Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 10:49
Reklama KD Market

Sprzeczności

Ameryka od środka




W Partii Republikańskiej pojawiają się od pewnego czasu nurty populistyczno-libertariańskie. Tu i ówdzie wygrywają w wyborach ludzie, którzy uważają, że rząd federalny jest potrzebny tylko do obrony państwa i zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa, a poza tym winien się do niczego nie wtrącać. Agitują też na rzecz indywidualnych, niczym nie skrępowanych praw, poszczególnych stanów, nie mówiąc już o ich mieszkańcach. Słuchając tego rodzaju polityków można szybko dojść do wniosku, że rządu centralnego po prostu nie lubią i upatrują w nim źródło wielu problemów, jakie stoją dziś przed Ameryką.


 


Niestety libertarianizm, gdy uprawiany jest z żelazną, logiczną konsekwencją, bardzo szybko prowadzi do dziwnych, a czasami komicznych sprzeczności. Nowy senator z Massachusetts, Scott Brown, oświadczył przed kilkoma dniami, że nie może poprzeć projektu ustawy reformującej amerykańską bankowość, ponieważ jest w niej zapis o dodatkowym opodatkowaniu banków. Innymi słowy, stanął po stronie wielkiej finansjery, broniąc jej przez “interwencją państwa”. Jednocześnie jednak zablokował głosowanie w sprawie przedłużenia okresu wypłacania zasiłków dla bezrobotnych. Wszystko to jest kuriozalne, dlatego że Brown swoje miejsce w Senacie zawdzięcza kampanii, w której nieustannie zapewniał, iż stoi po stronie “zwykłych ludzi”. Tymczasem jego antyfederalny populizm spowodował, że teraz wydaje się, iż senator broni milionerów z Citi i Wells Fargo, a zwykłych ludzi ma w nosie.


 


Jeszcze bardziej zaplątał się w swoim teoretycznym przywiązaniu do ideałów libertarianizmu przewodniczący republikanów w Izbie Reprezentantów, John Boehner, który udzielił niedawno wywiadu gazecie “The Pittsburgh Tribune-Review”. Gdy spytano go o proponowane reformy bankowości, zbut je stwierdzeniem, że to próba “zabicia mrówki bronią nuklearną”, a  zatem zasugerował, że katastrofalne załamanie się amerykańskiego rynku finansowego pod koniec ubiegłego roku to w zasadzie nic nie znacząca pestka.


 


Zlekceważył tym samym zupełnie los 8 milionów Amerykanów, którzy od tego czasu stracili pracę.  Nie omieszkał mu tego wytknąć prezydent Obama w czasie ostatniego spotkania z wyborcami w ramach tzw. “town hall meeting”.


 


Boehner uważa, że rząd federalny nie powinien w ogóle wtrącać się do tego, jak działają banki, a zatem jego zdaniem w zasadzie nie trzeba niczego reformować. Ale nie całkiem. Potrzebne są – jak twierdzi on i kilku innych republikanów – reformy systemu emerytalnego oraz ubezpieczeń Medicare. Są to oczywiście programy rządowe i – jako takie – libertarianie zawsze będą chcieli je wyrzucić do kosza. Ponieważ jednak równałoby się to obecnie politycznemu samobójstwu, wymyślili, że należy postulować podniesienie wieku emerytalnego do 70 lat oraz wypłacanie świadczeń z tytułu Medicare w zależności od majętności otrzymującego te świadczenia.


 


Pomijam już, że wszystko to nadal stanowi wredną ingerencję państwa w życie przeciętnych obywateli. Szanse za zatwierdzenie tego rodzaju zmian są żadne, o czym pomysłodawcy z pewnością wiedzą. Wbrew pobożnym życzeniom antyfederalistów, Amerykanie – niezależnie od majętności i poglądów politycznych – nie tylko polubili Medicare, ale absolutnie nie chcą w tym względzie żadnych zmian. A jeśli ktoś będzie chciał takie zmiany przeforsować, może się liczyć z generalnym buntem wyborców.


 


Okazuje się zatem, że nie można po prostu odsunąć rządu federalnego od wszystkiego, bo wtedy przeciętny wyborca natychmiast czuje się porzucony i pokrzywdzony. Ideały to jedno, a praktyka to coś zupełnie innego. Tym, którzy chcą podwyższyć wiek emerytalny do 70 lat, życzę szczęścia w listopadowych wyborach. Będą go z pewnością potrzebować.



Andrzej Heyduk


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama