Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 22 grudnia 2024 07:25
Reklama KD Market

„Oni tam jedzą psy”, czyli imigracyjne kłamstwa debaty

fot. JIM LO SCALZO/EPA-EFE/Shutterstock

Jeśli ktoś liczył na to, że wtorkowa debata kandydatów na prezydenta będzie okazją do konstruktywnej dyskusji dotyczącej imigracji, srogo się musiał zawieść. W starciu Kamali Harris i Donalda Trumpa po raz kolejny imigrantów potraktowano w sposób przedmiotowy, nie mówiąc już o rozpowszechnianiu stereotypów niemających pokrycia w rzeczywistości. 

Kamala Harris znalazła się też w defensywie, zmuszona nie tylko do odpowiadania na trudne pytania dotyczące kryzysu na granicy, a z drugiej strony –  także do obrony decyzji administracji Joe Bidena o utrudnieniu procesów azylowych. 

Pod lupą fact checkerów

Imigracja, zwłaszcza nieudokumentowana, pozostaje dla Amerykanów kluczową kwestią w obecnej kampanii. Za prezydenta Joe Bidena liczba nielegalnych prób przekroczenia granicy osiągnęła rekordowy poziom, wynosząc średnio – według danych Customs and Border Protection – ponad 2 miliony rocznie między 2021 a 2023 rokiem. Jednak ostatnio liczba nielegalnych przekroczeń na południowej granicy – lub jak to się formalnie określa „spotkań” (encounters) – spadła do najniższego poziomu od prawie czterech lat.  Zadziałały drastyczne ograniczenia dotyczące azylu, a przede wszystkim wprowadzenie zasady, że osobom przekraczającym nielegalnie granicę odmawia się (z pewnymi wyjątkami) możliwości złożenia wniosku o ochronę. Jednak obóz Republikanów konsekwentnie próbuje obciążać administrację odpowiedzialnością za kryzys, przenosząc oskarżenia z Joe Bidena na Kamalę Harris. To właśnie jedna z wielu nieścisłości, czy wręcz kłamstw, które wybrzmiały podczas debaty, a którymi zajęli się tzw. fact checkerzy – dziennikarze zajmujący się weryfikowaniem wygłaszanych przez kandydatów zdań i opinii. 

Wiceprezydent Kamala Harris nigdy nie została wysłana na południową granicę ani nie została mianowana przez Joe Bidena „carem granicy”, wbrew niektórym postom w mediach społecznościowych. Nie powstrzymało to byłego prezydenta Donalda Trumpa i innych Republikanów przed atakowaniem jej polityki imigracyjnej. W 2021 roku Biden ogłosił jedynie, że Harris poprowadzi działania dyplomatyczne swojej administracji z Meksykiem i krajami Ameryki Środkowej: Hondurasem, Gwatemalą i Salwadorem w celu spowolnienia migracji na południową granicę. Według Harris administracja „musi zająć się podstawowymi przyczynami, które sprawiają, że ludzie podejmują się tej wędrówki, aby tu przyjechać”.

„Musimy ich wyrzucić”

„W Springfield jedzą psy. Ludzie, którzy przyjechali, zjadają koty. Zjadają — zjadają zwierzęta domowe ludzi, którzy tam mieszkają” – ta wypowiedź Donalda Trumpa dotycząca rzekomych zachowań Haitańczyków przebywających w Ohio będzie zapewne jedynym wątkiem dotyczącym imigracji, który zostanie na dłużej w pamięci milionów Amerykanów. Były prezydent podtrzymał swoje twierdzenie, nawet gdy gospodarz debaty David Muir stwierdził, że oskarżenie nie ma pokrycia w faktach.  Plotka była rozpowszechniania w postach w mediach społecznościowych promowanych m.in. przez zwolenników Trumpa. „Nie było żadnych wiarygodnych doniesień o krzywdzeniu lub znęcaniu się nad zwierzętami domowymi przez osoby ze społeczności imigrantów” – twierdzą władze miasta. Także przedstawiciele powiatu Clark „nie mają absolutnie żadnych dowodów na to, że tak się dzieje”.

Fact checkerzy rozprawili się także z twierdzeniem Donalda Trumpa, że nieudokumentowani imigranci mają wyższy wskaźnik przestępczości. „(…) niszczą nasz kraj. Są niebezpieczni. Mają najwyższy poziom przestępczości i musimy ich stąd wyrzucić” – powiedział Trump, który obiecał przeprowadzenie największej akcji deportacyjnej w historii USA, jeśli zostanie wybrany ponownie. 

