Pracujący w kopalni Mysłowice – Wesoła Ireneusz Niezgoda przebiegł maratony na siedmiu kontynentach. "Styczniowy start na Antarktydzie był najtrudniejszy, ale marzenia trzeba spełniać" – powiedział PAP 57-letni chorzowianin.
"Nie myślałem o startach na całym świecie. Pierwszy maraton przebiegłem w 2012 roku. I wtedy powiedziałem, że to był jednocześnie mój ostatni. Ale bieganie wciąga. Zacząłem od Silesia Marathonu, potem była chyba Praga" – wspominał początki pasji.
Jak przyznał, o bieganiu pomyślał, kiedy nabawił się kontuzji kolana.
"Skręciłem je grając w piłkę. Coś musiałem zacząć robić. Spróbowałem krótszych dystansów, ale potem kolega zachęcił mnie do startu maratońskiego i pomyślałem: +czemu nie?+" – dodał.
Trasa styczniowego maratonu White Continent łączyła dwie stacje badawcze na Wyspie Św. Jerzego.
"Teoretycznie jest tam teraz lato, czyli pogoda najlepsza. Tyle, że nawierzchnia czegoś w rodzaju drogi była fatalna. Błoto, kamienie, niektóre zamarznięte, inne – nie. Kiedy startowaliśmy było jasno, potem, przez jakieś półtorej godziny, trzeba było używać +czołówki+ i znów zrobiło się jasno. Na początku temperatura była około zera, potem spadła. To był mój najtrudniejszy start po względem trasy, bo do wszystkiego dochodziły jeszcze podbiegi" – relacjonował biegacz.
Podkreślił, że w tych warunkach trudno było walczyć o dobry czas. Jego rezultat to 6:41.17.
"Chodziło o pokonanie trasy. Przylecieliśmy specjalnym samolotem z Punta Arenas w Chile. Czekaliśmy na okno pogodowe, wsiedliśmy na pokład już przebrani do biegu i po wylądowaniu ruszyliśmy w trasę. W imprezie uczestniczyło ponad 20 osób, w tym dwóch Europejczyków – drugi był niemieckim duchownym. Ruszyliśmy ok. 22, nad ranem był koniec, a około 14 wracaliśmy. Krótko potem zapowiadano gwałtowną zmianę pogody i musielibyśmy tam zostać dwa, trzy dni, czego sobie w ogóle nie wyobrażam" – powiedział Niezgoda.
Dodał, że dwa dni po powrocie do Punta Arenas przebiegł tam jeszcze półmaraton.
"Co mi teraz zostało? Nie wiem. Na razie odpoczywam i myślę. Staram się startować w maratonach dwa, trzy razy w roku. Mam ich na koncie 28, nigdy jeszcze nie zszedłem z trasy żadnego biegu" – zaznaczył.
Jak wyjaśnił, start na Antarktydzie planował rok.
"Zapisałem się, choć termin nie był pewny ze względu na prognozy pogody. W końcu organizatorzy poinformowali, że warunki pozwolą na bieg między 15 a 22 stycznia. Wtedy kupiłem bilety lotnicze. Trasa wiodła z Warszawy przez Madryt, Santiago do Punta Arenas. Miałem pewne obawy, ale okazało się, że wszystko było profesjonalnie zorganizowane" - ocenił.
Przyznał, że pogoda mogła uniemożliwić start samolotu lub biegaczy.
"Zdarzało się w przeszłości, że warunki podczas maratonu gwałtownie się zmieniały i śnieżyca czy wiatr nie pozwalały osiągnąć mety. Na szczęście teraz wszystko się udało" – skwitował.
Nie ukrywał, że na początku przygody z biegami długodystansowymi nie planował startów na całym świecie.
"Ale mnie to zaciekawiło. Był Nowy Jork, Rio de Janeiro czy Sydney. Ciężko jest uzbierać pieniądze na takie wyprawy, choć nie wszystkie były tak drogie, jak się wydaje. Poza tą ostatnią. Wszystko organizuję sam, żeby ograniczyć koszty. Jak się ma marzenia – trzeba je spełniać" – podsumował Niezgoda, który do wspólnych startów namówił córkę.
(PAP)
.