Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 04:13
Reklama KD Market

Towarzysze

Towarzysze

Nigdy nie brałem udziału w „Orszaku Trzech Króli”, choć zawsze popierałem i popieram tę noworoczną inicjatywę w Kościele katolickim. Popieram przede wszystkim dlatego, że proponuje przeżycie czegoś, co jest zapisane w Piśmie świętym, a więc wejście w scenerię, która z kolei prowadzi do dotknięcia jakiejś tajemnicy. Bardzo popularne wśród katolików z New Jersey są wyjazdy do Lancaster w Pensylwanii, gdzie w teatrze pod patronatem Amishów są organizowane spektakularne widowiska o tematyce biblijnej. Chociaż sam jeszcze nie brałem w nich udziału, to wiem, że ludzie wracają nie tylko pod wielkim wrażeniem i z mnóstwem przeżyć, ale także (i to jest najważniejsze), czują się częścią tego, co przeżyli. Ten element przeżyciowy jest niezwykle ważny. Dzięki niemu rozumiem lepiej na przykład ideę sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, który organizując w Polsce ruch oazowy, stawiał na model przeżyciowy. Tak! Czasami trzeba coś zwyczajnie przeżyć, żeby dojść do zrozumienia.

Przed laty w Polsce spotkałem się z tradycją w niektórych klasztorach sióstr zakonnych, że na nowy rok każdy losował swojego świętego patrona. W koszyczku były karteczki z imionami świętych. Każdy uczestnik noworocznej mszy św. mógł wylosować jednego patrona, który będzie mu towarzyszył przez cały rok. Dzisiaj, w dobie internetu są takie propozycje dostępne dla wszystkich. Między innymi siostry z krakowskich Łagiewnik, z sanktuarium Miłosierdzia Bożego dają taką możliwość. Od kilku lat chętnie korzystam z tej propozycji. Czemu? Odkryłem, że święci, patron lub patronka, są naprawdę dobrymi towarzyszami w życiu. Losując ich imiona, mam okazję najpierw, by dowiedzieć się czegoś więcej o tym, kim byli i jaka była ich droga do świętości. Poza tym poddają mi intencję, którą mogę omadlać w ciągu roku. Ale dla mnie szczególnie ważne jest to, że ten ktoś staje się moim osobistym towarzyszem drogi, a z czasem może także przyjacielem. W wielu chwilach dzięki niemu/niej nie czuję się sam.

O działaniu świętych przekonałem się kolejny raz w ostatnich dniach. Zupełnie przypadkowo na youtube pojawił mi się program o nowej inicjatywie z Łagiewnik, aby wspólnie czytać „Dzienniczek” św. siostry Faustyny Kowalskiej. W przygotowanym materiale wypowiadało się wiele osób, którzy odkryli w swoim życiu Faustynę i co zawdzięczają tej duchowej relacji. Siostra prowadząca zachęciła, aby zupełnie spontanicznie sięgać do treści „Dzienniczka”. Tyle. Dobra zachęta i pewnie będzie dobry podcast. Jakoś w tych dniach sporo rozmyślam o ciszy wewnętrznej, duchowym pokoju w niespokojnym świecie. Na nowo odkrywam, że zamiast oglądania burzliwej polityki w telewizji lub filmów, w których wiele jest przemocy i śmierci, a które wciągają i skutecznie nakręcają strach i nieufność, wiele pokoju i ciszy daje mi na przykład posłuchanie śpiewów gregoriańskich lub w tym czasie szczególnie, kolęd. Rozmyślając tak o tym, jak wrócić do wewnętrznej ciszy i pokoju, otwarłem wczoraj, po długim czasie, „Dzienniczek” Faustyny. Na stronie, gdzie dawno już przestałem czytać. I… Dostałem radę! Faustyna pisze: „Czas pokoju uważam za czas przygotowania do zwycięstwa. Musi ustawicznie czuwać — czujność, jeszcze raz czujność. Dusza, która się zastanawia, otrzymuje wiele światła. Dusza rozproszona sama siebie naraża na upadek i niech się nie dziwi, że upada. O Duchu Boży, kierowniku duszy, mądry jest ten, kogo Ty wyćwiczysz. Ale, aby mógł Duch Boży działać w duszy — trzeba ciszy i skupienia” (nr 145). W punkt! Tego właśnie potrzebowałem, choć nie myślałem, że tak szybko dostanę odpowiedź. Tak działają święci!

Nie robiłem i nie mam zamiaru robić noworocznych postanowień. One często stają się przyczyną frustracji. Są jednak sprawy, które chcę uporządkować. Także ciszę i skupienie w modlitwie, czyli coś, dzięki czemu będzie we mnie więcej spokoju i uważności. Wiem, że najlepszym miejscem takiego ćwiczenia jest adoracja Najświętszego Sakramentu, czyli chwile spędzone przed Panem Jezusem w ciszy. Jednak, żeby to zadziałało, potrzeba konsekwentnej regularności, dokładnie takiej, jak na przykład w chodzeniu na siłownię. To musi być stały punkt w schemacie dnia. Tylko wtedy będzie to działało. Inaczej się nie da. Każdemu to polecam i mam wielki szacunek do wielu ludzi, którzy często przed lub po pracy praktykują adorację. Nie potrzebują jogi albo innych duchowych ćwiczeń. Po prostu, adorują Pana Jezusa. Czuję w sobie wielki głód i pragnienie powrotu do tego ćwiczenia. I kto mi w tym pomógł? Faustyna!

Święci żyją i działają. Jestem przekonany, że w chorym świecie, nękanym przez wojny i napięcia, także w rodzinach i domach, ich działanie jest szczególnie potrzebne i skuteczne. Trzeba się wewnętrznie scalać, żeby być silnym i konsekwentnym wobec zła, które jak zawsze, bezczelnie staje na wprost nas. To tak jak wielki i straszny Goliat, uzbrojony po zęby, naprzeciw małego i pozornie słabego Dawida, który bez zbroi stanął do walki. Miał procę i kilka kamieni. To nimi powalił przeciwnika. Tymi duchowymi kamieniami, dostępnymi dla każdego jest modlitwa, sakramenty święte, post. To jest skuteczna droga do zwycięstwa.

Polecam każdemu na początku nowego roku, by przemyśleć sprawę. Bez wielkich założeń, zwyczajnie, zaprzyjaźnić się z jakimś świętym lub świętą. I szukać tego czegoś, dzięki czemu znajdziemy wewnętrzną siłę i pokój.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama