Podczas rozmowy z Mattem Lauerem w programie NBC "Today" prezydent Barack Obama powiedział, że nie prowadzi rozmów z rybakami i ekspertami na temat katastrofalnego wycieku ropy w Zatoce Perskiej, by rozszerzyć swą wiedzę, lecz po to, by mieć jasny obraz, komu należy się "kopniak w tyłek".
Prezydent mówił o własnym zaangażowaniu w ten problem już od pierwszych dni po wybuchu na platformie wiertniczej, gdzie zginęło 11 pracowników British Petroleum. "Byłem tam miesiąc wcześniej, zanim komentatorzy zwrócili uwagę na zatokę. Spotykałem się z rybakami. Rozmawialiśmy o potencjalnym kryzysie w następstwie tego wycieku".
Prezydent spotyka się z krytyką za nie dość silne zaangażowanie, mimo że już trzykrotnie był na miejscu katastrofy, po raz ostatni w ub. piątek.
Obama przypomniał niefortunne wypowiedzi szefa BP, Tony'ego Haywarda, za takie oświadczenia, jak: "to duży ocean, wpływ na środowisko będzie bardzo umiarkowany". Powiedział, że gdyby Hayward pracował dla niego, to po takich oświadczeniach natychmiast straciłby zatrudnienie.
Rodzina Haywarda dostaje coraz więcej listów i telefonów z pogróżkami. Policja strzeże ich rezydencji w Sevenoaks w Kencie. Po kilku zbyt optymistycznych stwierdzeniach w porównaniu ze szkodami, jakie wyciek spowodował w Luizjanie, uznano go za najbardziej znienawidzonego człowieka w Ameryce.
(HP – eg)