Okiem felietonisty
W tym roku cisza przedwyborcza panuje od dnia ogłoszenia wyborów prezydenckich. Prorokowano rywalizację nieprzebierającą w środkach, a tu same “gołąbki pokoju” wzlatują przed telewizyjnymi kamerami. Te wybory prezydenckie przejdą do historii jako nijakie, a być może są zapowiedzią zmian pokoleniowych i zupełnie innego stosunku nowego pokolenia Polaków do polityki.
W poprzednich wyborach jeszcze wiało historycznym wiatrem znad Stoczni Gdańskiej. Wydawało się, że kombatanci tamtego historycznego okresu nie złożyli broni, a teraz się okazało, że sztandary zamienili na używane BMW, a rewolucyjny nastrój rozcieńczają w mitologii gazu łupkowego.
Niektórzy z wyborców czekali na program walki o lepszą Polskę, bardziej sprawiedliwą i kojarzoną z ideą IV Rzeczpospolitej. Jeszcze w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych sugerowano, że gra toczy się o sprawy zasadnicze dla suwerennego bytu narodowego, a nie o pietruszkę. Obecnie nikt, na poważnie, nie wspomina o tak ambitnych bataliach. Jakby osiągnięto consensus między partiami politycznymi w sprawach podporządkowania się Traktatowi Lizbońskiemu i nikt z pierwszej trójki kandydatów nie szarpie już tej narodowo-romantycznej struny. Poglądy polityczne pozostałych siedmiu kandydatów nie przekazuje się opinii publicznej lub przedstawia się je w roli egzotycznego septetu.
Demokracja tylko pozornie przypomina “perpetuum mobile”, czyli mechanizm poruszający się samoczynnie. Do sprawnego funkcjonowania demokracji potrzebna jest równowaga sił politycznych, mających ten sam cel, czyli dobro własnego kraju, ale różne programy do jego osiągnięcia. Z tej przodującej “trójki murarskiej” Kaczyński, Komorowski, Napieralski, startującej w wyborach, tylko Jarosław Kaczyński ma zdecydowanie różne poglądy od rządzącej obecnie Platformy Obywatelskiej. Jeżeli premier jest z Platformy, to dobrze by było, aby prezydentem był przedstawiciel partii opozycyjnej wobec Platformy. Teoretycznie może nim być każdy z 10 kandydatów, ale praktycznie pozostał tylko jeden, czyli Jarosław Kaczyński. Pojedynek między Komorowskim i Kaczyńskim może zostać nierozstrzygnięty w pierwszym podejściu, ale wybory to nie są mistrzostwa świata w piłce nożnej, gdzie faworyci odpadają już w eliminacjach. W wyborach prezydenckich znamy finalistów w czasie pierwszej rundy. Wiemy również, kto w razie remisu przejdzie do finału.
A w Unii Europejskiej kolejne niespodzianki. Jak podaje IAR – “W Belgii nacjonaliści triumfują w wyborach”. Choć Nowy Sojusz Flamandzki wygrał wybory, to nie będzie mógł obsadzić stanowiska premiera. Zgodnie z tradycją premierem zostaje polityk z partii, która wprowadziła do parlamentu najwięcej przedstawicieli, ale z obu stron granicy językowej, czyli z Flandrii i Walonii. Tak więc premierem Belgii może zostać frankoński socjalista.
Jeżeli Belgia ma taką demokratyczną tradycję, to w Polsce wyborcy powinni ustanowić inną demokratyczną tradycję, czyli prezydentem powinien zostawać przedstawiciel partii opozycyjnej w stosunku do partii rządzącej, czyli tej, która desygnuje premiera.
16 czerwca 2010