Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 19 listopada 2024 17:03
Reklama KD Market

Wojna o wojnę

Kongresmen Johna Murtha, wpływowy demokrata z Pensylwanii, były marine, odznaczony za odwagę uczestnik wojny wietnamskiej i koreańskiej cieszy się ogromnym szacunkiem za swoje ekspertyzy w dziedzinie wojskowości.

Murtha głosował za przyznaniem autoryzacji prezydentowi Bushowi na zastosowanie siły przeciw Irakowi, gdy zajdzie taka potrzeba. W tym czasie administracja sugerowała, że państwu zagraża bezpośredni atak ze strony Saddama Husajna.

Murtha obserwował wydarzenia, składał wizyty w Iraku, regularnie odwiedza rannych w wojskowych szpitalach i z ich rodzinami płacze nad utraconym wzrokiem i kończynami młodych żołnierzy.

W ub. czwartek, niespodziewanie dla administracji Busha, jej demokratyczny sprzymierzeniec wystąpił z planem stopniowego wycofywania amerykańskich wojsk z Iraku. Uważa bowiem, że taka zapowiedź doda irackim władzom bodźca do przejęcia kontroli nad bezpieczeństwem ich kraju.

"Wojna nie przebiega tak, jak się ją reklamuje. To błędna polityka w otoczce iluzji", rozpoczął przemówienie kongr. Murpha.

"Stany Zjednoczone i siły koalicyjne zrobiły w Iraku wszystko co mogły, nadszedł czas na zmianę kierunku działania. Nasze wojsko doznaje strat. Przyszłość naszego kraju jest niepewna. Nie możemy podążać tą samą drogą. Stało się oczywiste, że dalsza akcja militarna w Iraku nie leży w interesie Stanów Zjednoczonych, Irakijczyków, ani regionu Zatoki Perskiej.

We wrześniu tego roku podczas przesłuchań w Kongresie gen. Casey powiedział, że główną przyczyną powstania jest przekonanie, że Irak znalazł się pod okupacją. Tego samego dnia gen. Abizaid stwierdził, że redukcja liczebności i widoczności sił koalicyjnych jest częścią strategii obliczonej na ograniczenie powstania.

Przez 2 i pół roku niepokoję się polityką USA w Iraku i planami na przyszłość tego kraju. Rozmawiałem o tym z administracją i z Pentagonem, upominałem publicznie. Przypominam główna przyczyna tej wojny została zdyskredytowana...

Wydajemy więcej pieniędzy na wywiad niż wszystkie inne kraje świata razem wzięte, więcej niż wynosi dochód narodowy wielu państw. W sprawie Iraku wywiad nie miał racji. To nie pomyłka wszystkich agencji wywiadu na świecie. To błąd naszego wywiadu i sposobu w jaki informacje zostały wykorzystane".
Kongresman Murpha mówił o cierpieniach żołnierzy i ich rodzin, o złym wyposażeniu, o finansowej niepewności i indywidualnych kosztach opieki zdrowotnej. Mówił o przestarzałym, zniszczonym sprzęcie, o pustej kasie federalnej, przerażająco wysokim deficycie i niezrozumiałych w takich okolicznościach cięciach podatkowych.

A przede wszystkim krytykował to, co się dzieje w Iraku:
"Produkcja ropy i energii nadal znajdują się na niższym poziomie niż przed wojną. Rekonstrukcja jest opóźniona ze względu na bezpieczeństwo. Na odbudowę wydano dotychczas zaledwie połowę z $18 miliardów przyznanych na ten cel. Bezrobocie wynosi ponad 60%. Czysta woda jest artykułem luksusowym. Na prace przy naprawie wodociągów wydano $500 milionów z $2.2 miliarda. A co najgorsze wzrosła liczba ataków ze 150 do 700 tygodniowo... Równocześnie, Departament Stanu notuje wzrost terrorystycznych ataków w skali globalnej.

... Doszedłem do konkluzji, że obecność amerykańskich oddziałów w Iraku hamuje postęp.

