Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 24 lutego 2025 17:05
Reklama KD Market
Mówią byli pracownicy, dawny właściciel, żona zmarłego, poszkodowani klienci i prawnik

Koniec przygody z Rek Travel – co naprawdę się wydarzyło?

Z kolorowych plakatów w oknach Rek Travel Services przy Irving Park w Chicago kuszą egzotyczne kierunki: Wietnam, Kambodża, Argentyna. „Przygoda czeka” – głosi logo firmy. Jednak biura świecą dziś pustkami. Po nagłej śmierci właściciela wycieczki są niezrealizowane, pieniądze nie oddane, pracownicy na lodzie, a Polonia huczy od plotek i teorii spiskowych. Nie na taką przygodę liczyli klienci. Co więc naprawdę się wydarzyło?
Reklama
Koniec przygody z Rek Travel – co naprawdę się wydarzyło?
Puste biuro Rek Travel

Autor: Edgard Aurelio

fot. Edgard Aurelio
Przygoda czeka

To miała być szósta wycieczka z Rek Travel Anety Young. Wcześniej z tym polonijnym biurem podróży była w Yellowstone, Nowym Jorku, Dubaju, a w zeszłym roku – na niezapomnianej wycieczce w Peru.

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

– Wszystko działało świetnie. Nie było żadnych problemów – mówi 47-latka z Hickory Hills.

Na wycieczkę do Japonii, która miała odbyć się w styczniu, wpłaciła 5 tys. dolarów w dwóch ratach. Pieniądze wysłała przez aplikację gotówkową Zelle.

Marzena Bos z Michigan w styczniu miała z Rek jechać do Tajlandii. Na poczet wycieczki wpłaciła łącznie 5 tys. dolarów – również za pośrednictwem Zelle. Wcześniej z tą samą agencją była na Polinezji Francuskiej i w Yellowstone. Miała pozytywne doświadczenia z wycieczek.

70-letni Tadeusz z Chicago zaczął podróżować z Rek jeszcze przed emeryturą. Był w Brazylii, Argentynie, na Wyspach Wielkanocnych, w Peru i Grecji. W lutym tego roku miał jechać do Australii, a w maju – do Singapuru. Na poczet tych wycieczek wpłacił łącznie ponad 10 tys. dol. Dodatkowo w listopadzie 2024 r. z własnych oszczędności pożyczył właścicielowi firmy, Jarosławowi Szczepaniakowi, 30 tys. dolarów.

To tylko trzy spośród setek – jak się okazuje – historii osób, które zostały poszkodowane po zamknięciu znanego i popularnego polonijnego biura podróży Rek Travel Services, z siedzibą przy 5825 W Irving Park Rd w Chicago, po śmierci jego właściciela, Jarosława Szczepaniaka pod koniec grudnia 2024 r. Wycieczki nie zostały zrealizowane, pieniądze nie zostały oddane, pozostał żal, niesmak i szereg pytań bez odpowiedzi.

Zamknięte do odwołania

27 grudnia na profilu facebookowym Rek Travel Services pojawiła się wiadomość, że jest ono zamknięte do odwołania. Parę godzin później, na tym samym profilu poinformowano, że Jarek Szczepaniak, właściciel firmy, zmarł nagle dzień wcześniej.

Tuż po opublikowaniu wiadomości posypały się setki kondolencji. Polonusi, znajomi i klienci biura wyrażali szok i ubolewanie, i wspominali niezapomniane wycieczki, które odbyli ze Szczepaniakiem.

„Taki ciepły, przyjazny i wesoły i jakże ciekawy człowiek… Przyjaciel każdego. Pasjonat podróży. Niesamowity gawędziarz i świetny organizator. Wszystkim nam będzie Go bardzo brakować” – napisał jeden z internautów, Tomasz Karol Wójcik.

Według relacji byłych pracowników i znajomych, Szczepaniak zmarł w hotelu w Little Rock w stanie Arkansas, możliwe, że na zawał serca.

Według nekrologu z Pietryka Funeral Home, Szczepaniak pozostawił żonę Basię, syna Filipa, teściową Marię, brata Przemysława z żoną i dziećmi, a także rodzinę, przyjaciół i współpracowników z biura Rek Travel.

Uroczystości pogrzebowe odbyły się tydzień później, 3 i 4 stycznia. 54-letni rodowity pilanin został pochowany na Cmentarzu Maryhill w Niles.

