Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 13:04
Reklama KD Market

Beksa w Kongresie


Ameryka od środka





Nowy przewodniczący Izby Reprezentantów, republikanin John Boehner, w ostatnim miesiącu dwukrotnie płakał przed kamerami telewizji, bo – jak sam twierdzi – zawsze zbiera mu się na łzy, gdy pomyśli sobie o swoim bardzo trudnym dzieciństwie i gdy obserwuje dzieci, z których wiele nigdy nie zrealizuje tzw. “American dream”. Boehner miał istotnie ciężkie życie, bo wychowywał się w biednej rodzinie, w której było 12 dzieci, a ojciec pracował w barze. Prawdą jest również to, że jako dorastający młodzieniec wykazywał się niezwykłym uporem, imając się niemal każdej pracy po to, by kiedyś zmienić swój los. Jednak jego popłakiwanie budzi co najmniej dwa zastrzeżenia.


 


Po pierwsze, gdyby płakała publicznie jakaś kobieta, zaangażowana w działalność polityczną, media natychmiast orzekłyby, że jest słaba, roztrzęsiona, zbyt sentymentalna, a może nawet niestabilna. Gdy jednak beczy Boehner, nazywany jest “wrażliwym” i “empatycznym”. Komentator konserwatywny Sean Hannity powiedział nawet, że gdy beczy facet o prawicowych przekonaniach, nigdy nie jest to oznaką słabości. Wnioskuję stąd, iż jego zdaniem płacz przedstawiciela lewicy jest jednoznaczny z chorobą umysłową lub wzbierającym w duszy przywiązaniem do socjalizmu.


 


Niezależnie jednak od tego, jak popłakiwanie nowego szefa Izby Reprezentantów jest interpretowane i oceniane, pozostaje jeszcze problem autentyczności wylewanych łez. Owszem, Boehner miał w młodości pod górkę do szkoły w obie strony, ale gdy tylko przed 20 laty dotarł do waszyngtońskich kręgów władzy, zaczął robić wszystko, co w jego mocy, by ludzie w równie trudnym położeniu socjalnym, co niegdyś on sam nigdy nie mieli żadnych szans na polepszenie swojej sytuacji.


 


Wystarczy tylko pobieżnie zapoznać się z amerykańskimi statystykami, by się przekonać, że tzw. średnie klasy w USA tracą grunt pod nogami przede wszystkim wtedy, gdy przydarzy się im jakieś poważne nieszczęście, co zwykle owocuje wielkimi rachunkami, których nie są w stanie zapłacić. Sztandarowym przykładem jest niemal zawsze przewlekła choroba przy jednoczesnej nieobecności ubezpieczenia medycznego. Wydawać by się zatem mogło, że wzruszony losem dzieci Boehner w roli polityka robić będzie wszystko, by im pomóc.


 


Nic z tego. Jego kariera polityczna usiana jest decyzjami, które świadczą o tym, że Boehner już dawno zapomniał o swoim skromnym rodowodzie. Od lat przyjmuje znaczne sumy pieniędzy od przedstawicieli finansjery i wielkiego biznesu, występuje przeciw regulacji bankowości, za to jest zawsze zwolennikiem redukcji opodatkowania najbogatszych Amerykanów. Głosował w swoim czasie przeciw objęciu darmową opieką medyczną dzieci z biednych rodzin oraz przeciw zwiększeniu minimalnej płacy godzinowej do $7,25. Jest też zaciekłym przeciwnikiem zatwierdzonej niedawno ustawy o zreformowaniu systemu ubezpieczeń medycznych. Był przeciw federalnemu ratowaniu koncernu General Motors, choć dziś okazuje się, że plan wsparcia tegoż koncernu w bardzo trudnych chwilach okazał się bardzo korzystny nie tylko dla tysięcy ludzi pracujących dla tej firmy, ale również dla skarbu państwa.


 


W sumie nie jest to zatem metryka człowieka, który przejmuje się za bardzo losem ludzi, których reprezentuje w Waszyngtonie. W stolicy znany jest, prócz konserwatywnych poglądów, z łańcuchowego palenia papierosów i przywiązania do dobrych win Merlot. Jest też milionerem, co zapewne wpływa na fakt, że – choć płacze nad losem bliźnich – tak naprawdę nic go już za bardzo nie obchodzi, z wyjątkiem dobrze wyposażonych w gotówkę lobbystów.


 


Andrzej Heyduk


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama