„Izraelski 9/11”, „izraelskie Pearl Harbor” – tak komentowano brutalny atak palestyńskiego Hamasu na Izrael w dniu 7 października. Inspirowane z zewnątrz uderzenie, niemające precedensu, jeśli chodzi o rozmach i stopień skomplikowania operacji terrorystycznej, w jeszcze większym stopniu zdestabilizowało globalny system bezpieczeństwa.
Kto stał za atakiem Hamasu? – to pytanie zadawano od samego początku. Operacji o takiej skali i stopniu skomplikowania, która całkowicie zaskoczyła izraelski wywiad, nie można było przeprowadzić bez wsparcia z zewnątrz. Pierwszym i oczywistym inspiratorem ataku jest Iran, który od lat wspiera terrorystyczną aktywność Hamasu. Jako główny powód wyboru miejsca i czasu ataku wymienia się postępy w rozmowach Izraela z Arabią Saudyjską, które mogłyby doprowadzić do normalizacji sytuacji na Bliskim Wschodzie. Drugim i mniej oczywistym wydaje się Rosja, podejrzewana o szkolenie terrorystów. Pewnych dowodów nie ma, ale jest wiele przesłanek wskazujących na taki scenariusz. Po pierwsze – zgodnie z rzymską zasadą is fecit cui prodest (ten jest sprawcą, komu przyniosło korzyść). A Kreml na eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie może więc tylko skorzystać. Osłabia on jedność Zachodu i wolę pomocy Ukrainie, i to w trudnym dla Kijowa momencie. Do tego Rosja, podobnie zresztą jak Turcja, może dość obłudnie proponować swoją rolę mediatora między Izraelem a Palestyńczykami.
Co więcej, po ataku Hamasu na Izrael Zachodowi przybył kolejny konflikt, w który musi się zaangażować. A ma już na głowie wojnę w Ukrainie, nie licząc własnych problemów związanych z bezpieczeństwem energetycznym czy zalewem imigrantów. Zapowiadana od wiosny kontrofensywa na ziemiach zajętych przez Rosjan nie przyniosła wymiernych rezultatów, a zabiegi Kijowa o ciągłą pomoc wojskową napotykają na coraz większe trudności. Nie zawsze wynikają one ze złej woli Zachodu – arsenały wielu krajów pomagających na co dzień Ukrainie po prostu opustoszały – wysłano na wschód wszystko, czym się można było podzielić. Wyprodukowanie nowej broni i amunicji jest czasochłonne, zresztą ofiarodawcy w trosce o własne bezpieczeństwo będą w pierwszej kolejności uzupełniać swoje arsenały. Są też kraje NATO, które otwarcie odmawiają pomocy wojskowej dla Ukrainy – do rządzonych przez Victora Orbana Węgier dołączyła niedawno Słowacja, gdzie wybory wygrało populistyczne i prorosyjskie ugrupowanie Roberta Fico. Po drugiej stronie Atlantyku rozmiary pomocy udzielanej przez USA Ukrainie są systematycznie kwestionowane przez Republikanów. A teraz głosy te staną się jeszcze donioślejsze. Konflikt w Izraelu jest dużo bliższy amerykańskiemu wyborcy, a Stany Zjednoczone mają za sobą dekady militarnej i finansowej pomocy Izraelowi. Pomoc do tego kraju popłynęła więc z USA natychmiast i będzie cieszyć się poparciem po obu stronach sceny politycznej. Będzie miała też priorytet przed pomocą dla Ukrainy.
Erupcja konfliktu na Bliskim Wschodzie grozi także wzrostem niepokojów w krajach zamieszkałych przez mniejszości muzułmańskie, a w szczególności arabskie. Przez zachodnią Europę, obok demonstracji poparcia dla Izraela, przechodzą też manifestacje poparcia dla Palestyńczyków. Zachód, wspierając Izrael, będzie musiał jakoś usprawiedliwiać zastosowane przez Izrael brutalne metody pacyfikacji Strefy Gazy.
Na Ukrainie i Bliskim Wschodzie świat się jednak nie kończy. Po ataku Hamasu wzrosło także napięcie na granicy między dwiema Koreami. Do tego coraz otwarte deklaracje Chin kontynentalnych na temat planów uderzenia na Tajwan oraz coraz liczniejsze prowokacje na spornych obszarach Morza Południowochińskiego zwiększają niebezpieczeństwo otwartego konfliktu na Dalekim Wschodzie, w który siłą rzeczy zaangażują się Stany Zjednoczone.
Trzeba przyjąć do wiadomości, że są na świecie siły, którym zależy na zdestabilizowaniu obecnego porządku. Może nie są to skrystalizowane sojusze, ale Moskwa, Pekin i Teheran mają wspólny interes w skłócaniu Zachodu i kwestionowaniu pozycji Stanów Zjednoczonych w globalnym układzie bezpieczeństwa. To nie koniec destabilizowania świata; scenariusze na przyszłość są trudne do przewidzenia. Któż dwa lata temu – jesienią 2021 roku – byłby w stanie przewidzieć, że w Europie toczyć się będzie od miesięcy otwarty konflikt zbrojny? Przyszłość może nas mocno zaskoczyć. I oby politolodzy wieszczący nieuniknione nadejście globalnego konfliktu nie mieli tym razem racji.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.