Na drzwiach biura informacja o tymczasowym zamknięciu fot. Joanna Marszałek
Złe przeczucie

Po pierwszym szoku i fali kondolencji, która zalała media społecznościowe, pojawiły się pierwsze wpisy dotyczące niepewnej przyszłości firmy – a tym samym pieniędzy klientów, które były wpłacone na wycieczki.

Zaniepokojeni klienci biura, jedni bardziej, a drudzy mniej łagodnie, domagali się wyjaśnień co do przyszłości biura, niezrealizowanych wycieczek i ich pieniędzy.

Agata Young zareagowała jako jedna z pierwszych.

– Rozumiem tragedię, ale chyba klientom należy się jakieś wyjaśnienie. Prowadząc taki biznes i pobierając od ludzi takie pieniądze, nie daje się komunikatu na Facebooku… – powiedziała Young w rozmowie z „Dziennikiem Związkowym”. – Odkąd zobaczyłam ten pierwszy komunikat, miałam złe przeczucie.

Facebookowa dyskusja doprowadziła do spotkania 12 stycznia w polonijnej restauracji na Irving Park. Według Young, przyszło na nie około 70 osób, które czuły się poszkodowane przez Rek Travel.

– Ludzie byli źli, czuli się pokrzywdzeni, oszukani. Wszyscy krzyczeli, było dużo złych emocji. Były osoby, które na wycieczki wpłaciły oszczędności swojego życia. Był pan, którego dzieci miały z Rek jechać na wycieczkę do Polski z polskiej szkoły. Ludzie mówili, że Jarek miał okropne długi. Pożyczał pieniądze od ludzi, wypisywał jakieś weksle bez znaczenia prawnego. Była dziewczyna, która pożyczyła mu personalnie 100 tys. dolarów – prawie płakała – opowiada o spotkaniu Young.

„Chcesz zarobić 15 tysięcy?”

Jedną z poszkodowanych osób jest 70 letni emeryt z Chicago, Tadeusz. Nie chce podawać nazwiska, bo z własnych oszczędności pożyczył Szczepaniakowi 30 tys. dolarów w gotówce. Jak powiedział „Dziennikowi Związkowemu”, jesienią ub. roku Szczepaniak zadzwonił do niego i zapytał, czy chce zarobić 15 tys. dolarów.

– Pożyczka miała być pod zastaw budynku siedziby firmy na Irving Park. Pożyczka miała być na pięć miesięcy, a miał mi zwrócić 44 tys. dolarów. Miałem pieniądze, które leżały w domu… Po rozmowie z żoną zgodziłem się – opowiada emeryt.

Szczepaniaka znał z wycieczek. Uważał go za dobrego organizatora i przewodnika, człowieka godnego zaufania. Widział, że jego biuro się rozwija. Pracownicy mówili, że jest dobrym szefem.

Na co miała być pożyczka?

– Powiedział, że ma możliwość zarobienia dużych pieniędzy pożyczając komuś 100 tysięcy. Ma już 70, ale brakuje mu 30. Nic nie wzbudziło moich zastrzeżeń – mówi Tadeusz, który przyznał również, że nie zna angielskiego.

„Dziennik Związkowy” dotarł do kopii umowy zawartej między Tadeuszem a Szczepaniakiem 5 listopada 2024 r. Jako pożyczkobiorca figuruje w niej Rek Travel Services LLC / Jarosław Szczepaniak. Trzystronicowa umowa zawiera nieścisłości w sumie obiecanego zwrotu. Polonijne biuro prawnicze, którego nazwa widnieje w nagłówku umowy, nie odpowiedziało do czwartku na naszą prośbę o komentarz.

Puste biuro Rek Travel fot. Edgard Aurelio
Zamknięte na zawsze

W weekend 18 stycznia na witrynie internetowej biura, niegdyś pełnej atrakcyjnych ofert wycieczek i kuszących zdjęć, ukazała się informacja, w językach polskim i angielskim, o permanentnym zamknięciu Rek Travel. Tę wiadomość mieli otrzymać też na telefony pracownicy – już byli pracownicy, jak się okazało.

