Wszyscy doskonale wiedzą o tym, iż ostatnie lata w waszyngtońskiej polityce to okres dramatycznej polaryzacji, która wyklucza w zasadzie podejmowanie jakichkolwiek ważniejszych decyzji.
Republikanie niemal nigdy nie popierają inicjatw ustawodawczych swoich demokratycznych przeciwników, ale dokładnie tak samo – tyle że odwrotnie – było za rządów prezydenta Busha. W tych warunkach niemal każda propozycja ustawy “dwupartynej”, popieranej przynajmniej częściowo przez obie główne partie, wywołuje zwykle spore zainteresowanie, bo odbiega od “normy”, czyli codziennego marazmu.
Gdy zatem trójka senatorów — Lieberman, Kerry oraz Graham – ogłosiła, że zamierza wspólnie działać na rzecz zatwierdzenia nowej ustawy o ochronie środowiska naturalnego, powstało początkowo sporo pozytywnego zamieszania. Ustawa ta tkwi w Senacie już od połowy ubiegłego roku, a znaczna większość senatorów republikańskich jest jej przeciwna, przynajmniej w obecnym kształcie. Jeśli zatem nagle opowiada się za nią wpływowa trójca, składająca się z demokraty, republikanina i senatora niezależnego, normalnie byłby to teoretycznie pozytywny sygnał. Ale nie jest.
Okazuje się, że dzielni ustawodawcy zawarli w swojej propozycji niezwykłą amnestię dla przemysłu petrochemicznego, czyli wielkich koncernów typu Shell, BP, itd. Firmy te mają mianowicie być przez jakiś czas zwolnione od przestrzegania zaostrzonych przepisów dotyczących wydzielania do atmosfery szkodliwych zanieczyszczeń. A ponieważ przepisy te zawarte są w tzw. mechanizmie „cap-and-trade”, na mocy którego możliwe jest kupowanie zezwoleń na większe zanieczyszczenia od dozwolonych, wspomniana amnestia spowoduje deficyt w tymże mechanizmie, bo koncerny petrochemiczne niczego nie będą płacić.
I tu dochodzimy do serca propozycji trójki senatorów. Kto wyrówna ten deficyt? My. Podatnicy. Tzw. „framework for climate bill” Liebermana, Kerry’ego i Grahama przewiduje wprowadzenie dodatkowego opodatkowania benzyny. Innymi słowy, w ramach tej niezwykle śmiałej „reformy” amerykańskiej energetyki koncerny petrochemiczne działać będą dokładnie tak samo jak dotychczas, natomiast my będziemy za ten ich luksus płacić przy każdym tankowaniu samochodu. Pod koniec ubiegłego roku słychać było głosy o tym, że benzyna w USA winna zostać obłożona znacznie wyższym podatkiem, niemal takim, iż dogonilibyśmy cenowo Europę, ale uzasadniano to wtedy koniecznością zdecydowanego, dramatycznego działania w obliczu ostrej, globalnej recesji. Teraz proponuje się podatek znacznie niższy, ale bez jakichkolwiek szlachetnych przesłanek. Nie wiadomo, czy się z tego śmać, czy płakać.
Ponieważ podwyższanie jakichkolwiek podatków w kontekście słabej gospodarki budzi zwykle sprzeciw i jest odradzane przez ekonomistów, trzeba mieć nadzieję, że propozycja trzech senatorów nie zajdzie zbyt daleko. Jeśli jednak zajdzie, liczni specjaliści już dziś przestrzegają, że ustawa o ochronie środowiska stanie się tak słaba i rozmyta, że mogłoby jej w zasadzie w ogóle nie być.
Zapewne zawsze lepiej jest coś uchwalić niż nic, bo wtedy sprawia się pożądane wrażenie, iż Senat jednak do czegoś się czasami przydaje. Nie wiem jednak, czy wielu wyborców da się przekonać. Najnowsze sondaże wykazują, że prawie 80% Amerykanów jest dziś zdania, że Kongres jest instytucją „zepsutą”, która wymaga kapitalnego remontu politycznego. I nie chodzi tu wyłącznie o wymianę kadry, co można przeprowadzić już w listopadzie tego roku, lecz o zmiany systemowe – np. eliminację mechanizmu „filibuster”, zreformowanie zasad wyznaczania okręgów wyborczych, etc.
Na wprowadzenie tych zmian za bardzo nie liczę. W poczynaniach Kongresu widać na razie przede wszystkim strach przed utratą poselskiego fotela.
Andrzej Heyduk