Nasi żołnierze stali się głównym celem ataków. Zjednoczono się przeciw siłom amerykańskim i staliśmy się katalizatorem przemocy. Nasi żołnierze są wspólnym wrogiem dla sunnitów, szyitów, saddamistów i zagranicznych dżihadystów. Wierzę, że skierowanie naszych oddziałów gdzie indziej skłoni irackie siły bezpieczeństwa do przejęcia kontroli. Sondaże wskazują, że 80% Irakijczyków stanowczo opowiada się przeciw naszej obecności w ich kraju, a około 45% jest zdania, iż ataki na amerykańskich żołnierzy są w pełni uzasadnione. Wierzę, że musimy oddać Irak Irakijczykom.
Uważam, że przed wyborami wyznaczonymi na połowę grudnia, Irakijczycy powinni wiedzieć, że Stany Zjednoczone wycofują się. Muszą wiedzieć, że Irak jest wolny. Wolny od okupacji Stanów Zjednoczonych. Wierzę, że będzie to sygnał dla sunnitów, by przyłączyli się do procesu politycznego dla dobra wolnego Iraku.

Mój plan wzywa do:
 Natychmiastowego przesunięcia wojsk, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa,
 Stworzenia sił szybkiej reakcji w tym regionie,
 Ustanowienia obecności marines na odległość.
 Rozpoczęcia dyplomatycznych zabiegów o bezpieczeństwo i stabilizację w Iraku.

Ponieważ Kongres jest odpowiedzialny za wysyłanie naszych synów i córek na wojnę, to naszym obowiązkiem jest również przemawianie w ich imieniu. I właśnie to robię.

Nasze wojsko zrobiło wszystko co mu zlecono. Militarnie USA nie mogą nic więcej osiągnąć. Czas sprowadzić ich do domu."
Murpha zaproponował głosowanie nad rezolucją o wycofanie wojsk z Iraku
Wystąpienie kongr. Murpha sprowokowało republikański Kongres i Biały Dom do natychmiastowej, wyjątkowo zjadliwej reakcji w stosunku do niedawnego sprzymierzeńca.

Zaczęło się od wystąpienia reprezentantki z Ohio pani Jean Schmidt, która obraziła Murphę mówiąc: "tylko tchórze uciekają, marines pozostają na polu bitwy". Słowa skierowane do starego żołnierza uznano do wyjątkową bezczelność. Zanim Schmidt skończyła swoją wypowiedź, została wygwizdana. Na sali powstał tumult.

Wówczas to republikanie wykonali sprytny manewr. Z myślą o pognębieniu demokratów, zaproponowali rezolucję o natychmiastowym, bezwarunkowym wycofaniu wojsk, wiedząc, że nikt rozsądny pod tym się nie podpisze. I tak się stało. Za rezolucją głosowało zaledwie 3 kongresmanów. Fakt ten wykorzystuje się teraz do propagandy, celem której jest pokazanie, że demokraci mieli okazję do głosowania przeciw przedłużeniu wojny i z tego nie skorzystali. Nie ma to jednak w tej sprawie większego znaczenia, ponieważ krytyki przeciw tym demokratom (łącznie z sen. Kerry) którzy autoryzowali użycie siły przeciw Irakowi też im się w pełni należą. Tłumaczenie, że zaufali prezydentowi i oparli swoje opinie na podstawie informacji przekazanych Kongresowi przez Biały Dom, wcale ich nie usprawiedliwia, ponieważ jeszcze przed wojną znane były ostrzeżenia niemieckiego wywiadu przed użyciem  jako głównego źródła informacji  zeznań irackiego uchodźcy Curveballa i inne fakty, o których publicznie mówi się dopiero teraz.

Tak więc, godząc się na żądania administracji ustawodawcy nie dopełnili swoich obowiązków wobec wyborców, zaniedbując podstawowe zadanie jakim powinno być zapoznanie się z tematem przed oddaniem głosu. Zaniedbał je również kongr. Murpha. W przeciwieństwie do innych miał jednak odwagę zaproponować rozwiązanie na iracką katastrofę. Nie był to wyłącznie wynik jego własnych przemyśleń. Wiadomo powszechnie, że kongr. Murpha przyjaźni się z dowódcami wojskowymi. Nikt nie wątpi, że mówił również w ich imieniu. I właśnie ten aspekt wystąpienia kongresmena jest dla administracji najbardziej niebezpieczny.

W ostatnich dniach administracja spuściła z tonu, okazało się bowiem, że Murpha ma więcej popleczników niż można było przypuszczać. Kongresmen otrzymuje listy z podziękowaniami z całego kraju. Rzec można puściła tama milczenia. Społeczeństwo ma nareszcie okazję dać upust prawdziwym uczuciom.

