Kto był najwybitniejszym kolarzem amerykańskim? Wcale nie Lance Armstrong, lecz Greg LeMond - uważa legendarny Eddy B., czyli Edward Borysewicz, który od czterech miesięcy jest trenerem-koordynatorem polskiej kadry torowców.
Edward Borysewicz, rocznik 1939, kresowiak i syn carskiego oficera jest uważany w USA za twórcę potęgi kolarstwa w tym kraju. W 1976 roku rozpoczynał pracę trenerską za Oceanem praktycznie od zera. "Byłem pierwszym w ogóle trenerem zatrudnionym na etacie w Amerykańskiej Federacji Kolarskiej. Miałem biurko, krzesło, telefon i roczny budżet w wysokości 60 tys. dolarów. Uczyłem Amerykanów podstaw, prawidłowej sylwetki na rowerze, potem zachowań w peletonie, taktyki. Bo oni na początku nic nie wiedzieli. Nie ścigali się, ale jeździli na rowerze" - opowiada.
Po ośmiu latach prowadzona przez Borysewicza reprezentacja USA zdobyła w Los Angeles cztery złote medale olimpijskie. Trenował od juniora Grega LeMonda, który jako pierwszy Amerykanin wygrał Tour de France. U Borysewicza rozpoczynał też kolarską karierę siedmiokrotny zwycięzca Wielkiej Pętli Lance Armstrong.
"LeMond był wyjątkowy. Gdyby nie został postrzelony przez swojego szwagra na polowaniu, to wygrałby Tour de France nie trzy, ale co najmniej siedem razy. Był lepszy od Armstronga. Od maleńkości miał tylko jedną nerkę, ale cechowała go niesamowita wydolność organizmu. I wygrywał wszędzie, a nie tylko w Tour de France" - ocenia Borysewicz.
Armstrong trafił do prowadzonej przez Borysewicza grupy zawodowej Subaru-Montgomery na początku lat 90. "Zadzwonił do mnie wiceprezes amerykańskiej federacji Mike Fraysse, który był na zawodach triathlonowych, i mówi: "Eddy, jest zwierzak. A ponieważ ty potrafisz zrobić ze zwierzaków kolarzy, to skontaktuj się z nim". Podał mi imię i nazwisko: Lance Armstrong. Pojechałem do Austin, gdzie Armstrong miał kolejne zawody. Zaproponowałem mu przejście do grupy. Był już wtedy mistrzem USA w triathlonie na krótkim dystansie, zarabiał jakieś pieniądze. Powiedziałem, że może u nas zarobić więcej. Spytałem jakie przeszedł choroby. Odpowiedział, że nigdy nie chorował. "Jak to - mówię - nawet grypy?". "Na nic nie chorowałem". "A głowa nigdy cię nie bolała?". "Nigdy" - odpowiada. Po tygodniu przysłał mi wyniki badań lekarskich. Były znakomite. Powiedział, że jest gotowy zostać kolarzem. "Dam ci 12 tys. dolarów" - mówię. "Ile?". Powtarzam sumę. A on na to: "Ja na tyle nie zasługuję". "Ale twój organizm na to zasługuje" - odpowiedziałem. I tak Lance Armstrong został kolarzem. ścigał się w mojej grupie przez dwa sezony".
Borysewicz mówi, że był "dzieckiem o złym pochodzeniu". Po wojnie wychowywał się w Górze śląskiej koło Wrocławia. Z powodu przeszłości ojca utrudniano mu kontynuowanie nauki, w wojsku wysłano do kompanii karnej, a po powrocie do cywila przez parę lat nie dawano paszportu. Kariera kolarska nie potoczyła się na miarę jego oczekiwań i po skończeniu studiów na warszawskiej AWF zaczął pracę trenerską w łódzkich klubach. Jego wychowankiem był m.in. Mieczysław Nowicki.
"Miałem dużo satysfakcji z pracy trenerskiej, ale odbiło się to kosztem życia osobistego. Mój wyjazd do USA nastąpił w momencie, gdy byłem wypalony psychicznie, w czasie rozwodu. Miałem dość kolarstwa, ale moje życie potoczyło się inaczej" - mówi.
Dziś Edward Borysewicz dzieli czas na Polskę i Amerykę. Od 1996 roku organizuje obozy treningowe w Ramona w Kalifornii, prowadzi kursy, pracuje również z zawodnikami masters. Wielu z nich, m.in. Vic Copeland, zdobyło tytuły mistrzów świata w tej kategorii.
Od 1 lipca Borysewicz jest trenerem-koordynatorem polskiej kadry torowców. "Praca z polską młodzieżą daje sporo satysfakcji. Nasi torowcy to bardzo dobrzy zawodnicy, szczególnie sprinterzy Kwiatkowski i Zieliński. Oni mają już siłę i szybkość, ale trzeba ich jeszcze nauczyć taktyki. No i niedługo będziemy mieli w Pruszkowie tor z prawdziwego zdarzenia. śmiem twierdzić, że będzie to jeden z najpiękniejszych torów kolarskich na świecie".