What a Country!
W najnowszym felietonie Bogdan Pukszta zastanawia się nad relacją między tym, czego oczekują władze od społeczności emigranckich w kontekście Spisu Powszechnego, a tym jakie oczekiwania wobec rządu mają emigranci.
Jeszcze niedawno, do ok. połowy kwietnia, wszędzie dużo się mówiło na temat Spisu Powszechnego. Czuć, widać i słychać było zakrojoną na szeroką skalę reklamę i promocję...
- 04/28/2010 01:55 AM
Jeszcze niedawno, do ok. połowy kwietnia, wszędzie dużo się mówiło na temat Spisu Powszechnego. Czuć, widać i słychać było zakrojoną na szeroką skalę reklamę i promocję. Nawet podczas odwiedzin u rodziców usłyszałem, że już niedobrze im się robi od tych wszystkich spisowych reklam, że jak jeszcze jedną zobaczą to… Więc żeby już bardziej nie psuć humorów i w trosce o niezłej marki telewizor, nawet nie powiedziałem im o sekretarzu handlu USA, który specjalnie przybył z Waszyngtonu na spotkanie w polonijnym gronie i podczas dyskusji przy okrągłym stoliku zachęcał do odsyłania formularzy drogą pocztową.
Tak, polscy imigranci, podobnie jak inne wielkie środowiska imigrantów, byli przedmiotem szczególnego zainteresowania i troski. Były obawy, że imigranci właśnie nie będą odsyłać formularzy. Sekretarz handlu i wielu innych apelowali, by nie obawiać się jak najszybdzego odsyłania formularzy, że to absolutnie bezpieczne i poufne. Nie interesuje nikogo status emigranta, chodzi o to, aby policzyć wszystkich, jak najwięcej, bo od danych ze spisu zależeć będzie m.in. to ile rządowych pieniędzy na programy rozwojowe, kulturę, opiekę w przyszłości otrzymają poszczególne miasta, dzielnice i społeczności …
Wstępne najnowsze dane dotyczące ilości zwróconych formularzy są dokładnie takie same jak 10 lat temu – ok. 72%. Illinois, jeden z sześciu stanów Unii z największą ilością imigrantów, znalazł się nawet w czołówce jeśli chodzi o ilość odesłanych ankiet spisu ludności. Ponownie, to w dużym stopniu dzięki zamieszkującym tu imigrantom, pewne miejscowości i dzielnice dostaną pieniądze na projekty i programy socjalne, będą mogły wybrać „swoich” reprezentantów do legislatur na różnych poziomach, itp. I będzie tak, chociaż formularz Spisu pozostawiał wiele do życzenia jeśli chodzi o kategorie etnicze i rasowe – dla jednych osobno stworzone (np. dla tych z Guam lub z Tongo), dla innych (np. z Polski) nie. Można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakimiś „różnymi”społeczeństwami.
Gdy zachodzi potrzeba, Ameryka może liczyć na imigrantów. Dzięki imigrantom bez względu na status, small business będzie bardziej dynamiczny, wielki biznes będzie finansowo zdrowszy, zróżnicowany pod względem nisz rynek wyzwoli kreatywność wszystkich sektorów, a związki Ameryki ze światem będą silniejsze. Wobec tego dlaczego tak jej trudno zabrać się za reformę chorego systemu imigracyjnego?
Nie ma się więc co dziwić, że tu i ówdzie na poziomie lokalnym podejmowane są samodzielne inicjatywy. Czekaniem na reformę federalną zmęczyła się Arizona. I zdaje się, że już jej nawet nie zależy, żeby w ramach Spisu Powszechnego doliczyć się jak najwięcej mieszkańców powiatów, miast i dzielnic bez względu na ich status. A wielu z tych, którzy w Arizonie wcześnie odesłali swoje formularze pewnie teraz tego żałuje.
W takich momentach na myśl przychodzi popularna w latach 80-tych, szczególnie gdy wypowiedziana z bardzo wschodnioeuropejskim akcentem, fraza – What a country!
Bogdan Pukszta
Reklama