W tej atmosferze wiceprezydent Dick Cheney ruszył do ataku. Nie wprost lecz opłotkami. Powstrzymał się przed klasycznym zarzutem pod adresem krytyków administracji o brak patriotyzmu. Zdał sobie sprawę, że w przypadku Murphywypróbowanego żołnierza, naraziłby się na szyderstwa, jako człowiek, który pięciokrotnie z różnych przyczyn uzyskał zwolnienie z poboru w czasie wojny wietnamskiej.

Zwąc Murphę "dobrym człowiekiem, marine i patriotą" Cheney powiedział, że propozycja wycofania wojsk z Iraku to "niebezpieczna iluzja". W zamian zaatakował tych demokratów, którzy wyrazili zgodę na inwazję na Irak, a teraz krytykują sposób prowadzenia tej wojny i żądają opracowania planu ustąpienia.

W miejscu jak najbardziej odpowiednim  gdzie każde słowo wiceprezydenta jest nagradzane oklaskami  w American Enterprise Institute, gdzie uknuto neokonserwatywną filozofię, Cheney potępił przeciwników irackiej polityki administracji. "Założenie, że kolejne ustąpienie cywilizowanego świata usatysfakcjonuje apetyty terrorystów i sprawi, że pozostawią nas w spokoju jest niebezpieczną iluzją", powiedział wiceprezydent, pomijając wygodnie fakt, że tradycyjni sprzymierzeńcy USA i byli członkowie koalicji antyirackiej z 1991 roku, tym razem nie dostrzegli zagrożenia. Nie widziały go też państwa sąsiadujące z Irakiem.

"Teraz wypróbowują naszą stanowczość, próbują nas zastraszyć i skłonić do opuszczenia naszych przyjaciół..." kontynuował Cheney. Jakich przyjaciół? Szalabiego, który dostarczał informacje dostosowane do jego życzeń?
Każdego, kto podejmował debatę o Iraku przed inwazją odżegnywano od czci i wiary. Dziś Cheney łaskawie zauważa, że nie ma "żadnego problemu z tym, aby dyskutować na temat, czy Stany Zjednoczone w ogóle powinny wyzwolić Irak". I jest to zwykłe zagadywanie coraz poważniejszego problemu. Na rozmowy był czas, kiedy ówczesny sekretarz stanu Colin Powell i liczni eksperci ostrzegali, że atak na Irak będzie równoznaczny z przejęciem nad nim własności.

Dziś nie wystarcza powiedzieć, że pozostaniemy w Iraku tyle czasu ile będzie trzeba. Administracja nadal nie mówi o strategii ustąpienia. Być może wcale takiej nie posiada, bo wycofania się nie brano pod uwagę? Zamiast podania konkretnych planów, do czego chciał sprowokować administrację kongr. Murpha, Cheney znów straszy.

Murpha znalazł na to odpowiedzieć, zadając pytanie: dlaczego mamy teraz wierzyć administracji, której wszystkie przedwojenne przewidywania okazały się błędne?

Nie znaleziono broni masowego rażenia, Saddam nie rozwijał programu nuklearnego, nie witano nas kwiatami, iracka ropa nie zapłaciła za rekonstrukcję Iraku, itd.

Dziś sekretarz obrony Donald Rumsfeld oburza się na zarzuty o umyślne manipulowanie informacjami wywiadu. A przecież to on właśnie ustanowił w Pentagonie Biuro Specjalnych Planów, gdzie dokonywano selekcji informacji dla Białego Domu. To on osobiście twierdził, że wie gdzie Saddam ukrył broń.
Cheney najbardziej oburza się zarzutami o manipulacje informacjami wywiadu, co zwie "brudnym, bezwstydnym rewizjonizmem". Nie chce zrozumieć, że obraża naród, który w przeważającej większości domaga się wyjaśnienia spraw kilku i wcale się tego nie wstydzi. Dziś blisko 70% Amerykanów uważa, że Biały Dom wprowadził ich w błąd, a 75% nie widzi w dokonaniu rewizji nic niewłaściwego.

Na razie nikt nie bierze odpowiedzialności za pomyłki, w wyniku których straciło życie 2100 amerykańskich żołnierzy i dziesiątki tysięcy Irakijczyków, a skarb państwa świeci pustką.
Elżbieta Glinka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama