Syn sierżanta, uczestnika II wojny światowej, wychowywał się w Rackaway w New Jersey. Akademię Wojskową West Point ukończył w 1976 roku. Jest postacią robiącą także wrażenie z powodu wzrostu (6 stóp 5 cali; 196 cm), znaną wśród żołnierzy jako „generał O”. Spędził blisko 5 lat w Iraku jako dowódca 4. dywizji piechoty. Później, do września 2010 roku dowodził siłami NATO. Obecnie nadzoruje reorganizację armii, przekształcając 44 brygady bojowe w 33 oddziały, lepiej wyposażone i wyszkolone. W ciągu najbliższych czterech lat ma zredukować siły o 80 tys. żołnierzy.

(HP − eg)


Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama