Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 22:24
Reklama KD Market
Reklama

Katolickie misje w Kalifornii

Te niezwykłe obiekty są pomnikami historii i wspomnieniem hiszpańskiego panowania w Kalifornii. Nad brzegami Pacyfiku, w ciągu 24 lat zbudowano 21 misje. Ciągnęły się na przestrzeni od San Diego aż po San Francisco. Miały one chrystianizować Indian oraz przyłączyć ten pas Kalifornii – po wsze czasy – do Hiszpanii. Alta California – Górna Kalifornia była kęskiem nie lada. Zabiegali o nią Anglicy, a nawet Rosjanie. Administrator Nowej Hiszpanii zdecydował poszerzyć swe terytoria. W 1769 roku hiszpański żołnierz Gaspar de Portola poprowadził na północ wojskowo-religijną ekspedycję. Wędrowano na mułach, a naczelną postacią wyprawy był franciszkanin, ojciec Junipero Serra. Jego celem było założenie łańcucha misji wzdłuż Pacyfiku, podobnie jak to przedtem uczynili jezuici w Dolnej Kalifornii i Nowym Meksyku. Mimo trudności i wrogiej postawy Indian niestrudzony zakonnik już w 1769 roku zbudował pierwszą misję w San Diego, w niespełna rok później następną w Monterey.


 


Zakonnicy w habitach nieśli posłanie religijne czerwonoskórym. W rzeczywistości jednak była to aneksja ziem indiańskich oraz pozbawienie ich własnej religii. Na terenach tych mieszkali wyłącznie Indianie. Ich rytm życia wyznaczała przyroda, a świat duchowy pełen był wierzeń z pogranicza magii i spirytualizmu. Od samego początku misje oczarowały Indian. Było tu bezpiecznie i dużo żywności, a spirit misjonarzy zawojował ich dusze. Czerwonoskórzy podziwiali wiedzę i umiejętności żołnierzy i zakonników. Ale nie wszyscy dobrowolnie dołączyli do misji. Czasem wojsko pacyfikowało wioski i siłą pędzono Indian do pracy na farmach.


 


Budynki misji były prostymi, ale ciekawymi konstrukcjami z suszonego błota (adobe) wzmocnione tylko drewnianymi żerdziami. Dachy kryto trzciną. Ten styl budowy podpatrzono u Indian.


 


Jeden z księży pisał do ojca Serra "...wnętrze kościoła i zakrystii jest atrakcyjne, czyste i przyjemne. Wszystko zbudowane z własnych środków misji, dzięki Bogu".


 


Misje nawracały duszyczki pogańskie na wiarę katolicką. Nawróceni zaś byli źródłem taniej siły roboczej. Misja była w zasadzie rodzajem hacjendy czy rancha. Dominował kościół, w pobliżu był fort i farmy. Księża nauczali religii, także rzemiosła. Pomagało im wojsko. Uczono stolarki, wyprawiania skór, kowalstwa, rolnictwa, kamieniarstwa. Kobiety przyuczano do szycia i gotowania. Wokół misji kwitły kwiaty i pachniały zioła, falowały łany zbóż i kukurydzy, dojrzewały winogrona ( robiono też wino). A gdy przedsiębiorczy "padres" wprowadzili irygację, zaczęto uprawiać cytrusy i oliwki.


 


Meksyk wciąż dostarczał taniej siły roboczej i ogromne stada bydła. Wołowina była chętnie spożywana, skóry i łój wołowy eksportowano. Misja San Luis Rey de Francia (1830) była największą i najludniejszą. Rosły tu gaje oliwne i cytrusy, winnice i sady, na pastwiskach pasło się aż 27000 sztuk bydła i 26000 sztuk owiec. Indianie – tylko żonaci – mieszkali w małych chatkach wokół misji, osoby stanu wolnego skoszarowane były na terenie misji. Obiekty misyjne odgrodzone były od świata głębokimi rowami i kolczastymi kaktusami. Próby ucieczki były surowo karane, opornych wiązano łańcuchami, chłostano, a nawet pozbawiano życia. Jeden z Indian zanotował w pamiętniku "...księża bili nas ciągle, karą było 50 batów na gołe plecy, był wojskowy styl życia, indiańska służba donosiła ojcom wszystko, potem przychodziła chłosta bez litości, tak samo traktowano kobiety".


 


Indianom kontakt z białymi przyniósł wiele złego. Zbytnie zatłoczenie, brak higieny, przywleczone z Europy choroby (odra, dyfteryt, ospa) dziesiątkowały populację. W ciągu 10 lat zmarła połowa Indian. System życia deprawował czerwonoskórych. Stracili bowiem naturalny rytm życia, musieli czynić, co im nakazano. Traktowano ich jak dzieci. Francuski arystokrata podróżując po misjach zanotował "... byli za bardzo dziećmi, za bardzo niewolnikami, za mało ludźmi". Nie byli zresztą przygotowani do obrony, ich jednostką socjalną była ongiś niezorganizowana wieś.


 


Ale i tak pojawiały się bunty. W 1775 roku Indianie protestowali gdy przeniesiono misję z San Diego do ich wiosek. Aż 600 czerwonoskórych paliło budynki, zabito księdza. Parę lat później Indianka prowadziła sześć grup indiańskich przeciwko misji w San Gabriel, spalono też misję w Santa Barbara.


