Ekonomia głupcze! Jeżeli przyjąć, że tak naprawdę brzmi odpowiedź na naiwne pytanie, co decyduje o losach Ameryki i jeżeli uwierzyć, że Ameryka wciąż, poprzez swą gospodarczą i finansową potęgę, przesądza o losach świata, to łatwo wyprowadzić konkluzję, że orkiestra wygrywająca takty ekonomii USA, gra całemu światu. Ten, kto trzyma w niej batutę jest po prostu dyrygentem... świata.
Tylko huragan o sile "Katriny" może sprawić, że 31 stycznia przyszłego roku z rąk dotychczasowego 79letniego dyrygenta Alana Greenspana nie przejmie jej 52letni Ben Shalom Bernanke. Orkiestra nazywa się Bank Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych.
Maestro
Bob Woodward, legendarny dziennikarz, który zmienił Ameryce prezydenta, wystawiając mu uprzednio nagrobek za sromotę polityczną afery Watergate, Alanowi Greenspanowi wystawił pomnik za potęgę ekonomiczną Ameryki, jaką jej dał. W książce "Maestro", Woodward pokazuje, jakim wirtuozem ekonomicznym jest Greenspan i co z jego dyrygentury wynika.
W sierpniu 1987 roku przychodzący Greenspan miał ratować program "reaganomiki". Po dwóch miesiącach przyszło mu ratować kraj przed kataklizmem ekonomicznym po załamaniu się giełdy i spadku wolumenu indeksu Dow Jonesa o ponad 22% (z więc dwa razy więcej niż w pamiętnym 1929 roku!).
Tylko determinacji szefa Fedąu należy zawdzięczać, że krach nie przyniósł skutków jak przed 58 laty. Jego deklaracja pożyczek banku centralnego prywatnym bankom i instytucjom finansowym, powstrzymała lawinowe wycofywanie z nich pieniędzy, uspokoiła inwestorów. Sprzyjanie im poprzez obniżanie stóp procentowych uczynił jednym z fundamentów swojej religii".
Ożywienie gospodarcze dzięki tańszemu kredytowi (obniżenie stóp procentowych o 5 punktów w ciagu roku!), tworzące z kolei nowe miejsca pracy dawało wyraźne efekty. Bill Clinton, który wygrał z Georgem Bushem seniorem, zdobył się na bezprecedensowy krok: uniknął pokusy obsadzania szefa Fed z klucza partyjnego i zachował Greenspana, mimo iż ten był z republikańskiego nadania. Wielu politologów uważa, że to w ogóle najdonioślejsza decyzja prezydentury Clintona. Renominował go w 1996 i 2000 roku.
Koncert na dwa saksofony
Prywatnie połączyła ich miłość do Nowego Jorku, gdzie Greenspan, potomek żydowskich emigrantów z Europy Wschodniej, urodził się, wychował, wyedukował i zdobył pozycję zawodową. Także do... saksofonu, grę na którym przyszły szef Fedąu studiował w Juliard School of Music, a prezydent w klubach jazzowych. Parę razy zagrali zresztą w duecie na estradzie. Prawdziwy koncert dali jednak na amerykańskiej scenie publicznej.
Greenspan przyniósł bezprecedensowy w powojennej historii USA boom ekonomiczny, spadek inflacji do poziomu 12 procent, wzrost zamożności społeczeństwa, likwidację deficytu budżetowego. Wzrósł poziom zamożności przeciętnego Amerykanina i siła jego oszczędności. Przysłowiowemu Smithowi podobała się szczególnie troska Greenspana o trzymanie pod butem "inflacyjnego diabła". To kamień węgielny jego religii.
żegnając się z Amerykanami, Clinton mógł powiedzieć, że zostawia gospodarkę z indeksem Dow Jones wyższym o ponad 400 punktów, dwa razy bogatszymi obywatlami, 40 milionami nowych miejsc pracy i nadwyżką budżetową ponad 300 mld dolarów. Tak chciałby każdy prezydent. Udało się to tylko jemu. W ogromnej mierze dzięki Greenspanowi. Druga stronu medalu jest taka, że talent Greenspana mógł rozkwitnąć tylko przy prezydencie takim jak Clinton. Dającym mu pełne pole do popisu i nie majstrującym przy gospodarce.
Dyrygent do końca
George W. Bush przyjął szefa banku centralnego jak dar z nieba. Kto nie chciałby strażnika narodowej kasy, o którym śpiewa się ballady, pokazuje pod jego postacią świętego Mikołaja czy na malarskim wizerunku, na którym robi kokosy. Jest pewne, że gdyby tylko Maestro chciał, pozostawałby za pulpitem dyrygenckim do śmierci. Jednak przed czterema laty, kiedy otrzymywał kolejną nominację (notabene długo namawiany przez prezydenta), zapowiedział, że piąta kadencja będzie ostatnią. W 80. roku życia definitywnie pożegna się z orkiestrą.
Alan Greenspan to oczywiście najlepszy dyrygent w historii Fedąu od jego powstania w 1913 roku. Trudno ująć coś słynnemu Marinerow i Ecclesowi (193448), współtwórcy "Nowego ładu" i współautorowi wydźwignięcia Ameryki z Wielkiego Kryzysu, a potem sfinansowania wojny przeciwko Hitlerowi i wyłonieniu się z niej Stanów Zjednoczonych najbogatszym i najpotężniejszym państwem świata. Trudno odmówić zasług najdłużej przewodzącemu centralnemu bankowi, znanemu bankierowi, finansiście i erudycie Williamowi McC. Martinowi (195170), którego zaufaniem obdarzało pięciu prezydentów. Greenspana trudno jednak przelicytować. Poza tym jego dzieło widać. Tu i teraz.
Definiując unikalność Mistrza podkreśla się jego niezwykłą intuicję w grze stopami procentowymi. Ich zmiany wyrastały ze studiów gigantycznej wręcz liczby danych statystycznych często luźno powiązanych ze sobą. Towarzyszyło temu hamletyzowanie Greenspana, częściej enigma wypowiedzi uznawanych za conajmniej zagadkowe lub nawet mętne, by wreszcie w bólach rodziła się decyzja o korekcie stóp o ćwierć czy pół procenta lub pozostawieniu ich bez zmian. Zawsze trafna i entuzjastycznie oceniana.
Jego pozycja guru była wręcz "mitologiczna". Kiedy wspominał, że jakimś autem jeździ mu się gorzej lub jakaś kawa smakuje mu mniej niż kiedyś, oznaczało to spadek notowań producentów. Banalna uwaga komplementująca atrament w piórze mogła wywindować kurs giełdowy firmy go wytwarzającej. Zjedzenie kolacji w jakiejś restauracji, oczywisty wzrost jej obrotów, itd.
Z taką pozycją Alan Greenspan kończy swój wielki koncert. Nie należy mieć złudzeń: batuty nie wypuści z ręki do ostatniego dnia.
Pokój Benjamina
Miejsce Mistrza George W. Bush postanowił powierzyć innemu potomkowi żydowskich emigrantów. Jest nim błyskotliwy ekonomista, twardy gracz i niebanalny oryginał Benjamin Shalom Bernanke. Drugie imię znaczy "Pokój" i jest tradycyjnym pozdrowieniem żydowskim (ekawiwalent arabski: Salem). Kto je nosi jest ponoć w opiece boskiej. Ben Pokój, w rocznicę polskiego stanu wojennego, 13 grudnia br., kończy 52 lata. Zdążył przez nie zrobić niemało... Jest synem aptekarza (Philip) i nauczycielki (Edna). Urodził się w Auguście w stanie Georgia, ale wychowywał w Dillon w Południowej Karolinie. Niedaleko od szosy, największej amerykańskiej autostrady Interstate95, biegnącej od granicy z Kanadą po południowy skraj Florydy, z którego przy dobrej pogodzie widać Kubę. Dla wszystkich chłopaków i dziewczyn z prowincji marzeniem jest odjechać Drogą 95 do kariery. U Bena objawy tej "choroby" pojawiły się w wieku niespełna sześciu lat. Wygrał wtedy ogólnostanowy konkurs ortograficzny w tzw. spellingu czyli literowaniu usłyszanych słów. Potrafił bezbłędnie "sylabizować" dwunastoliterowe wyrazy w... trzy sekundy. Jako 13latek prowadził z rabinem, profesorami i kolegami zaciekłe dyskusje kosmologiczne na temat powstania Wszechświata i jego... rozmiarów. Miał nawet koncepcję dokonania jego pomiaru. Równocześnie był czołowym (Greenspan się kłania)... saksofonistą i solistą szkolnego bandu "Maszerujących Kotów". Wszystko w rygorze tradycyjnego wychowania religijnego. W Dillon mieszkało tylko sześć rodzin żydowskich. Religijny dom prowadzili tylko Bernankeąowie. żywność koszerną sprowadzali z odległej o kilkadzisiąt mil stolicy stanu Charlotte. Kult McDonalda nie był jego kultem. Kultem było natomiast prowadzenie... statystyk bejsbolowych i probabilistyczne przewidywanie na tej podstawie przebiegu konkretnych meczy.
