Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 08:14
Reklama KD Market

Z bronią w garści


Ameryka od środka




Sytuacja w mieście Chicago, jeśli chodzi o morderstwa, stała się na tyle poważna, że niektórzy proponują nawet wysłać na ulice oddziały Gwardii Narodowej. Jak dotąd zanotowano od początku roku 122 zabójstwa, a jest to niestety liczba rekordowa, która daje Chicago realną “szansę” na zajęcie pierwszego miejsca na niechlubnej liście zatytułowanej “amerykańska stolica mordu”.


 


Trudno dociec, jak najlepiej rozwiązać ten problem, choć władze miejskie powinny zapewne bliżej przyjrzeć się poczynaniom kolegów w Nowym Jorku. Manhattan jest dziś jedną z najbezpieczniejszych, wielkomiejskich aglomeracji w USA, a przecież kiedyś było zupełnie inaczej. Tymczasem chicagowskie statystyki  skłaniają niektórych do składania szaleńczych propozycji.


 


Na łamach gazety “The Washington Times” ukazał się komentarz redakcyjny, w którym zawarta jest teza, że morderstw w Chicago jest dlatego tak dużo, iż mieszkańcy miasta posiadają za mało broni palnej, a ograniczanie dostępu do niej identyfikowane jest jako główna przyczyna narastającego bandytyzmu. Autorzy twierdzą dalej, że gdyby ludność była stosownie uzbrojona, liczba morderstw w Chicago natychmiast by spadła, bo potencjalni zabójcy baliby się odwetu.


 


Muszę przyznać, że już dawno nie czytałem czegoś tak głupiego. Gdyby skala przestępczości rzeczywiście zależała do stopnia uzbrojenia narodu, w Toronto – gdzie prywatne posiadanie broni palnej jest w zasadzie niemożliwe – powinna się odbywać codziennie prawdziwa rzeź. Tymczasem rocznie notuje się tam zwykle mniej niż 70 morderstw. Gdyby logikę proponowaną przez autorów waszyngtońskiego komentarza stosować konsekwentnie, posiadanie przez każdego mieszkańca Chicago wozu opancerzonego w garażu oraz wiązki granatów w kuchni wyeliminiowałby przestępczość całkowicie.


 


Prawda jest niestety taka, że problemu przestępczości nie da się rozwiązać ani nadmierną regulacją posiadania broni palnej, ani też obdarowaniem każdego chętnego kałasznikowem. Zwykle w grę wchodzą zawiłe czynniki społeczne, np. bezrobocie, brak normalnego życia rodzinnego, bieda, etc. Nie ma natomiast żadnych wątpliwości co do tego, że jeszcze nikomu nie udało się zlikwidować przestępczości przez wciśnięcie ludności w garść rewolweru. Zresztą niepokojące statystyki w Chicago pokazują również, że ogromna większość morderstw w mieście to przejaw tzw. “black-on-black violence”, czyli gangsterskich porachunków między członkami murzyńskich gangów. A skoro tak, to zbrojenie wszystkich mieszkańców miasta jest oczywistym bezsensem.


 


W USA sprawa posiadania broni przez osoby prywatne jest od lat kwestią kontrowersyjną i bardzo niebezpieczną politycznie. Konstytucja kraju teoretycznie daje każdemu obywatelowi prawo do posiadania broni palnej, ale interpretacja tego zapisu jest przedmiotem zażartych sporów prawnych. Tak czy inaczej, dziwi fakt, że zwolennicy “zbrojenia Ameryki” zdecydowali się na wykorzystanie fali morderstw w Chicago w kampanii na rzecz liberalizacji przepisów dotyczących broni palnej. W komentarzu w  “The Washington Times” znajduje się akapit, w którym stwierdza się, że burmistrz Daley “nie rozumie” prawdziwych przyczyn epidemii zbrodni i że nadal wyznaje “zgubną zasadę, iż przestępczość można zmniejszyć przez kontrolę posiadania broni”. Jeśli ktoś tu czegoś nie rozumie, to na pewno nie burmistrz, lecz zwolennicy militaryzacji Ameryki.


 


Andrzej Heyduk


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama