Tak się złożyło, że udało mi się polecieć na chwilę do Polski. Linie lotnicze dały dobrą cenę na bilet, lekarze nie widzieli problemu, żeby lecieć po operacji. Szybko podjęta decyzja i jestem w rodzinnym domu. Jednak tutaj czuję się najlepiej, bo mam jeszcze mamę, która bardzo potrzebuje, żeby jej dzieci były blisko. Jest połowa listopada. Parafialny cmentarz jest wciąż piękny, ozdobiony kwiatami i zniczami, choć z dnia na dzień czuć nadchodzącą zimę i także te listopadowe dekoracje umierają. Jest jeszcze jednak coś, co bardzo głęboko siedzi mi w myśli. To moja tożsamość i dziedzictwo. Przychodzę do mojego pięknego, zbudowanego w latach 50. po II wojnie światowej domu, dzisiaj bardzo zniszczonego przez kopalnię, wchodzę do mojego pokoju i czuję ogromne wzruszenie. Mimo wszystko to jest mój rodzinny dom. I tutaj jest cząstka mnie, która nie może umrzeć!
Tę cząstkę nas stanowi także to, co zostawiliśmy w domu jako nasze. Trudno historię swojego życia rzucić w kosz na śmieci. Jeśli bym to zrobił, czułbym, że odrzucam część siebie. Tego zrobić nie potrafię. Przeglądam zatem każdą rzecz najpierw w moim pokoju. Każdy papier, obrazek, zapisek, książka, pamiątka, mówią mi o czymś, co momentalnie przypomina mi chwilę tak, jakby działa się ona kilka minut temu. I czuję, że to jestem ja i kawałek mojej historii. Nie potrafię wrzucić jej do śmietnika. Ona jest jednak bardzo moja.
To wszystko dzieje się jednak w kontekście mocnych zmian, które dokonują się we współczesnym świecie, w mojej Ojczyźnie, Polsce, a także w moim Kościele. To są trudne zmiany i czuję, że wobec tego wszystkiego jest mi jednak smutno. Trudno mi odnaleźć światło nadziei na przyszłość.
W świecie dzieją się wojny. Poważne, duże, niebezpieczne. Giną niewinni ludzie, jest mnóstwo cierpienia, lęku i niepewności. To nie jest jakaś zabawa. Te wojny zagrażają światu. I choć wszyscy o tym wiedzą, to się jednak dzieje i nie wiadomo, jaki będzie jutrzejszy dzień. Jest mi to bardzo trudno zrozumieć. Przecież mamy 21 wiek! I pomimo rozwoju wszelakiego zagrożenie militarne wzrasta. Mam jednak wrażenie, że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dla wielu zabawa w wojnę wydaje się być ciagle zabawą. Uważam, że trzeba być jednak bardzo ostrożnym. Oby to nie był początek lub jakiś etap końca! Dlatego codziennie modlę się przede wszystkim o pokój. Mowię o tym i proszę, żeby jego początek był w naszym (moim) mikroświecie.
Tutaj jednak jest kolejna trudność (i smutek). Wracam do Ojczyzny rozdartej. Ostatnie wybory parlamentarne pokazały niebezpieczny kierunek: głosowanie nie tylko za, ale przede wszystkim przeciwko (komuś, czemuś). To rozbicie niestety bardzo czuć. A wraz z nim niepewność, jak będzie dalej. Trudno powiedzieć. Oby człowiek był wolnym człowiekiem. I oby nie robić na nowo wojny polsko-polskiej. Przecież tego podziału nikomu nie potrzeba. Niestety chyba on jest. I jest, niestety, bardzo wyraźny i silny. „Jesteś tego albo innego”? – to jest pytanie kluczowe, na które trudno dać odpowiedź. A jeśli jestem wierny temu, co zostawiłem w moim rodzinnym domu?
Właśnie to coś mówi o mnie. Wycinki prasowe, zapiski, w całości zatrzymane strony gazet. To byłem i jestem ja. Także wobec zmian w Kościele, który jednak chce dotrzeć do KAŻDEGO człowieka i jest w tym niezrozumiały, a nawet przekreślany. Zastanawiam się nad tą krytyką. Oby tylko nie była projekcją jakichś osobistych spraw. Właściwa krytyka jest dobra i potrzebna, dopóki nie staje się krytykanctwem. Wracając do „mojego” Kościoła, słyszę słowa moich nieżyjących proroków dawnego czasu, którzy mówili mi o czymś, czego wtedy słuchać nie umiałem, a co dzieje się na moich oczach. To wszystko się sprawdza! Czy mnie przeraża? Nie! Raczej wola o nawrócenie!
A jednym z pierwszych punktów nawrócenia jest dla mnie dotknięcie mojej tożsamości. Wejście do rodzinnego domu (jeśli jest to jeszcze możliwe), żeby poszukać swoich korzeni. To wszystko warto odkurzyć, usunąć grzyb, zajrzeć do środka i przypomnieć sobie. Żeby nie było i nie pozostało martwe. Raczej trzeba do tego powrócić i powiedzieć: To jest moje! To jestem ja!
Taka jest też moja listopadowa refleksja nad życiem…
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.