W szkole dobrze zapamiętano jego sympatię do katolickiej koleżanki z klasy Kitty Bethea, którą odprowadzał do domu i chodził na pierwsze w życiu zabawy. Potem Ben wyjechał na studia, a Kitty poszła do Zakonu Sióstr Dominikanek, w którym przebywa do dziś.
Kończąc szkołę średnią uzyskał w teście SAT badającym przydatność studencką 1590 punktów na 1600 możliwych (tyle osiąga około 20 osób w całej Ameryce); najlepszy wynik w stanie. Dostał oferty studiowania z ponad 30 uniwersytetów. Wybrał Harvard. Skończył studia w 1975 roku jak łatwo zgadnąć z wyróżnieniem (summa cum laude). Rewelacją okazał się norma jego doktorat w słynnym Massachusetts Institute of Technology (MIT) w Bostonie obroniony w 1979 roku. Również w Bostonie rok wcześniej poślubił Annę Friedman, absolwentkę iberystyki, spcjalistkę praktycznej nauki hiszpańskiego, Oczywiście podążył drogą kariery akademickiej. Do 1985 roku wykładał w prestiżowym kalifornijskim Stanford University. Tam, w 1982 roku, urodził się (niemal dokładnie tego samego dnia i miesiąca co on) pierworodny syn Joel.
Córka Alyssa Gale w 1986 roku, kiedy Ben profesorował już w najlepszym uniwersytecie amerykańskim Princeton. Karierę zwieńczyła pozycja dziekana Wydziału Ekonomicznego. W 2002 roku powołany został do siedmioosobowego składu Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej (Fed) czyli amerykańskiego banku centralnego, znalazł się w bezpośrednim otoczeniu Alana Greenspana. 21 czerwca br., dokładnie w urodziny córki, Ben Bernanke został zaprzysiężony jako przewodniczący prezydenckiej Rady Doradców Ekonomicznych (CEA). Dwa tygodnie temu George W. Bush ogłosił jego nominację na przewodniczącego Fedąu z dniem 31 stycznia 2006 roku i skierował ją do Senatu. Tak w skrócie można opowiedzieć karierę.
Pozostaje pytanie o senacką akceptację. Ta wydaje się pewna. Nie tylko dlatego, że Bernanke jest renomowanym ekonomistą i błyskotliwą osobowością. Idzie także o to, że demokratom prowadzącym obecnie totalną walkę w polityką kadrową Busha i wskazującym na afery w jego otoczeniu (Libbyąego, Roveąa i potencjalnie Cheneyąa) byłoby niezwykle niezręcznie otwierać pole konfliktu wokół Bernankego. To odwracałoby uwagę od tematyki "irackiej" w bitwie z Bushem i zmieniało dynamikę konfliktu na wygodniejszą dla Białego Domu.
Wszystko wskazuje zresztą na to, że Ben wiedział już co go czeka w czerwcu br. Dlatego zrezygnował z profesorskiej teniury (dożywotniego etatu) w Princeton University i sprzedał szybko za 630 tysięcy dolarów swój dom w pobliskim Montgomery, by równie szybko, za 839 tysięcy, nabyć mniejszy w eleganckiej okolicy Waszyngtonu. Czy to był hazard i stawianie na kartę szefa prezydenckich doradców? Czy granicząca z pewnością chłodna kalkulacja doświadczonego ekonomisty związana z innym, wyższym celem? Ludzie mający cokolwiek wspólnego z waszyngtońskim grami, takich pytań nie zadają, ani nie przeżywają. Ben Shalom Bernanke zostanie więc szefem najpotężniejszego banku centralnego świata. Pokój Benjamina się wypełni. Dalej już tylko jak powiadają Amerykanie "Sky is the limit". Granicą niebo.
