Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 22 grudnia 2024 03:34
Reklama KD Market

Kto sieje wiatr… rzecz o podsycaniu niechęci do imigrantów

fot. ALLISON DINNER/EPA-EFE/Shutterstock

Wzbudzanie niechęci do całych grup etnicznych i społecznych za pomocą fake newsów może mieć poważne konsekwencje. Przekonali się o tym mieszkańcy Springfield w Ohio, miasta odległego o trzy godziny jazdy samochodem od Chicago.Ataki na zamieszkujących Springfield imigrantów z Haiti pojawiły się w mediach społecznościowych na oficjalnych kontach Partii Republikańskiej, legislatorów oraz obu nominatów GOP do wyścigu prezydenckiego. Kandydat na wiceprezydenta JD Vance stwierdził, że „nielegalni imigranci z Haiti” „powodują chaos”, podczas gdy były prezydent Donald Trump podczas debaty z wiceprezydent Kamalą Harris stwierdził, że „zjadają zwierzęta domowe ludzi, którzy tam mieszkają, i to właśnie dzieje się w naszym kraju”.

Od memów do alarmów

Wypowiedź Trumpa została dokładnie „przetrawiona” przez media wszystkich orientacji, budząc spore zdziwienie także za granicą. Stała się też tematem niezliczonych memów i tiktokowych filmików – zawierających zarówno treści rasistowskie jaki i wyśmiewające retorykę byłego prezydenta.W Springfield w stanie Ohio – mieście, które Trump wskazał jako przykład rzekomo barbarzyńskich obyczajów – haitańscy rodzice zatrzymali swoje dzieci w domach i na kilka dni zabarykadowali się w domach. Alarmy bombowe, doprowadziły do ​​ewakuacji i zamknięcia lokalnych szkół podstawowych i gimnazjów, przychodni zdrowia i budynków rządowych w Ohio.

Nie da się zaprzeczyć, że dla społeczności Springfield szybko przyprowadzający się tam Haitańczycy stanowią pewien problem. Imigranci zaczęli przybywać do Ohio około 2018 roku i wybrali Springfield ze względu na możliwości pracy i niedrogie mieszkania.Dziś na 60 tys. mieszkańców miasta jest ich w mieście około 20 tysięcy.Choć imigranci zostali powitani życzliwie przez wielu mieszkańców, ich przybycie wywołało również zaniepokojenie, a nawet niechęć wśród innych. Pojawiły się oskarżenia, że przybysze podejmują pracę w fabrykach, zwiększają koszty zamieszkania i ruch uliczny, i obciążając służby miejskie, takie jak policja, straż pożarna, a nawet służby ratunkowe. Do tego dochodzą problemy językowe, bo wielu imigrantów nie mówi po angielsku.Nastroje pogorszyły się jeszcze w zeszłym roku, kiedy minivan uderzył w autobus szkolny, zabijając 11-letniego chłopca. Kierowcą był Haitańczyk, który niedawno osiedlił się w tej okolicy i prowadził bez ważnego prawa jazdy. Rodzice ofiary zaapelowali jednak o niewykorzystywanie tragedii do celów politycznych.

Nie do końca „nielegalni”

Ale jednocześnie przybycie imigrantów przyniosło ożywienie gospodarcze w mieście, które niegdyś było ośrodkiem przemysłowym liczącym ponad 80 tys. mieszkańców, ale zaczęło przeżywać kryzys po zamykaniu fabryk w ostatnich dekadach. Nie znalazło też uzasadnienia zarówno stwierdzenie Trumpa, że imigranci ze Springfield jedzą zwierzęta domowe, jak też, że są to w większości nieudokumentowani imigranci. Osoby pochodzące z Haiti najczęściej mają status ochronny w USA.Haiti znalazło się na liście 15 krajów, które kwalifikują się do tymczasowego statusu ochronnego (Temporary Protected Status, TPS), federalnego programu imigracyjnego, który pozwala imigrantom legalnie mieszkać i pracować w kraju przez okres do 18 miesięcy.Umożliwia on przybycie do USA i natychmiastowe złożenie wniosku o pozwolenie na pracę. Wiele osób objętych TPS ubiega się również o azyl, co zajmuje znacznie więcej czasu ze względu kolejki. Administracja prezydenta Joe Bidena ogłosiła w tym roku przedłużenie TPS dla Haitańczyków o kolejne 18 miesięcy ze względu na utrzymującą się destabilizację kraju.

Wzrasta niechęć do nieudokumentowanych

Niezależnie od dywagacji na temat statusu prawnego Haitańczyków, efekt wieloletniej antyimigracyjnej nagonki jest widoczny w sondażach dotyczących nastawienia do nowo przybyłych. Z najnowszego sondażu Scripps News/Ipsos wynika, że większość badanych Amerykanów popiera masowe deportacje nieudokumentowanych imigrantów. Co więcej, imigracja, jeden z najważniejszych tematów tegorocznego wyścigu prezydenckiego, potrafi dzielić całe rodziny, a podziały wynikające z różnic światopoglądowych są coraz głębsze.Według Scripps News/Ipsos 54 proc. respondentów twierdzi, że „zdecydowanie” bądź „w pewnym stopniu popiera” politykę masowych deportacji. Opinię taką wyraża 86 proc. Republikanów, 58 proc. wyborców niezależnych i 25 proc. Demokratów.Aż 39 procent respondentów uznało imigrację za najważniejszy dla nich problem tej kampanii. Ten temat ustępuje jedynie inflacji, która znalazła się na szczycie listy z wynikiem 57 proc. Na pytanie, kto według wyborców lepiej poradzi sobie z imigracją respondenci częściej wskazują na Donalda Trumpa (44 proc.), który ma dziesięciopunktową przewagę nad Kamalą Harris (34 proc.).

Około jedna trzecia Amerykanów twierdzi, że zabezpieczenie granicy amerykańsko-meksykańskiej to najwyższy priorytet polityki imigracyjnej, po czym wymieniana jest droga do obywatelstwa dla osób, które się kwalifikują (20 proc.). Następne na liście priorytetów deportacja osób przebywających w kraju nielegalnie (18 proc.) oraz utrzymanie możliwości legalnego wjechania do USA (18 proc). Jak widać, poszczególne rozwiązania wspierają bądź Republikanie (deportacje), bądź Demokraci (rozwój legalnej imigracji). Istnieją jednak obszary, które łączą zwolenników obu partii. Prawie dziewięciu na dziesięciu Demokratów i 52 proc. Republikanów twierdzi, że wspiera ścieżkę do obywatelstwa dla Dreamersów – nielegalnych imigrantów, którzy przybyli do kraju jako dzieci, choć ustawy na temat uregulowania ich statusu nie można przegłosować w Kongresie od prawie ćwierćwiecza. Jednocześnie zarówno Demokraci (55 proc.), jak i Republikanie (88 proc.) popierają regulacje ograniczające liczbę migrantów, którzy mogą ubiegać się o azyl.

Takie działania podjął w czerwcu prezydent Joe Biden, w celu powstrzymania napływu wniosków o azyl na południowej granicy. Praktycznie uniemożliwiono występowanie o ochronę osobom złapanym na nielegalnym przekraczaniu granicy. Według służb granicznych od tego czasu liczba nielegalnych prób przedostania się do USA zmniejszyła się o ponad 50 procent.Jakie będą skutki „rewelacji” o jedzeniu psów i kotów? JD Vance zlekceważył obawy przed wzrostem antyimigracyjnych nastrojów po debacie prezydenckiej, kiedy Yamiche Alcindor z NBC zapytał go o opinię. „Co moim zdaniem jest większym problemem? Obrażenie 20 000 osób czy to, że moi wyborcy nie mogą żyć na poziomie, bo Kamala Harris otworzyła granicę?” – odpowiedział. Jednak wiele mediów przypominając o historii Stanów Zjednoczonych ostrzegło, że zagrożenia, przed którymi stanęło Springfield i towarzysząca im retoryka mogą mieć bezpośredni wpływ na politykę i prowadzić do tragicznych konsekwencji.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę – to polskie przysłowie ma swoje odpowiedniki w wielu językach świata.

Jolanta Telega
[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama