Amy Yin zawsze marzyła o posiadaniu co najmniej dwóch córek. W wieku 20 lat założyła firmę w San Francisco. Kiedy nie pracowała, nie spędzała wakacji z przyjaciółmi, lecz pomagała innym kobietom w rozpoczęciu kariery zawodowej. Teraz ma 32 lata i snuje plany dotyczące własnej rodziny. Zdecydowała się na zamrożenie swoich komórek jajowych i chce poddać się zabiegowi zapłodnienia in vitro (IVF). Nie wynika to z trudności w zajściu w ciążę. Amy chce wybrać z góry płeć swoich dzieci…
Wybór płci dziecka
Zapłodnienie in vitro jest inwazyjne, wyczerpujące i kosztowne. Zabieg kosztuje średnio 20 tysięcy dolarów. Tylko 15 stanów USA wymaga, by plany ubezpieczeniowe zapewniały wsparcie finansowe dla IVF, ale nawet wtedy dofinansowanie jest zwykle minimalne. Terapia jest często ostatecznością dla tych, którzy chcą zostać rodzicami, ale borykają się z różnymi przeszkodami fizjologicznymi.
Urodzenie dziecka poprzez zapłodnienie in vitro wymaga najpierw stworzenia zarodka w laboratorium. Badania embrionalne mogą ujawnić ewentualne choroby genetyczne czy inne problemy zdrowotne przyszłego dziecka. Jednak dodatkowo w wyniku przeprowadzanych testów rodzice mogą poznać płeć swoich potomków. Zasadniczo pozwala to pacjentom wybrać, czy będą mieli dziecko płci męskiej czy żeńskiej. Wybór płci był kiedyś kontrowersyjny w Stanach Zjednoczonych i jest zakazany w prawie każdym innym kraju. Jednak w Ameryce pozostaje legalny.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat kliniki przyciągnęły tysiące płodnych klientek, takich jak Amy, którym tak bardzo zależy na wyborze płci swojego dziecka, że są gotowe poddać się zastrzykom i operacji, a potem ryzykować rzadkimi, ale zmieniającymi życie powikłaniami. Jeffrey Steinberg, założyciel Fertility Institutes w Los Angeles, szacuje, że planowe zapłodnienie in vitro w celu selekcji płci przynosi klinikom szacunkowo 500 milionów dolarów zysku rocznie.
Wszystko to pozostaje mocno kontrowersyjne. Dzięki zamrażaniu komórek jajowych można mieć dziecko wtedy, gdy to odpowiada rodzicom. Można sekwencjonować genomy embrionów za 2500 dolarów za sztukę i próbować zmaksymalizować zdrowie przyszłego dziecka (albo inteligencję, atrakcyjność lub wzrost). W klinice Steinberg można nawet wybrać kolor oczu. Istnieje ogromna rozbieżność pomiędzy tymi, którzy mogą mieć dostęp do zabiegów in vitro, kosztujących tysiące dolarów, i tymi, dla których procedura ta jest finansowo niedostępna. W USA istnieje zatem ciągle rosnąca klasa rodzin, których potomstwo powstaje niejako na zamówienie.
Amy nie kryje, że chciałaby mieć dwie córki. Możliwość działania zgodnie z tym pragnieniem – opcja w większości niedostępna w reszcie świata – zapoczątkowała niewielki, ale rosnący trend w amerykańskim planowaniu rodziny. Rozszerzyła koncepcję wyboru reprodukcyjnego i autonomii ciała na procedury nastawione na zysk, które zmieniają przyszłe pokolenia. Budzi to obawy co do stopnia kontroli, jaką niektórzy rodzice próbują sprawować nad losem dziecka.
Kontrowersyjna selekcja
Inny kontrowersyjny przykład to Lexi i jej mąż, oboje zatrudnieni jako menedżerowie ds. inżynierii oprogramowania w dużych firmach technologicznych w Bay Area w Kalifornii. Para ta zawsze chciała mieć córki. Początkowo nie mieli jednak planów działania zgodnie ze swoimi preferencjami, aż do czasu, gdy dowiedzieli się, że ich firmy zapłacą rachunek za in vitro. Lexi poddała się odpowiednim zabiegom wstępnym, ale para nie poprzestała na sztucznym zapłodnieniu. Małżeństwo zdecydowało się na kontrakt z agencją macierzyństwa zastępczego i czeka, aż zostanie dla nich wybrana kobieta, która urodzi ich dzieci, tak by oni sami mieli więcej czasu na podróże i „samorealizację”.
Nie da się określić, ilu pacjentów decyduje się na zapłodnienie in vitro wyłącznie ze względu na selekcję płci, ponieważ kliniki nie mają obowiązku zgłaszania tego typu danych. Jednak kalifornijska klinika Moayeri szacuje, że około 15 procent pacjentek decyduje się na in vitro mimo braku problemów z płodnością.
Niegdyś pary planujące wybór płci wyrażały na ogół pragnienie posiadania synów. Dziś w Ameryce ta preferencja często ulega odwróceniu. Jedno z badań wykazało, że biali rodzice wybierają żeńskie embriony aż w 70 procentach przypadków. Perspektywa wychowania dziewczynki wydaje się po prostu łatwiejsza. Jest znacznie mniej prawdopodobne, że dziecko weźmie udział w masowej strzelaninie lub trafi w niewłaściwe kręgi.
– Sam akt selekcji płci jest seksistowski – twierdzi Arianne Shahvisi, profesor filozofii w szkole medycznej Brighton and Sussex w Wielkiej Brytanii, gdzie wybór płci jest nielegalny. – Tak naprawdę normalnie nie można przewidzieć płci dziecka, nie mówiąc już o tym, w jaki sposób pociecha zdecyduje się ją wyrazić lub jakie cechy będzie posiadać jako istota ludzka. Zatem selekcja płci wymaga podjęcia decyzji w oparciu o stereotypy.
Praktycznie cały uprzemysłowiony świat – w tym Kanada, Australia i wszystkie kraje europejskie oprócz Cypru – zakazuje selekcji płci, z wyjątkiem rzadkich przypadków medycznych. Większość krajów zabrania tej praktyki, gdyż promuje ona seksizm. Powszechna preferencja dla określonej płci może również wypaczać populację, jak to ma miejsce w Indiach i Chinach, gdzie aborcja i dzieciobójstwo dziewcząt spowodowały, że jest tam o dziesiątki milionów więcej mężczyzn niż kobiet.
Podczas gdy odczucia opinii publicznej wobec selekcji płci za granicą stają się coraz bardziej negatywne, w Stanach Zjednoczonych możliwość wyboru płci postrzegana jest jako kwestia osobistej wolności. Jest to tylko jeden z wielu kosztownych wyborów, które czynią rzekomo kraj wolnym. Jednak ta szczególna swoboda to wielki biznes. Kliniki są w coraz większym stopniu własnością kapitału wysokiego ryzyka. Co najmniej 30 procent usług w zakresie płodności w Ameryce zapewniają firmy finansowane z kapitału prywatnego, których priorytetem jest maksymalizacja zysków. I jest to niestety moralnie podejrzane.
Krzysztof M. Kucharski