Romans z inflacją, pożytki z gluta
Ben Bernanke uchodzi za mistrza prezentacji. Jego wykłady (o czym zapewnia współautor tego tekstu) uchodziły za fajerwerki klarowności i... perswazji. Potrafił przekonywać do swoich poglądów nie tylko niezdecydowanych, ale i oponentów. Typowy lider wiedzący, jak radzić sobie z zespołem. Karierę naukową zbudował na badaniu relacji pomiędzy teorią pieniądza a polityką. Uwagę koncentrował na kanałach transmisji monetarnej. Za podstawowy z nich uważany jest w USA kanał stóp procentowych, które decydują o pogodzie (lub niepogodzie) dla inwestycji, zatrudnienia czy inflacji. Za mniej istotny i skuteczny uznaje się kanał kursowy związany z pozycją waluty narodowej. Bank centralny może sterować stopami procentowymi lub kursem walutowym. Greenspan był zwolennikiem pierwszego i na tym instrumencie grał przede wszystkim. "Obsesyjnie" koncentrował się na bieżącym dławieniu inflacji.
Bernanke jest mniej ortodoksyjny, uważa, że cel inflacyjny może być realizowny w większych przedziałach czasowych. Możliwy jest pewien "kontrolowany romans z inflacją". Bo nadmierna koncentracja na inflacji wiąże bankowi centralnemu ręce i ogranicza kreatywność decyzji. To się akurat podoba Bushowi, krytycy ostrzegają jednak, że ustanawianie celów inflacyjnych jest odstępstwem od mandatu banku centralnego (Fedąu) . Bernanke uważa, że powinno się też odważniej sięgać po instrumenty kursowe, zwłaszcza, że świat zdecydowanie domaga się od Ameryki wzmocnienia pozycji dolara. Krytycy wyrażają obawy, że majstrowanie przy kursie dolara może pogłębić i tak już gigantyczny deficyt federalny.
Koncepcja Bena nim związana z deficytem jest oryginalna i dodajmy od razu miła sercu Busha, który za ten deficyty odsądzany jest od czci i wiary. Ekonomista twierdzi, że deficyt nie jest wynikiem rozrzutności administracji, a zatorem, zapchaniem się (czyli glutem) światowych rynków fiansowych od oszczędności. Owe oszczędności spływają do Stanów, jak przez odkurzacz, przez słabego dolara, w którego chętnie się lokuje, i pozwalają na finansowanie deficytu. Takie jest sedno "glut theory" , teorii gluta Bernankego. Co jednak, gdy glut przekieruje ten strumień aktualnie wolnej kasy w inną stronę?
Znajomy Bena Bernankego z Princeton University uważa, że przy całej swej błyskotliwości i talencie "czynienia prostymi dla niefachowców" nawet skomplikowanych procesów ekonomicznych, nie miał on jakichkolwiek problemów z przekonaniem do siebie prezydenta. Co dało znany już ciąg dalszy. Ten sam ekonomista zwraca uwagę, że Bernanke jest dopiero drugim profesorem w historii Fed na jego czele. Poprzednim był w latach 197078 Arthur Burns i nie była to prezydentura szczególnie udana.
Dystans światów teorii i praktyki bywa tak odległy jak mądre i poprawne polityczne stwierdzenie: "nie mam przesądów rasowych" od namówienia córki by wyszła za Murzyna. Przepraszam: Afroamerykanina... dodaje profesor. Oczywiście pod swoim nazwiskiem nie dałby się zacytować.
Oko opatrzności
Jest jeden kraj na świecie, który na swoich banknotach umieścił Oko Opatrzności. To Stany Zjednoczone. Tradycyjnie spogląda ono z przestrzeni trójkąta. Jego wierzchołkami, zdaniem mego rozmówcy, są: Władza, Społeczeństwo i Rynek. Ich oddziaływania są silne, na ogół antagonistyczne. Wymagają Regulatora. Jest nim System Rezerwy Federalnej (Fed) czyli bank centralny. Innymi słowy: Opatrzność. Jej Okiem prezes. Za chwilę Ben Shalom Bernanke.
Czy podziela pan ten tok rozumowania, Mister Balcerowicz?
Waldemar Piasecki, Nowy Jork
Wspcłpraca:
Michael I. Piasecki, Princeton
Strażnik trójkąta
- 11/18/2005 06:59 PM
Reklama