Ameryka od środka
Ameryka dostała ze stanu Wisconsin telegram, którego treść jest – jakby na to nie patrzeć – niepokojąca. Gubernator Scott Walker przetrwał wybory, których celem było usunięcie go z zajmowanego urzędu. Ale przetrwał nie tylko dlatego, że tak chcieli wyborcy, ale również w wyniku ogromnego wsparcia finansowego ze strony przeróżnych konserwatywnych organizacji, a przede wszystkim wielkiego biznesu. Dość powiedzieć, że w czasie krótkiej kampanii wyborczej miał do dyspozycji trzy razy więcej pieniędzy niż jego rywal.
Jego wygrana to oczywiście porażka związków zawodowych, które wcześniej pozbawione zostały przez Walkera prawa do kolektywnego negocjowania umów o pracę. Jednak w pewnym sensie przegraliśmy wszyscy. Wyniki wyborów w Wisconsin to kolejna odsłona toczącej się od lat dyskusji o tym, jaka powinna być rola rządu w życiu obywateli. Skrajnie konserwatywne stanowisko jest takie, że rząd winien być wręcz minimalistyczny i w zasadzie w ogóle nie powinien mieszać się w życie obywateli, koncentrując się na obronie kraju przed wewnętrznymi i zewnętrznymi zagrożeniami. Jest to wizja państwa całkowicie sprywatyzowanego i w żaden sposób nie obciążonego federalnymi lub stanowymi regulacjami. Państwo to w tym kontekście praktycznie to samo co biznes, tyle że ogromny.
Scott Walker postanowił tę wizję zrealizować bez konsultowania się z kimkolwiek, korzystając z przewagi republikańskiej w stanowym parlamencie. Oczywiście miał tak prawo zrobić, bo nie jest to w żaden sposób nielegalne. Teraz, gdy przetrwał próbę wyrzucenia go z pracy, należy się spodziewać, że pójdzie jeszcze dalej. W Wisconsin zanosi się na dalszą serię ostrych cięć budżetowych, tyle że dotyczą one niemal wyłącznie posad poza sektorem prywatnym. Z pracą pożegnają się zatem kolejni nauczyciele, strażacy, policjanci, itd. Poza tym znacznie mniej pieniędzy będzie na wszelkie cele publiczne, społeczne oraz na oświatę.
Polityka ta ma przynieść stanowi znaczne oszczędności i doprowadzić do fiskalnego zdrowia. Niestety niemal wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż tak się nie stanie, bo opisana powyżej wizja jest zbyt jednostronna. Zdrowia budżetowego nie można osiągnąć wyłącznie na drodze finansowej ascezy, o czym codziennie przekonują się od pewnego czasu Grecy i Hiszpanie. Natomiast nieustanne kłótnie o to, czy rząd (czy to stanowy, czy to federalny) powinien być duży, mały lub średni rozmijają się kompletnie z istotą problemu – nie ma większego znaczenia to, jak duży jest rząd, bo liczy się przede wszystkim skuteczność jego działania. W USA administracja państwowa jest stosunkowo niewielka, biorąc pod uwagę rozmiar kraju, lecz zdradza często szokującą niemoc, napędzaną nieustannie polaryzacją postaw politycznych.
Przeciwieństwem idei państwa minimalistycznego jest “szwedzki” socjalizm, którego w USA nikt nigdy na serio nie proponował. Jednak między tymi dwiema skrajnościami istnieje gradacja, istnieją modele “mieszane”, w których zachowywana jest równowaga między swobodnym działaniem wolnego rynku i wpływami rządu na życie publiczne. Tymczasem w USA od kilku lat dyskusja na ten temat polega na zajmowaniu przez polityków postaw skrajnych i całkowicie nieprzejednanych.
Scott Walker uważa się wręcz za “bohatera podejmującego trudne decyzje”, herosa rzucającego wyzwanie przerośniętej biurokracji i neosocjalistycznym “układom” między związkowcami i elitą polityczną. Wynika stąd, że jest również święcie przekonany o tym, że ma absolutną rację. I szkoda, że tak sądzi, bo racji z pewnością nie ma. Kluczem do zdrowia społecznego i politycznego w Wisconsin (i w jakimkolwiek innym stanie) nigdy nie jest forsowanie własnego, ekstremalnego “ja”. Gdyby Walker wynegocjował swoje decyzje z opozycją, gdyby poddał je pod publiczną dyskusję, Wisconsin byłby dziś w znacznie lepszej kondycji. Tymczasem stał się totalnie podzielony, niemal skłócony i skazany na następne lata chaotycznych cięć budżetowych. Gubernator wygrał, ale na jego miejscu szampana bym nie pił.
Andrzej Heyduk