„(…) w związku z niespodziewaną i tragiczną śmiercią właściciela agencji Rek Travel, firma nie będzie mogła kontynuować swojej działalności i zostanie zamknięta. Pomimo wszelkich starań, podjętych prób oraz chęci utrzymania działalności, bez obecności i zaangażowania zmarłego właściciela kontynuowanie pracy agencji okazało się niemożliwe” – czytam w komunikacie, podpisanym jedynie nazwą firmy, Rek Travel.

Autorzy komunikatu dziękują w nim za lata współpracy i zachęcają „osoby, które czują się pokrzywdzone w wyniku działalności agencji, do dochodzenia swoich praw i ewentualnego odszkodowania w granicach obowiązującego prawa”.

Proszą również „o uszanowanie prywatności żony zmarłego właściciela, która nie była związana z działalnością agencji i nie uczestniczyła w podejmowaniu decyzji dotyczących jej funkcjonowania”.

Teraz dopiero w internecie naprawdę zawrzało.

Pozamiatane?

W tygodniach po śmierci właściciela niedoszli wycieczkowicze próbowali kontaktować się z firmą. Każda wycieczka miała założoną grupę w aplikacji WhatsApp, której przypisany był opiekun – pracownik Rek.

– Wysłałam personalne kondolencje do menadżerki – w moim przekonaniu. Wysłałam email do pani od invoiców. Rozumiem, że w takiej sytuacji potrzeba czasu. Ale do dziś nie otrzymałam żadnej odpowiedzi ani od jednej, ani od drugiej pani – opowiada Bos, która była spakowana na wyjazd do Tajlandii.

– Pani, która opiekowała się naszą grupą do Japonii, nawet nie raczyła odpowiedzieć, co dzieje się z firmą i naszą wycieczką – żali się Young. – Nie mam żadnych złudzeń. Wiem, że to zostało pozamiatane.

Budynek, w którym mieściło się biuro Rek Travel fot. Edgard Aurelio
Obuchem w głowę

Katarzyna Pyska pracowała w Rek Travel najdłużej, bo od 23 lat. O śmierci szefa dowiedziała się 26 grudnia z telefonu od jego żony. Jeszcze dwie godziny wcześniej rozmawiała z nim przez telefon. Była w takim szoku, że nie pamięta nawet, że wezwała kolegę, byłego przewodnika Rek Travel Kordiana Gdulskiego.

– Dla wszystkich to było jak obuchem w głowę. Jarek, mimo wad, dał się lubić. Wielu ludzi za nim szło, był bardzo charyzmatyczny – mówi Gdulski, który pracował w Rek do września ub. roku.

– Wizjoner, wiecznie zabiegany, wiecznie w podróżach, z tysiącem pomysłów w głowie. Najczęściej miał na twarzy przyklejony uśmiech. Zawsze powtarzał, że damy radę – wspomina zmarłego szefa Pyska.

Dalej relacjonuje, że następnego dnia rano pojechała do pracy. Były zarezerwowane autokary i hotele na wycieczki na sylwestra. Trzeba było je zapłacić i odprawić.

– Dostaliśmy informację od wdowy, że nie można zapłacić za te wycieczki. Dzwoniłam więc do klientów i informowałam, że są odwołane. Było też polecenie, aby wywiesić kartkę, że biuro jest zamknięte do odwołania. Rodzina była przed pogrzebem. Wszyscy czekaliśmy, co będzie dalej – opowiada była pracownica.

– Po pogrzebie było spotkanie pracowników z wdową w biurze na Lawrence. Potwierdziła, że z dniem śmierci Jarka wszyscy straciliśmy zatrudnienie. Usłyszeliśmy też, że jako byli pracownicy nie powinniśmy zabierać stanowiska i rozmawiać o firmie. Nie była zorientowana w sprawach biura. Od nas dowiadywała się wszystkiego – kontynuuje Pyska.

– W następnych dniach miałam po ponad 200 telefonów dziennie od byłych klientów. Nie nadążałam odbierać. Dzwonili do przedszkola mojego dziecka. Niektórzy grozili. Nie wiem, co się stało z pieniędzmi z wpłaconych zaliczek. Nie wiem, czy dostaną zwrot czy nie. Jako byli pracownicy nie mamy ani nie mieliśmy wglądu w konto i transakcje właściciela. Żaden z nas nie jest upoważniony do podejmowania decyzji finansowych w razie jego śmierci – tłumaczy Pyska.

