Ameryka od środka
Jeśli Kongres nic w tej sprawie nie zrobi, w lipcu tego roku oprocentowanie wszystkich pożyczek studenckich, którymi w USA obarczonych jest kilka milionów młodych ludzi, nagle się podwoi. A ponieważ amerykańska władza ustawodawcza jest od wielu miesięcy niemal totalnie sparaliżowana przez partyjne podziały i niechęć do jakichkolwiek kompromisów, całkiem możliwe jest, że tak się właśnie stanie.
W tym kontekście należy z pewnością wspomnieć o tych politykach, których stanowisko w tej sprawie graniczy z szaleństwem, by nie powiedzieć z głupotą. Reprezentująca Północną Karolinę pani Virginia Foxx raczyła wyrazić pogląd, że wstydzi się za tych wszystkich studentów, którzy kończą studia wyższe z wielkimi długami. Dodała, że gdy ona studiowała na uniwersytecie w latach 60-tych, sama zarabiała na opłaty i nigdy nie pożyczyła ani grosza. Jej zdaniem, dzisiejsi studenci są zanadto przyzwyczajeni do wyciągania ręki do rządu federalnego, a powinni zabrać się do roboty i przestać narzekać.
Przyznam, że już dawno nie słyszałem czegoś tak durnego. Po pierwsze, rękę wyciąga się po bezzwrotne datki, a nie pożyczki bankowe, które trzeba spłacać przez pół życia. Korzystanie z tych pożyczek wynika z astronomicznych kosztów studiów w USA, a nie z tego, że studentom nie chce się pracować. Zresztą nawet gdyby pracowali, z trudem mogliby za swoje zarobki kupić kilka podręczników.
Po drugie, pani Foxx w latach 60-tych płaciła za swoje studia w University of North Carolina nieco mniej niż 90 dolarów za semestr, na co wtedy prawie każdy mógł sobie pozwolić. Dziś jeden semestr w tej samej szkole kosztuje 3,5 tysiąca dolarów, a dane statystyczne dowodzą, że przez ostatnie 5 dekad koszt studiów w USA rósł pięć razy szybciej niż inflacja. Nic zatem dziwnego, że o ile Virginia Foxx mogła rzeczywiście zarobić na swoją naukę, dziś jest to po prostu niemożliwe.
Nie jest to jedyny przykład niezwykłego "miłosierdzia" jakim Foxx obdarza wyborców. W swoim czasie była jedną z nielicznych członkiń Izby Reprezentantów, która głosowała przeciw federalnej pomocy dla ofiar huraganu Katrina, a przed pięcioma laty sprzeciwiała się też planom obniżenia o 50% stopy oprocentowania pożyczek studenckich, gdyż – jak twierdziła – pomysł ten był jednoznaczny z realizacją "autorytarnych zakusów władz federalnych".
Innymi słowy, Virginia Foxx jest typowym przykładem polityka, który awersję do roli rządu federalnego w życiu przeciętnych obywateli doprowadził do totalnego absurdu. Mimo to, republikańscy przywódcy Izby Reprezentantów właśnie pani Foxx powierzyli funkcję szefowej podkomitetu do spraw szkolnictwa wyższego. Można się spodziewać, że będzie w tej roli pełnić rolę zajadłego Harpagona, którego zdaniem każdy musi sobie radzić sam, nawet jeśli jest to kompletnie niemożliwe.
Oczywiście dyskusja o tym, jaka powinna być rola rządu federalnego w życiu publicznym jest bardzo istotna i toczy się w USA od samego początku istnienia kraju. Jednak pewne jest to, że ogromna większość Amerykanów nie chce słyszeć ani o neo-socjalistycznej kontroli niemal wszystkiego na modłę szwedzką, ani też o modelu państwa bezlitosnego i bezwzględnego, w którym ludzie mało zamożni mogą liczyć wyłącznie na śmierć w zapomnieniu i społecznej obojętności. Istnieją liczne, sensowne, kompromisowe rozwiązania centrystyczne, o których jednak radykałowie po obu stronach politycznego spektrum nie chcą słyszeć.
Virginia Foxx wstydzi się zadłużonych po uszy studentów, ale nie oferuje jakichkolwiek pomysłów na danie młodym ludziom dostępu do wyższego wykształcenia. Jeśli zatem ktoś się powinien wstydzić, to wyłącznie ona sama - za swoją postawę.
Andrzej Heyduk