 


Misje zlokalizowane są na przestrzeni 600 mil, jak już wspomniałem, od San Diego aż do Sonoma. Ich nazwy jakże hiszpańsko i katolicko brzmiące: San Diego de Alcala, San Gabriel Arcangel, San Francisco de Asis, Santa Barbara, San Miquel Arcangel, San Antonio de Padua, San Bonaventura, etc. Misje oddalone były od siebie tak, by można z jednej do drugiej dotrzeć konno w ciągu jednego dnia. Zwiedzałem dwie misje, Mission Santa Barbara (1786) oraz San Francisco de Solano (1823).


 


Ta pierwsza jest jedyną, która pozostała pod kontrolą franciszkanów aż do obecnej chwili. W XIX wieku mieszkało tam 1700 Indian – neofitów – których nawrócono na katolicyzm. Mieszkali w 250 domach wokół misji. Po sekularyzacji misja stała się parafią meksykańską, potem amerykańską. Spacer po tym królestwie dawności to rozkosz nie lada. Ogromne kamienne gmaszyska kryte falistą dachówką, małe okna, wieże i wieżyczki, podcienia. Dookoła park, szumią tropikalne drzewa. Przed misją basen z nenufarami i kwiaty w rozkwicie.


 


Wnętrze rustykalne, małe pomieszczenia kuchenne, sypialnie, spiżarnie. Kuchnia w indiańskim stylu, piec z cegły z archaicznym paleniskiem, gliniane garnki bez uchwytów, naczynia kuchenne, suszona kukurydza. W "living room" modlitewniki, różańce, ogromna biblia hiszpańska, obrazy i pamiątki. Wydawało mi się jakby "padres" tylko na chwilę opuścili to miejsce. Cisza i spokój, całość o niezwykłej harmonii. Kościół bardzo zdobiony, o wspaniałej akustyce. Święci spozierają zewsząd na turystów, tak jak dawniej na Indian. Tuż obok przykościelny cmentarz i statua św. Franciszka z Asyżu. Sylwetka z brązu, otoczona drzewami. Był on miłośnikiem przyrody, szerzył też miłość między ludźmi. Był założycielem zakonu franciszkanów, którego misjonarze przynieśli krzyż dla kalifornijskich Indian.


 


To dzięki misjom powstały w tej części Kalifornii miasta, wciąż przybywało imigrantów z Meksyku. Pojawiła się nowa klasa tak zwanych "rancheros". Oni to z uwagą i zazdrością patrzyli na sukces gospodarczy misji. Meksyk prowadził podówczas 11-letnią wojnę z Hiszpanią, by w 1820 roku ogłosić niepodległość. Tak więc Kalifornia stała się częścią Meksyku. W 1833 roku wydano dekret sekularyzacyjny, a misje stały się parafiami. Odebrano ziemię klerowi, a bogaci "rancheros" poszerzyli swoje włości.


 


Wprawdzie nadano niektórym Indianom po 33 akry ziemi, przekazano im też parę zwierząt, ale większość opuściła misje, pracując u rancheros lub przenosząc się do miast. Byli tam bardzo potrzebni jako tania siła robocza. Pracodawcy płacili im alkoholem, względnie towarami. W Los Angeles sprzedawano nawet Indian na aukcjach. Oto jak jeden z rancheros opisał pracę Indian. "... uprawiają ziemię, pasą bydło, ścinają drewno w lesie, budują nasze domy, robią dachówki, mielą zboże, ubijają zwierzynę, robią cegłę. Ich kobiety to doskonałe służące, troszczą się o nasze dzieci, robią nam każdy posiłek. Mieszkają u siebie, mają trochę niezależności, mogą wyznawać własną religię, żenić się z kim chcą, uprawiać własne warzywa w czasie, jaki im pozostaje poza pracą na rancho".


 


W owym czasie większe rancha stały się ośrodkami postępu i szerzenia cywilizacji. Zawsze przyjmowano w nich gości i wędrowców, udzielano im noclegu i uważnie słuchano nowości ze świata. W drogę powrotną dawano im prowiant, a nawet konia. Bawiono się. Jeżdżono na przyjęcia do hacjend oddalonych nawet o 40 mil. Panie odziane w chińskie jedwabie i kolorowe stroje podróżowały w karetach ciągnionych przez woły. Aż nadszedł rok 1846. Ameryka wypowiedziała wojnę Meksykowi, a w 1850 roku Kalifornia stała się już stanem USA.


 


Obecnie misje są pomnikami historii, wszystkie odrestaurowano z wielką atencją. Na pewno bez tej pionierskiej wyprawy franciszkanów rozwój Kalifornii byłby znacznie opóźniony. Przy misjach bowiem powstały osady, a potem miasta. Zwiedzając te niezwykłe obiekty pamiętajmy, że zbudowali je Hiszpanie, a wojny i bieg historii przyznały je Ameryce. Niestrudzony ojciec Junipero Serra pochowany został w Mission San Carlos Borromeo. Zasnął na zawsze w swym ukochanym miejscu, które zbudował w 1770 roku.


 


Czas płynie, misje czekają na turystów. Pomyślmy, ile dzisiaj radości przyniosłaby podróż na osiołkach, szlakiem dawnych misji. A może nawet 1-dniowy pobyt w każdej z nich dla odnowy duchowej, relaksu i wytchnienia. A może ktoś nakręci film o tych niezwykłych miejscach. Czekajmy.


 


Janusz Kopeć


Chicago, 2010


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama