Okiem felietonisty
Kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski został chłodno przyjęty przez Polaków pracujących w Londynie, informuje Gazeta.pl. Na spotkaniu pojawiły się transparenty z ironicznymi napisami “2007 obiecanki, 2010 cacanki”. Marszałek Komorowski powiedział zebranym na sali emigrantom zarobkowym z Polski, że nie zamierza namawiać nikogo do powrotu. Porównał obecną sytuację do czasów imperium rzymskiego: “Dopóki sami nie będziemy Rzymem, to będziemy jak w czasach imperium rzymskiego - do tego Rzymu jechać”. Zamiast o powroty, Komorowski apelował w Londynie o głosy wyborcze. “Uczestnictwo w demokracji polskiej to jest też element budowania czy podtrzymywania wspólnoty przekraczającej granice” — tłumaczył marszałek Komorowski.
A Polacy uczestniczą w polskiej demokracji w taki sposób, jaki im transformacja to umożliwiła. Stopa bezrobocia zarejestrowana w kwietniu 2010 roku w Radomiu wynosiła 22,1 procenta, a w Warszawie tylko 3.4 procenta. Średnia krajowa wyniosła 12,9 procenta. Trzydzieści pięć lat temu w Radomiu robotnicy rozpoczęli walkę o wolną Polskę. Tam też powstał Komitet Obrony Robotników. Po trzydziestu pięciu latach Radom dostał za to nagrodę w postaci 22 procentowego bezrobocia. Założyciele KOR zajęli prominentne stanowiska w rządzie III RP. Takie to są te polskie paradoksy.
A w polskich mediach dalej dominują dwie tragedie, powódź i wypadek lotniczy w Smoleńsku. Tematy ważne w każdym czasie, ale w okresie kampanii wyborczej jest to medialna kurtyna dla rozmowy o przyszłości Polski. Polacy emigrujący w poszukiwaniu pracy do bogatych krajów Unii Europejskiej zastają tam miejscową ludność pogrążoną w niewygodach kryzysu gospodarczego. To są już zupełnie inne kraje niż kilka lat temu. Chłód, jaki spotkał w Londynie kandydata do fotela prezydenckiego, jest pochodną nowych doświadczeń emigrantów zarobkowych z Polski. To już nie są uciekinierzy z PRL-owskiej rzeczywistości, to są dorośli ludzie z bagażem nowych, trudnych doświadczeń.
Kampania prezydencka nabiera tempa, ale jest to tempo odmierzane spotami wyborczymi, emitowanymi w telewizji. Duże pieniądze wydawane są na te krótkie filmy, przygotowane przez fachowców od robienia “wody z mózgu”. One z pewnością taką “wodę” zrobią w głowach wielu wyborców. Kampania wyborcza w krajach demokratycznych sprowadza się obecnie do telewizyjnych rozmów z wybranymi rozmówcami lub wybranymi dziennikarzami. Unika się rozmów z przeciwnikami politycznymi. Wyborcy “obstawiają” własnych kandydatów, jak gracze stawiający na faworytów w wyścigach konnych. Mało kto stawia na outside’rów. Tak zaprogramowani wyborcy prawie nigdy nie sprawiają niespodzianek. Wyścig odbywa się między dwoma faworytami, reszta “koni” startujących w wyścigu tylko podbija sobie bębenka i zapoznaje się z mechanizmami sterującymi światem politycznej kariery.
Te mechanizmy wyborcze wyglądają dość cynicznie, ale nikt na razie nie stworzył lepszych metod wyłaniania kandydatów na urzędnicze stanowiska. Uczestnictwo w wyborach jest świadectwem politycznego szlachectwa. Nieuczestniczenie jest dowodem niedojrzałości obywatelskiej. Nieobecni nie mają racji. Bojkotowanie wyborów miałoby tylko wtedy sens, gdyby nie było w czym wybierać. Jeżeli jest w czym wybierać, to wybierajmy najlepszego z kandydatów. Lista kandydatów na urząd prezydenta RP jest niezwykle atrakcyjna. Lista zagrożeń i problemów, do rozwiązania jest coraz większa. Patrzmy na kandydatów chłodnym okiem i porównujmy ich siłę motywacji do rozwiązywania problemów jakie stoją przed Polską. Może w tych wyborach zostanie wybrany ten najlepszy z nich? To wszystko zależy od wyborców.
3 czerwca 2010