Cztery miesiące od rozpoczęcia drugiej kadencji Obama znalazł się w poważnych tarapatach. "Jak prezydent czuje się z tym, że jest porównywany do prezydenta Nixona?" - pytał we wtorek rzecznika Obamy dziennikarz poważnej agencji prasowej, nawiązując do afery Watergate, która ujawniła nielegalne działania administracji prezydenta Richarda Nixona wobec przeciwników politycznych i zmusiła go do dymisji w 1974 r.
Choć większość komentatorów przyznaje, że takie porównania są nie na miejscu, to Obama jest powszechnie krytykowany za brak reakcji w sprawie ujawnionych ostatnio afer, a ministerstwo sprawiedliwości i urząd podatkowy (IRS) są oskarżane o nadużywanie władzy. Nawet osoby z obozu Obamy krytykowały go za opieszałą reakcję na ujawnione już w piątek informacje, że od 2010 roku IRS poddawał szczególnie nadmiernym kontrolom organizacje pozarządowe związane z ruchami konserwatywnymi takimi jak Tea Party.
Znajdujący się pod rosnącą ze wszystkich stron presją Obama w środę w końcu zareagował. Ogłosił dymisję szefa IRS Stevena Millera i zapowiedział współpracę w zainicjowanym przez Republikanów śledztwie Kongresu w tej sprawie.
Dotąd otoczenie Obamy stosowało taktykę polegającą na separowaniu go od skandali. Prezydencki rzecznik Jay Carney zapewniał jeszcze we wtorek, że zarówno o aferze z IRS, jak i o przejmowaniu na bezprecedensowo wielką skalę danych telefonicznych agencji Associated Press przez ministerstwo sprawiedliwości Obama dowiedział się z mediów. Carney tłumaczył, że możliwości działania prezydenta są w tych sprawach ograniczone, ponieważ IRS to niezależna instytucja, a w kryminalne dochodzenie w sprawie przecieku prasowego w AP nie może się angażować.
"Biały Dom może i nic nie wiedział, ale teraz to są problemy prezydenta. Prezydent musi natychmiast zacząć aktywnie sprawować swój urząd" - irytował się dziennik "Washington Post". Jeszcze we wtorek Carney mówił bowiem, że choć Obama jest oburzony doniesieniami o IRS, to z działaniami w tej sprawie musi poczekać na publikację audytu inspektora generalnego w tej instytucji. Tymczasem już pod koniec ubiegłego tygodnia jeden z wysokich urzędników IRS publicznie przepraszał za "niewłaściwe" praktyki i przyznał, że urząd poddawał nadmiernym kontrolom organizacje mające w nazwie wyrażenia "Tea Party" lub "patriotyczny".
Administracja zareagowała w środę także w sprawie dwóch innych afer, które w ostatnich dniach zdominowały amerykańską politykę. Pierwsza dotyczy polityki informacyjnej rządu po zamachach w libijskim Bengazi w ubiegłym roku, w których zginął m.in. ambasador USA. Niedawno wyszły na jaw dokumenty, które zdaniem Republikanów potwierdzają od dawna rozpowszechnianą przez nich tezę, że w pierwszych dniach po zamachach administracja umyślnie zataiła fakt, iż był to atak terrorystyczny, by nie osłabiać szans Obamy w zbliżających się wyborach prezydenckich. Biały Dom ujawnił w środę 100 stron korespondencji elektronicznej, która ma pokazać, że w rządzie spierano się o to, kto stał za zamachami, i że nie chodziło o antyrepublikański spisek Demokratów.
Najnowsza afera - przejęcie danych z 20 linii telefonicznych dziennikarzy i wydawców agencji AP z kwietnia i maja 2012 roku w ramach dochodzenia w sprawie przecieku prasowego - oburzyła już nie tylko opozycję, ale także wielu Demokratów i liberalnych komentatorów. Stowarzyszenia dziennikarzy oskarżyły rząd o łamanie konstytucjonalnej wolności prasy, a "New York Times", który w sprawie IRS szukał argumentów na korzyść Obamy, tym razem nie zawahał się potępić "szpiegowania AP", które według dziennika miały na celu przejęcie informacji o źródłach i zastraszenie informatorów dziennikarzy.
W reakcji na tę sprawę Biały Dom zapowiedział w środę projekt ustawy, która gwarantowałaby dziennikarzom prawo do nieujawniania swych źródeł, jeśli informatorom obiecano anonimowość.
Za wcześnie jeszcze na oceny, czy ostatnie decyzje Białego Domu zdołają choć trochę naprawić już wyrządzone szkody. Główny problem stanowią relacje Obamy z kontrolującymi Izbę Reprezentantów Republikanami. Obama potrzebuje ich poparcia, jeśli chce, by Kongres do końca jego drugiej kadencji przyjął którykolwiek z zapisów jego ambitnego programu.
Relacje między Demokratami i Republikanami już teraz są trudne, o czym świadczy mizerny bilans pierwszych czterech miesięcy od zaprzysiężenia Obamy. "Z powodu zjednoczonego oporu Republikanów program Obamy kiepsko wystartował na każdym polu, poza imigracją" - ocenia ekspert think tanku Brookings Institution, Thomas Mann. Republikanie zablokowali wszelkie próby zaostrzenia przepisów regulujących dostęp do broni palnej, a budżet państwa od marca został poddany radykalnym, automatycznym cięciom, gdyż partie nie osiągnęły kompromisu w sprawie lepszego sposobu na walkę z nadmiernym zadłużeniem. Pewne szanse na uchwalenie ma jedynie reforma imigracyjna, ocenia się jednak, że jest tak m.in. dlatego, że Obama nie angażuje się w negocjacje w sprawie projektu, który zgłosiła ponadpartyjna grupa senatorów, a nie prezydencka administracja.
Doniesienia o praktykach IRS i namierzaniu dziennikarzy AP wywołały niezwykle ostre reakcje wśród Republikanów, którzy określili je jako dowód na zastraszanie, nadużywanie władzy i szykanowanie prawicy. Republikanie przypominają, że mimo wielu skarg składanych przez Tea Party i zapytań republikańskich kongresmenów już w 2012 roku, kierownictwo IRS wielokrotnie zaprzeczało, jakoby konserwatywne organizacje były poddawane nadmiernym kontrolom.
Napięcia na linii Republikanie-Obama raczej więc jeszcze wzrosną, a nielicznym, bardziej umiarkowanym Republikanom, którzy wykazywali gotowość do współpracy z Demokratami, może być trudniej odstąpić od głównej linii ich partii.
Konserwatywny "Wall Street Journal" ocenia, że po wysypie ostatnich skandali Republikanie muszą "zjednoczyć się wokół rozpowszechnianej od lat tezy", że Obama chce rządu "poza wszelką kontrolą". Dziennik nie ma wątpliwości, że Republikanie wykorzystają te wydarzenia, by "zdopingować swych wyborców przed bitwą o Kongres w 2014 roku". Obama może się obawiać, że wygrana w tych wyborach będzie dla nich znacznie ważniejsza od współpracy z administracją w sprawie walki z deficytem, reformy programów socjalnych czy innych spraw kluczowych dla kraju - pisze "WSJ".
Nie wiadomo na razie, w jakim stopniu najnowsze skandale osłabiły relacje Obamy ze społeczeństwem i jego elektoratem. Prezydent ma nadzieję, że przyszłoroczne wybory przywrócą Demokratom większość w obu izbach Kongresu. Thomas Mann zauważa, że w żadnej z trzech ostatnich afer Obamie nie postawiono zarzutów opartych na faktach. "Długo potrwa jednak, nim media i Republikanie wyczerpią ten temat" - podkreśla.
Z Waszyngtonu
Inga Czerny (PAP)