Ręczne sterowanie

Pyska zaczynała w firmie jeszcze za poprzedniego właściciela, Tadeusza Reka. Na przestrzeni dwóch dekad jej zakres obowiązków obejmował sprzedaż, planowanie i wycenianie nowych wyjazdów, szkolenie pracowników, pobieranie płatności, wypłaty dla pracowników.

Gdulski zaczął współpracę z Rek w 2018 r., lecz w branży turystycznej był od lat.

Szczepaniak przejął biuro we wrześniu 2019 r., tuż przed wybuchem pandemii. Pracownicy podziwiali sposób, w jaki przeprowadził biuro przez covid.

– Śmialiśmy się, że był jak Mojżesz, który przeprowadził nas przez covid niczym przez Morze Czerwone. Zbudował tym nasze zaufanie – mówi Gdulski.

Po pandemii biznes zaczął się rozkręcać. Przybywało pracy. W ostatnim czasie w biurze pracowało około 12 osób. Według Pyski, biuro obsługiwało około 240 wyjazdów rocznie. Mimo rozrostu firmy Pyska i Gdulski zaobserwowali u szefa chęć ręcznego sterowania nią. Stało się to uciążliwe.

– Musiał wiedzieć o wszystkim. Który hotel, jaki przelot, każdą opłatę trzeba były z nim weryfikować i dostać pozwolenie. Firma została rozparcelowana na działy: pielgrzymki, wycieczki zagraniczne, wycieczki po Stanach. Osoby z jednego działu nie miały pojęcia o sprawach z innego działu – opowiada Pyska.

Obowiązki Pyski – przez wielu uważanej za menadżera – były stopniowo zawężane, aż wreszcie latem 2024 r. ograniczone do działu rejsów w nowym biurze przy Lawrence Ave.

Gdulski rozstał się z Rek jesienią ubiegłego roku. Jak wyjaśnia, choć ze Szczepaniakiem łączyła ich wspólna pasja, różnili się podejściem do turystyki. Przestali się dogadywać.

– Jako przewodnik i kierowca musiałem dzwonić do niego ze stacji benzynowej, żeby autoryzować płatność za paliwo – opowiada Gdulski. Jarek tłumaczył to względami bezpieczeństwa. Przyjęliśmy, że tak musi być. Dziś myślę, że to była manipulacja – twierdzi Gdulski.

Jarosław Szczepaniak fot. Beata Dudzińska/Facebook
Jak domek z kart

Pyska powiedziała, że nigdy nie zauważyła, żeby firma miała problemy finansowe. Te, które zaobserwowała, były związane raczej z sezonowością branży turystycznej oraz normalną działalnością biznesową.

Była pracownica nie zgadza się z zarzutem, że wycieczki były ostatnio odwoływane. Twierdzi, że do 23 grudnia odbywały się normalnie, a odwoływane były przez 20 lat w tym samym stopniu. Branża turystyczna kieruje się swoimi prawami, jest próg opłacalności i inne, niezależne czynniki – tłumaczy.

Pyska nie zgadza się też z zarzutem, że pracownice „naciągały na gotówkę”.

– Wiadomo, że przy płatności kartą kredytową pobierana jest dodatkowa opłata, 2-3 procent. Szef zawsze mówił, że jeżeli jest możliwość poproszenia o inną formę wpłaty, to lepiej. Końcem listopada oznajmił nam, że terminal do kart nie działa. Przez 2-3 tygodnie nie było możliwości płacenia kartą. Klienci byli informowani, że mogą albo przynieść inną formę płatności, albo poczekać, aż terminal zacznie działać. Nikt nikogo nie stawiał pod ścianą. Nigdy nie odmówiliśmy nikomu wycieczki, bo nie zapłacił gotówką – tłumaczy była pracownica.

– Pamiętajmy, że Rek Travel to biuro polonijne w Chicago – dodaje Gdulski. – Duża część klientów to były osoby nieudokumentowane, które operowały tylko gotówką i też chciały jeździć na wycieczki.

Pyska mówi, że nie wie, czy w chwili śmierci właściciela firma miała ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej i czy było ono opłacane. Odkąd zakres jej obowiązków został zredukowany, nie miała dostępu do takich informacji.

Byli pracownicy potwierdzają też, że żony Jarka nigdy nie było w biurze. Czasami tylko jechała na wycieczki jako turystka.

