Komentarz amerykański
Przed wyborami ani Vance, ani Walz nie byli politykami znanymi szerszemu gronu wyborców. Z tej dwójki zapewne nieco bardziej rozpoznawalny był Republikanin Vance, a to głównie z powodu książki „Elegia dla Bidoków” (Hillbilly Elegy – tytuł oryg.) i powstałego na jej kanwie filmu, a dodatkowo podczas swej pierwszej kadencji w Senacie dał się poznać jako gorący zwolennik ruchu MAGA, najbliższego zaplecza Donalda Trumpa. Tim Walz poza Minnesotą – gdzie od 2019 roku jest gubernatorem, a wcześniejszej jako kongresmen USA reprezentował 1. okręg tego stanu – dla przeciętnego Amerykanina z Georgii czy Nebraski był osobą kompletnie nieznaną. Mimo to obie kandydatury zelektryzowały bazę wyborczą, odpowiednio Republikanów i Demokratów. Pytanie tylko, czy któryś z nich jest w stanie tę bazę poszerzyć, mocniej zmobilizować do pójścia do wyborów czy wreszcie wyjść z ofertą dla wyborców niezależnych. Jest to raczej mało prawdopodobne, bo wyborcy zwracają największą uwagę na głównych kandydatów.
JD Vance jest dużo bardziej aktywny w mediach, udziela wywiadów, mierzy się z trudnymi pytaniami stacji telewizyjnych (CNN, MSNBC), uznawanych za liberalne i sprzyjających Demokratom. Tim Walz (podobnie zresztą jak Kamala Harris) rzadko spotyka się z dziennikarzami, woli uczestniczyć w wiecach najczęściej udając się w bliskie nam rejony Środkowego Zachodu, gdzie może identyfikować się z tutejszym odbiorcą. Jedna i druga strategia niesie ze sobą pewne ryzyko.
Utarło się już jakiś czas temu przekonanie, że kandydaci na wiceprezydentów nie wygrywają wyborów, ale mogą je przegrać. W ostatnich latach chyba najmocniej przekonał się nieżyjący już były republikański senator John McCain, który stawiając w 2008 roku na niedoświadczoną ówczesną gubernator Alaski Sarę Palin naraził swoją kampanię na kpiny, kierowane głównie pod adresem tej polityk. W najnowszej historii zapisała się słynna odpowiedź Palin na pytanie dziennikarza o doświadczenie w sprawach zagranicznych, na które bez zająknięcia odpowiedziała, że przecież mieszka na Alasce i Rosję może obserwować z okien swego domu. To są rzeczy, które wyborcom na długo pozostają w pamięci. Palin w wiceprezydenckim starciu z Bidenem wypadła blado i wkrótce po przegranych wyborach przez Republikanów zaczęła odchodzić w polityczny niebyt.
Większą karierę zrobił republikański kandydat na wiceprezydenta, wówczas kongresmen z Wisconsin Paul Ryan. Mimo że startując u boku Mitta Romneya nie udało im się zdobyć Białego Domu, to wkrótce po tym objął stanowisko spikera Izby Reprezentantów, czyli de facto awansował na pozycję numer trzy w państwie. Z kolei przegrany w 2016 roku senator z Wirginii Tim Kaine, tak jak był bezbarwnym politykiem – w momencie, gdy Hillary Clinton mianowała go na swego partnera wyborczego – tak nim pozostał do tej pory, wciąż zasiadając w wyższej izbie amerykańskiego Kongresu.
Debaty mają także to do siebie, że zamiast treści, pamiętamy formę. Doszukujemy się momentów mało istotnych dla polityki w rozumieniu przeciętnego amerykańskiego gospodarstwa domowego, a zwracamy uwagę na to, kto komu, w którym momencie przerwał, kto kogo wyprowadził z równowagi, kto strzelił gafę. Debata wiceprezydencka z 2020 roku, w której rywalizowali Mike Pence i Kamala Harris, głównie została zapamiętana z powodu… muchy, która usiadła na siwej głowie republikańskiego polityka.
Zresztą nie trzeba zbyt daleko sięgać pamięcią wstecz. Ostatnia debata prezydencka została zapamiętana głównie z wysuniętej podczas niej tezy o psach i kotach zjadanych przez haitańskich imigrantów w Ohio. Tezę tę jako pierwszy wysunął publicznie… kandydat na wiceprezydenta JD Vance. I tezy tej broni w kolejnych wywiadach telewizyjnych pomimo coraz mocniejszego i intensywniejszego sprzeciwu lokalnych polityków Partii Republikańskiej. Stąd należy spodziewać się, że temat powróci podczas debaty wiceprezydenckiej. Demokraci przedstawiają ten temat jako przykład niebezpiecznej antyimigranckiej, ksenofobicznej, czy skrajnie nacjonalistycznej retoryki Republikanów. Być może Tim Walz będzie chciał sprowokować Vance’a do dalszego jej powielania, licząc, że to jeszcze mocniej zmobilizuje środowiska mniejszości etnicznych.
Dla Walza z kolei będzie to pierwsze starcie na takim szczeblu. Do tej pory nie udzielał wywiadów z nieprzychylnie nastawionymi do niego dziennikarzami. Nie był zmuszony do odpowiedzi na trudne pytania. Jego funkcjonowanie w kampanii wyborczej opiera się na obecności w środowisku przyjaznym – jak podczas wspomnianych wcześniej wieców wyborczych, na których pojawiają się przede wszystkim zwolennicy Demokratów. Dla gubernatora Minnesoty to może być próba ogniowa, w której wcześniej nie został przetestowany.
Do debaty przygotowuje go sekretarz transportu Pete Buttigieg. To nie pierwszy raz, gdy właśnie ten polityk wciela się w tę rolę. Cztery lata temu przygotowywał Kamalę Harris do debaty z Mikiem Pencem. Były burmistrz miasteczka South Bend w Indianie, uznawany za wschodzącą gwiazdę Demokratów jest już określany jako polityk, który odgrywa potężną, zakulisową rolę w sztabie Kamali Harris. To on, nie Harris czy Walz – jest najczęstszym gościem programów publicystycznych, w których punktuje słabości duetu Trump – Vance. „Los Angeles Times” nadał mu przydomek „retoryczny zabójca”, po serii wywiadów, których udzielał w telewizji Fox News. Już teraz mówi się, że w przyszłej administracji Harris, Buttigieg mógłby liczyć na znacznie bardziej prominentną funkcję niż obecnie u Bidena.
Z kolei w rolę Tima Walza w republikańskim sztabie wciela się wywodzący się z Minnesoty kongresmen Tom Emmer. „Spodziewam się, że będzie dobrze przygotowany” – powiedział Tim Walz o JD Vancie.
Czy debata kandydatów na urząd wiceprezydenta zmieni trajektorię elekcyjną i przekonania niezdecydowanych wyborców? Historia pokazuje, że raczej tylko wtedy, gdy któryś z kandydatów popełni duży błąd i sam sobie zaszkodzi.
Daniel Bociąga
[email protected]