Tymczasem fakty mówią coś zupełnie innego. Zgodnie z badaniami National Bureau of Economic Research z 2023 prawdopodobieństwo, że imigrant trafi do więzienia było w ostatnich latach o 60 proc. mniejsze niż w przypadku populacji urodzonej w USA.  W raporcie, którego współautorem jest naukowiec ze Stanford University, Ran Abramitzky, wykorzystano dane ze spisu powszechnego i skupiono się na imigrantach obecnych w spisie powszechnym niezależnie od ich statusu prawnego oraz na mężczyznach w wieku od 18 do 40 lat.

Z kolei Alex Nowrasteh, wiceprezes ds. studiów nad polityką ekonomiczną i społeczną w Cato Institute (instytucji, którą trudno podejrzewać o sympatie dla Demokratów), zbadał wskaźniki wyroków za zabójstwo wśród osób, które wjechały do kraju nielegalnie, a Amerykanami urodzonymi w Teksasie. Nowrasteh odkrył, że w 2015 r. osoby przekraczające granicę nielegalnie miały niższy wskaźnik wyroków za zabójstwo (2,4 na 100 000) niż rodowici Amerykanie (2,8 na 100 000). Fact checkerzy nie znaleźli także uzasadnienia dla twierdzenia Trumpa, że „miliony ludzi napływa do naszego kraju z więzień i aresztów, z zakładów psychiatrycznych i domów dla obłąkanych”.

Nielegalni nie głosują

Podczas debaty powtórzono kolejny zarzut wobec nieudokumentowanych imigrantów – o masowym uczestnictwie osób niebędących obywatelami w wyborach federalnych. Tymczasem nie ma żadnych dowodów, że Demokraci próbują nakłonić nielegalnych imigrantów do głosowania, aby zwiększyć poparcie dla swojego kandydata. Think tanki, w tym lewicowy Brennan Center, konserwatywna Heritage Foundation i libertariański Cato Institute, które zbadały problem, przeglądając rejestry wyborców lub biura wyborcze pod kątem przypadków podobnych oszustw, natrafiły na bardzo niewiele przykładów łamania prawa.

Warto pamiętać, że na mocy ustawy z 1996 r. osobie, która nie jest obywatelem USA, grozi w obowiązującym systemie prawnym grzywna lub więzienie za głosowanie w wyborach federalnych. Eksperci twierdzą, że przypadki takiego głosowania są tak rzadkie, że nie są nawet bliskie progu, który mógłby wpłynąć na wynik wyborów. W przypadku osób bez ważnego statusu imigracyjnego zdarza się to jeszcze rzadziej. Wymuszają to systemy wyborcze poszczególnych stanów: osoby rejestrujące się na listach, muszą pod groźbą kary za krzywoprzysięstwo przysiąc, że są obywatelami.  Niektóre stany wręcz sprawdzają fakt posiadania obywatelstwa w federalnych bazach danych. 

O ile Trumpowi zarzucono – delikatnie mówiąc – rozmijanie się z prawdą i stygmatyzowanie imigrantów, to na Harris spadło sporo krytyki z lewej strony. Zarzuty dotyczyły przede wszystkim podporządkowanie się narracji, że imigrację należy powstrzymywać. Demokratka znalazła się tu w defensywie, odpierając zarzuty prawicy i nie przedstawiając własnej wizji dotyczącej roli imigrantów w otwartym społeczeństwie.  

„Jestem jedyną osobą na tej scenie, która ścigała transnarodowe organizacje przestępcze za handel bronią, narkotykami i ludźmi” – powiedziała Harris – „Kongres Stanów Zjednoczonych, przy poparciu niektórych konserwatywnych członków Senatu, przedstawił projekt ustawy o bezpieczeństwie granic, który poparłam”. Projekt przepadł w lutym, pod naciskiem Trumpa, ale problemem omawianej ustawy granicznej były drakońskie rozporządzenia, na które w przeszłości Demokraci nigdy by się nie zgodzili. 

W dominujących obecnie narracjach o migrantach dominują członkowie gangów, handlarze ludźmi, handlarze fentanylem i „nielegalni” przekraczający granicę. Debata tylko podtrzymała ten wizerunek. To bardzo smutne jak na społeczeństwo, które określa się jako „nation of immigrants”.

Jolanta Telega
[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama