Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 12:39
Reklama KD Market

Raban o nic


Ameryka od środka





Od wielu dni media prześcigają się w doniesieniach o tysiącach dyplomatycznych depesz, ujawnionych przez organizację o nazwie Wikileaks, na czele której stoi Australijczyk Julian Assange. Gdyby wszystkie te raporty traktować ze śmiertelną powagą, trzeba by dojść do wniosku, iż świat stoi w obliczu jakiegoś przerażającego kataklizmu, spowodowanego podaniem do publicznej wiadomości zakulisowych, teoretycznie poufnych not. Tymczasem tak naprawdę nic szczególnie ważnego się nie stało. Jeśli pan Assange, który zdradza wyraźną niechęć do USA, miał nadzieję, że jego “bomba” spowoduje poważne reperkusje międzynarodowe, pomylił się.


 


Owszem, gadania o tym wszystkim było sporo, ale w sumie jest to wiele hałasu o nic. Depesze ukazują wprawdzie globalną dyplomację od kuchni, lecz sensacji raczej nie ma. Cóż z tego, że różnych światowych liderów opatruje się niezbyt pochlebnymi etykietami. Prezydent Francji Nicholas Sarkozy nazwany został przez amerykańską dyplomację “nagim cesarzem” – jestem pewien, że on sam nazywa amerykańskich przywódców jeszcze bardziej kontrowersyjnie, nie mówiąc już o Putinie. Ludzie zwykle nie chcą wiedzieć, w jaki sposób produkuje się parówki i – na podobnej zasadzie – raczej nie chcą znać wszystkich zakulisowych, dyplomatycznych naparzanek. Wolą wiedzieć tylko o konkretnych, oficjalnych rezultatach, które prędzej czy później z tych naparzanek wynikają.


 


Assange tym razem się przeliczył, bo zapomniał, że świat globalnej dyplomacji zawsze był i zapewne pozostanie nieco plotkarski, schowany za kilka kotar, nieoficjalny, często obcesowy, kłótliwy i bezpardonowy. Nie ma zatem w ujawnionych dokumentach niczego zaskakującego, a nawoływania Australijczyka do dymisji Hillary Clinton, którą oskarża on o “zbieranie informacji” o przedstawicielach różnych krajów w ONZ, są śmieszne. Informacje o wszystkich w świecie dyplomacji zbierają absolutnie wszyscy.


 


Julian Assange ma dość powikłany życiorys (były haker, skrajny lewicowiec, itd) i podejrzany jest o popełnienie poważnego przestępstwa w Szwecji, przez co jest obecnie ścigany listem gończym Interpolu. Prędzej czy później jakiś sąd zadecyduje zapewne o jego winie lub niewinności kryminalnej. Natomiast słyszane tu i ówdzie nawoływania do tego, by sądzić go również za ujawnianie tajnych dokumentów uważam za bezsensowne. On sam uważa się za “bojownika o prawdomówność”, ale zdradza często zapędy megalomańskie i zapewne uważa, że stał się osobą niezwykle ważną. Ewentualne ściganie za działalność Wikileaks tylko umocni go w przekonaniu o doniosłości jego poczynań. Zresztą on sam nie ma dostępu do żadnych poufnych danych, lecz korzysta z usług pokątnych donosicieli. Jeśli już zatem ktoś miałby zostać pociągnięty do odpowiedzialności, powinni to być ludzie odpowiedzialni za “przecieki”.


 


Ponadto nie tylko Australijczyka należy winić za coraz to nowe “sensacje” z Wikileaks. Wcześniej organizacja ta ujawniła sporo tajnych dokumentów Pentagonu na temat wojen w Iraku i Afganistanie. Różni amerykańscy politycy i dowódzcy wojskowi narzekali potem, że to stwarza dodatkowe zagrożenia dla amerykańskich żołnierzy. Jest to zapewne prawda, ale nigdy do czegoś takiego by nie doszło, gdyby tenże Pentagon stosował jakieś lepsze zabezpieczenia militarnych tajemnic. A tego, że przeciętny szeregowiec w armii uzyskał w jakiś sposób dostęp do setek tysięcy depesz dyplomatycznych nie można w ogóle zrozumieć.


 


Andrzej Heyduk


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama