Kiedy byłem nastolatkiem, dwudziestolatkiem, trzydziestolatkiem i czterdziestolatkiem, pięćdziesięciolatkiem i sześćdziesięciolatkiem – kochałem podróżować.Jako nastolatek byłem zwariowany na punkcie komiksów i nie było nic lepszego, niż poznanie innych szalonych fanów komiksów. Komiksy i ich superbohaterowie w latach 60. nie były tym, czym są dzisiaj. Dzieciaki, które lubiły komiksy o superbohaterach, były postrzegane jako maniacy i narwańcy, którzy muszą dorosnąć. Tak więc koledzy i koleżanki z Chicago, którzy kochali superbohaterów, musieli często podróżować do Milwaukee albo Cleveland, lub do Nowego Jorku, aby znaleźć kogoś, z kim mogliby porozmawiać o superbohaterach, których kochali.Dwa lub trzy razy do roku, jeden ze starszych kolegów nastolatków, który miał prawo jazdy, oferował przejażdżkę. Wypełnialiśmy jego samochód pół tuzinem fanów i wyjeżdżaliśmy z Chicago na weekendową wycieczkę. Najlepsze z tych wycieczek to oczywiście te do Nowego Jorku. Tam nie tylko mogliśmy zobaczyć innych fanów. Odwiedzaliśmy biura twórców tych komiksów, takich jak Stan Lee, Jack Kirby, Roy Thomas i Jim Steranko!Kiedy stałem się trochę starszy, pod koniec lat 60., zakochałem się w autostopie. Moim ulubionym pisarzem wtedy był Jack Kerouac, autor „W drodze” (On the Road) – książki o podróży autostopem z Nowego Jorku do San Francisco, do Meksyku i do każdego innego miejsca w Ameryce Północnej.Podróż autostopem z Chicago nie była dla mnie łatwa. Nie wiem, jak dzisiaj podróżuje się autostopem z Chicago, ale wtedy ciężko było stać na skrzyżowaniu ulic North i California z uniesionym do góry kciukiem, szukając podwózki, więc często prosiłem przyjaciela, by podwiózł mnie do Joliet, Schaumburga lub do Gary. Zostawiał mnie na wjeździe na autostradę, na przykład międzystanową 88 lub 90, 94, i stałem z kciukiem uniesionym do góry. Rzeczywiście za pół godziny siedziałem na przednim siedzeniu samochodu pędzącego autostradą do Minneapolis, Nowego Jorku lub San Francisco, gdzie mogłem być pewien, że czeka na mnie jakaś dziewczyna.Oczywiście czasami autostop nie szedł dobrze. Facet, który mnie zabrał, mógł mnie zabrać, bo chciał dostać ode mnie coś, czego nie chciałam mu dać, na przykład pieniądze albo seks. A może po prostu chciał mnie pobić i zostawić krwawiącego na poboczu. Ale dorastałem na wschód od Humboldt Park, w trudnej dzielnicy Chicago, i wiedziałem, jak sobie radzić z zagrożeniami, jakie stanowili dla mnie ci kierowcy. Jak tylko wyczułem, że zbliża się jakieś niebezpieczeństwo, krzyczałem moim najbardziej szorstkim i twardym głosem: „Zatrzymaj ten pieprzony samochód!”. I oczywiście zatrzymywał, a ja wyskakiwałem i znów wyciągałem kciuk w poszukiwaniu następnej podwózki.Tę miłość do podróży kontynuowałem po ślubie z moją żoną Lindą. Nasz miesiąc miodowy to była pięciotygodniowa podróż wakacyjna z Chicago do San Antonio, Teksasu, do Juarez w Meksyku, do Las Vegas, San Diego, do LA, San Francisco i z powrotem do Chicago. I to nie był koniec naszego podróżowania. Obydwoje byliśmy profesorami uniwersyteckimi i mogliśmy brać wolne wakacje. Prawie co dwa, albo trzy lata podróżowaliśmy pociągiem i samochodem dookoła Europy. To było cudowne. Podróżowaliśmy bez planów i bez rezerwacji.Najbardziej pamiętnym z tych europejskich wakacji był rok 1991, kiedy wynajęliśmy samochód w Monachium i pojechaliśmy do Pragi, Wrocławia, Częstochowy, Krakowa, Budapesztu, Wiednia i Innsbrucku. Sowieci opuszczali wtedy Polskę, a my wciąż wpadaliśmy na konwoje rosyjskich żołnierzy w zepsutych ciężarówkach, jadących na wschód z powrotem do Rosji, bardzo powoli, zatrzymując się zbyt często, aby naprawić silniki lub napompować opony. Kiedy wróciłem do domu, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było opowiedzenie tacie, jaki bałagan mieli Rosjanie. Uśmiechnął się i powiedział: „Czy nie mówiłem ci tego od lat?”I później rejsy statkiem.Jak wiesz – jeśli czytasz moje felietony – moja żona i ja uwielbiamy rejsy statkami. Dziesiątki razy pływaliśmy po Kanale Panamskim, dookoła Wielkiej Brytanii, od Amsterdamu po Islandię, Amerykę i Karaiby. Zaczęliśmy żeglować w 1992 roku i kontynuujemy rejsy.W tym tygodniu wybieramy się do Rotterdamu, aby stamtąd odbyć trzytygodniowy rejs po fiordach w Norwegii, a następnie dookoła Wielkiej Brytanii i Irlandii.Dziwne w tym rejsie jest to, że po raz pierwszy w życiu nie czekam na tę podróż.Dlaczego nie czekam na tę podróż?Dam znać w przyszłym tygodniu.
An Old Guy Talks about Traveling
When I was in my teens and twenties and thirties and forties and fifties and sixties, I loved to travel.In my teens I was a crazy comic fan, and there was nothing better than going to meet other crazy comic fans. Comic books and their superheroes in the 1960s weren’t what they are today. Kids who liked superhero comics were seen as nerds and dopes who needed to grow up. So the fellows and gals in Chicago who loved superheroes often had to drive to Milwaukee or Cleveland or New York City just to find someone who they could talk to about the superheroes they loved.Two or three times a year, one of the older teen fans who had a driver’s license would offer to drive, and we would fill up his car with a half-dozen fans and roar out of Chicago for a weekend trip. The best of these trips, of course, were those to New York. There we would not only see other fans. We’d visit the offices of the guys who created those comic books, people like Stan Lee and Jack Kirby and Roy Thomas and Jim Steranko!Then when I got a little older in the late 60s, I fell in love with hitchhiking. My favorite author back then was Jack Kerouac, the author of On the Road, a novel about hitchhiking from New York to San Francisco to Mexico and every place else in North America.Hitchhiking out of Chicago wasn’t easy for me. I don’t know what it’s like hitchhiking now in Chicago, but back then it was hard to stand on the corner of North Avenue and California with your thumb sticking up looking for a ride, so I would often ask a friend to give me a ride to Joliet or Schaumberg or Gary. He’d drop me off at the entrance of some highway like Interstate 88 or 90 or 94, and I’d stick my thumb out, and sure enough within a half an hour I’d be sitting in the front seat of a car buzzing down the highway heading to Minneapolis or New York or San Francisco where I could be certain some girlfriend was waiting for me.Oh sure, sometimes, hitchhiking didn’t go so well. The guy who picked me up might have picked me up because he was looking to get something from me that I didn’t want to give him, something like money or sex. Or maybe he just wanted to beat me up and leave me bleeding alongside the road. But I had grown up east of Humboldt Park, a rough area of Chicago, and I knew how to deal with the threats that these drivers would throw at me. As soon as I sensed some kind of danger coming, I would shout out in my roughest, toughest voice, “Stop this f-cking car!” And sure enough he would, and I’d jump out of the car and stick my thumb out and get another ride.This love of travel continued after I got married to my wife Linda. Our honeymoon was a five week vacation driving from Chicago to San Antonio, Texas, to Juarez, Mexico, to Las Vegas to San Diego to LA to San Francisco and back to Chicago. And that wasn’t the end of our traveling. We were both university professors who were able to take summers off. About every two or three years, we’d travel by train and car all over Europe. It was wonderful. We traveled without plans and without reservations.The most memorable of these European summers was in 1991 when we rented a car in Munich and drove to Prague and Wrocław and Częstochowa and Krakow and Budapest and Vienna and Innsbruck. The soviets were leaving Poland then, and we kept running into convoys of Russian soldiers in broken down trucks moving east back home to Russia very slowly, stopping too often to fix their engines or re-inflate their tires. When I got home, the first thing I did was to tell my dad about what a mess the Russians were. He smiled and said, “Haven’t I been telling you that for years?”And then there’s cruising.As you know if you’ve read my column often, my wife and I loved to cruise. We’ve cruised through the Panama Canal, around the United Kingdom, from Amsterdam to Iceland to America, and to the Caribbean dozens of times. We started cruising in 1992 and continue to cruise.This week we’re going to Rotterdam to take a three-week cruise from there to the Fjords in Norway and then around Great Britain and Ireland.What’s odd about this cruise is that, for the first time ever, I’m not looking forward to traveling.Why aren’t I looking forward to traveling?I’ll let you know next week.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.-John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.