– Wciąż nie mogę uwierzyć, że imperium, które chciał zbudować Jarek, posypało się jak domek z kart – wyznaje Pyska. – Najbardziej boli jednak obwinianie pracowników. Usłyszałam, że jestem złodziejem. Że mam się w piekle smażyć. Mam dość wylewania na mnie pomyj. Jest mi strasznie przykro, że to się tak skończyło. Współczuję ludziom, którzy stracili pieniądze. Ale my też jesteśmy ofiarami.

Rek Travel Pogotowie

W połowie stycznia w aplikacji WhatsApp zaczęła się organizować grupa poszkodowanych pod nazwą Rek Travel Pogotowie. Po początkowym chaosie Marzena Bos podjęła się jej usystematyzowania.

– W tej chwili (stan na 24 stycznia) grupa liczy 370 osób i nadal rośnie. Straty poniesione przez grupowiczów szacuję na około 2 miliony dolarów. Wśród poszkodowanych są osoby z wielu stanów, Polski, a nawet odległych zakątków jak Ameryka Południowa czy Nepal – opowiada Bos. – Są rodzice dzieci z polskich szkół i osoby starsze.

Choć każdy w grupie ma indywidualną historię, to na podstawie rozmów z co najmniej stoma osobami, Bos zauważyła powtarzające się motywy.

– Wszystko wskazuje na to, że problemy finansowe w tej firmie zaczęły się pod koniec 2023 roku. Przez cały 2024 r. były kłopoty z wycieczkami. Wiele z nich było odwoływanych, przy czym ludziom mówiono różne historie. Albo za mało chętnych, albo za dużo. Wielu ludzi, którzy wpłacili pieniądze, miało więc kredyty, które mieli nadzieję wykorzystać w tym roku.

Za namową Bos grupowicze zaczęli masowo wysyłać formularze skargi do biura prokuratora generalnego Illinois, zgłoszenia na FBI oraz składać raporty policyjne.

Trwają również konsultacje z prawnikami w sprawie próby odzyskania straconych pieniędzy. Poszkodowani organizują się w trzy grupy: osób, które straciły pieniądze wskutek niezrealizowanych wycieczek, tych, które udzieliły Szczepaniakowi lub jego firmie pożyczek, a także osób, które żyrowały (poręczały) pożyczki dla Rek i Szczepaniaka.

Dobre imię Rek

Tadeusz Rek otworzył firmę Rek Travel pod koniec lat 90., choć w polonijnej branży turystycznej był jeszcze dłużej. Około 2017 r. zatrudnił w niej Jarosława Szczepaniaka jako przewodnika i kierowcę. Mówi, że miał do niego mieszane uczucia i przyznaje, że nie znał go dobrze. W 2019 r. Rek znalazł się na życiowym zakręcie. Po krótkiej i intensywnej chorobie zmarła jego żona, a on został z dwójką nastoletnich dzieci. Podczas jednej z rozmów Szczepaniak zaproponował, że odkupi firmę.

Rek przyznaje, że nie spisali formalnej umowy. Umówił się ze Szczepaniakiem na cenę zakupu i formę spłat – dostał zaliczkę i miał dostawać 8 tys. miesięcznie przez 10 lat. Jednym z warunków było również, że Rek będzie mógł od czasu do czasu prowadzić wycieczki. Na razie postanowił jednak wycofać się z turystyki i zająć się dziećmi.

Wkrótce uderzył covid. Rek opowiada, że przez pierwsze dwa lata nie dostawał pieniędzy, ale zachował wyrozumiałość. Po pandemii poprowadził parę wycieczek. Zaczął się niepokoić, gdy jesienią ubiegłego roku nie dostawał za nie wynagrodzenia. Szczepaniak był mu winny 26 tys. dolarów za wycieczki plus za biznes. Gdy pytał pracowników, czy mają wypłacane na czas, ci milczeli.

Nie mogąc się dodzwonić do Szczepaniaka, w listopadzie Rek osobiście poszedł do biura na Irving Park.

– To nie była miła rozmowa – relacjonuje Rek. – Nie dostałem żadnych konkretnych odpowiedzi. Tylko wymówki, że mój Zelle nie działa, że problemy techniczne. Nakrzyczeliśmy na siebie. Powiedziałem mu, że kończę współpracę.

Ostatecznie Rek dostał szereg czeków, które miał wpłacać co tydzień. Jednak przed 27 grudnia udało mu się zrealizować tylko dwa.

– Chciałbym wszystkich przeprosić za to, że sprzedałem firmę w niepowołane ręce. Chciałbym też wyrazić współczucie dla ludzi, którzy stracili swoje pieniądze i marzenia o podróżach. Jest mi przykro, bo nadszarpnięte zostało dobre imię Rek. Wielu klientów śmiem nazywać moimi przyjaciółmi. Marne to pocieszenie, ale niech ludzie wiedzą, że personel, byli pracownicy i ja też straciliśmy pieniądze – ubolewa Rek.

Prawnik: czy można sądzić LLC?

Z bazy danych Biura Sekretarza Stanu wynika, że firma Rek Travel Services miała strukturę LLC (Limited Liability Company), a jedynym agentem był Jarosław Szczepaniak.

Peter Buchcar z kancelarii MDR Law LLC, który jest również prawnikiem Związku Narodowego Polskiego i specjalizuje się między innymi w prawie biznesowym, tłumaczy, że LLC (amerykański odpowiednik spółki o ograniczonej odpowiedzialności) ma bardzo mało regulacji i pozwala na dużą swobodę funkcjonowania i zawierania umów.

– W przeciwieństwie do zwykłych korporacji, firma LLC nie ma akcjonariuszy czy udziałowców, lecz zarządzana jest przez przez właścicieli, członków (members) lub członków zarządzających. Firma jest odrębnym podmiotem od właściciela czy członka. Nie ponosi on odpowiedzialności za jakiekolwiek długi korporacyjne. To właśnie oznacza ograniczoną odpowiedzialność. LLC niesie również korzyści podatkowe – wyjaśnia Buchcar.

Zapytany, co dzieje się z firmą LLC w przypadku jej upadku, śmierci właściciela, odkrycia oszustwa itp., prawnik odpowiada:

– Jedyną metodą dochodzenia roszczeń wobec LLC jest metoda zwana przebiciem zasłony korporacyjnej (ang. piercing the corporate veil). Oznacza to „przebicie” aspektu odpowiedzialności firmy i pójście bezpośrednio przeciwko jej właścicielowi, członkowi czy członkowi zarządzającemu. Trzeba pokazać wówczas całokształt okoliczności funkcjonowania firmy, udowodnić, że mieszane były fundusze firmowe i prywatne oraz przedstawić bardzo jasno dowody domniemanego oszustwa. Dopiero gdy sąd zezwoli na przebicie zasłony korporacyjnej, można próbować sądzić właściciela/członka LLC, jego majątek (estate) lub pozostałych członków, bo rzadko zdarza się, że LLC ma jednego członka – tłumaczy Buchcar.

– Proces jest bardzo trudny, specjalistyczny, długotrwały i kosztowny. Wymaga ogromnego nakładu pracy i może ciągnąć się latami. Sądy nie lubią tego robić – dodaje prawnik.

Wdowa po Jarosławie Szczepaniaku, Barbara Szczepaniak, w odpowiedzi na propozycję rozmowy z „Dziennikiem Związkowym” nadesłała nam następujące oświadczenie:

„Z szacunkiem oświadczam, że mąż był jedynym właścicielem i zarządcą firmy, dlatego w związku z tym nie mam żadnych informacji na temat firmy i jej działalności. Bardzo proszę uszanować moją prywatność. Dziękuję”.

Co dalej?

Grupa poszkodowanych liczy na interwencję organów ścigania po zgłoszeniu podejrzeń oszustwa. Może to zająć kilka tygodni. Grupa jest też na etapie wyboru reprezentacji prawnej w sprawie możliwego odszkodowania. Emeryt Tadeusz liczy, że działania grupy sprawią, że odzyska swoje pieniądze lub chociaż ich część. Katarzyna Pyska chce „wyjaśnienia sprawy przez jakiś urząd”. Kordian Gdulski apeluje, by Polonia nie przekreślała branży turystycznej. Tadeusz Rek bierze głęboki oddech, zamyśla się i mówi, że może wróci do punktu wyjścia – audycji w polonijnym radiu.

Wszyscy są jednak zgodni, że najbardziej przykry jest fakt, że do skandalu doszło w środowisku polonijnym, wielu ciężko pracujących polskich imigrantów straciło dużo pieniędzy i nadszarpnięte zostało zaufanie wśród Polonii.

Joanna Marszałek
j.marszalek@zwiazkowy.com

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama