Ameryka od środka
W nowym wydaniu przewodnika po Polsce, adresowanego do gości z USA, znalazłem bardzo wiele pozytywnych uwag o wielkich zmianach na lepsze, szczególnie jeśli chodzi o przeróżne inwestycje i coraz lepszą infrastrukturę. Jednym z najbardziej negatywnych akapitów był komentarz na temat działania polskiej poczty, którą nazwano “archaiczną”, “zbiurokratyzowaną” i “ślimaczą”. Wszystko to prawda, ale dokładnie te same przymiotniki można z powodzeniem zastosować wobec poczty amerykańskiej, która od pewnego czasu jest sztandarowym przykładem totalnej niemocy Kongresu. Jak wiadomo, US Postal Service przynosi od wielu lat ogromne straty i cierpi z powodu rosnącej konkurencji ze strony Internetu oraz firm spedycyjnych typu UPS. Niektórzy są zdania, że poczta w USA stoi już na straconej pozycji i nie będzie w stanie przetrwać, mimo że znaczna większość Amerykanów jest zdania, iż usługi pocztowe są krajowi bardzo potrzebne.
Być może pocztowcy amerykańscy byliby w zupełnie innej sytuacji, gdyby mogli sami decydować o własnym losie i zarządzać przedsiębiorstwem tak, jak robią to szefowie firm prywatnych. Niestety nie mogą. Poczta w USA jest teoretycznie prywatnym koncernem, ale w praktyce nie ma prawa podejmować żadnych ważkich decyzji, ponieważ jest całkowicie uzależniona od Kongresu. I tak każde posunięcie oszczędnościowe, proponowane przez szefów poczty, musi zostać zatwierdzone przez prawodawców w Waszyngtonie.
Od dwóch lat pocztowcy zgłaszają różne pomysły ratowania biznesu. Chcą na przykład renegocjować ze związkowcami system emerytalny, wyeliminować tysiące urzędów pocztowych w bardzo odległych miejscach kraju oraz zrezygnować z dostarczania listów w soboty. Wszystkie te propozycje jeszcze ani razu nie doczekały się sensownej dyskusji w Kongresie, gdzie zwykle dochodzi wyłącznie do mocno upolitycznionych połajanek. Dlatego właśnie poczta upada i nic nie wskazuje na to, by się mogła jakoś uratować – chyba, że w Waszyngtonie nagle zdarzy się cud.
Wszystko to jest żenującą ilustracją tego, jak daleko zabrnęła polaryzacja polityczna w amerykańskim parlamencie. Los poczty w ogóle nie powinien być kwestią polityczną, a podejmowane w jej sprawie decyzje w Kongresie zasługują na obupartyjną zgodę. Ta jednak pozostaje kompletnie nieosiągalna. Jeśli zaś panowie prawodawcy od kilku lat nie są w stanie niczego postanowić w tak prostej sprawie, to szanse na jakiekolwiek sukcesy ustawodawcze praktycznie nie istnieją.
Oczywiście istnieje jeszcze inne wyjście z tej sytuacji. Kongres mógłby mianowicie zrzec się kompletnie jakiejkolwiek odpowiedzialności za pocztę i przekazać wszystkie uprawnienia decyzyjne w ręce samych pocztowców. Jednak na taki śmiały i “rewolucyjny” krok nie można raczej liczyć. Tym sposobem liczyć można wyłącznie na powolny upadek instytucji, która mimo wszystko jest nam wszystkim od czasu do czasu potrzebna.
Andrzej Heyduk