Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 19 listopada 2024 03:30
Reklama KD Market

Gra w sekretarza

Historia wyłaniania sekretarzy generalnych ONZ jest zajmująca, niekiedy pasjonująca. Przypomina grę w karty, z tym, że nie zawsze jasne czy wszyscy zainteresowani siadają do tej samej gry. Jak w dowcipie, gdzie przy stole faceci licytują kolejno: "Pas", "Para waletów", "Dzwonek", "To ja idę otworzyć". Nie jest to oczywista gra w brydża, pokera, tysiąca czy oczko. To gra w... sekretarza.

Urząd sekretarski, prócz rocznej pensji przekraczającej 330 tys. dolarów to oczywisty splendor nie tylko dla samego polityka, ale także promocja kraju, z którego się wywodzi. Klasycznym przykładem jest Birma, której międzynarodowa rozpoznawalność i pozycja poszybowały w górę dzięki sekretarzowi UąThantowi. Niekiedy bywa to "czarny PR", jak w przypadku Austrii, gdy wyszła na jaw wojenna przeszłość "jej" sekretarza i prezydenta państwa Kurta Waldheima.

60 lat, siedmiu sekretarzy...
Ten urząd w oczywisty sposób ugruntowuje pozycję sprawujacego go. Decyduje o tym czas na działanie, którego społeczność międzynarodowa na ogół nie szczędzi. W swej 60letniej historii Organizacja Narodów Zjednoczonych miała zaledwie siedmiu sekretarzy generalnych, z których tylko jeden urzędował tylko jedną kadencję. Zacznijmy od niego, bo to przybliży do kulis gry.

Egipcjanin Butros Butros Ghali został "wygrany" w 1991 roku przez Francuzów dzięki blefowi, którego nie "odczytali" w porę Amerykanie. Jak się połapali było za późno...

Wyłanianie sekretarza generalnego  paradoksalnie  nie ma ścisłego regulaminu. Opiera się na pragmatycznej tradycji. Ta stanowi, że kandydat musi zyskać akceptację więcej niż 9 członków 15osobowej Rady Bezpieczeństwa, przy braku weta któregokolwiek z jej pięciu członków stałych: USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Rosji i Chin. Ktoś taki jest potem "zaklepywany" przez Zgromadzenie Ogólne.

Nim dochodzi do oficjalnego głosowania, Rada Bezpieczeństwa odbywa serię głosowań próbnych mających wysondować rozkład, oddalić widmo ewentualnego konfliktu, a zbliżyć do konsensusu. Konsensus bowiem to sedno oenzetowskiej religii. W 1991 roku, prezydent George Bush miał swego wielkiego faworyta. Był nim jego osobisty przyjaciel, irański książęmiliarder Aga Khan. Wyboru miał dopilnować ambasador USA w ONZ, doświadczony dyplomata Thomas Pickering.

Aga Khan był już raz wielkim faworytem w 1981 roku, miał większość głosów w RB, ale poległ dzięki wetu ZSRR, a precyzyjniej osobistej antypatii Andrieja Gromyki. Rosjanie (wraz ze wszystkimi państwami afrykańskimi) forowali z kolei tanzańskiego ministra spraw zagranicznych Salima Ahmeda Salima lecz tego natychmiast zawetowali Amerykanie. Wtedy, jak fuks na torze pojawił się Peruwiańczyk Xavier Perez de Cuellar, na którego grała Moskwa. Był tam ambasadorem (równolegle w Warszawie), znali go. Amerykanie nie mieli nic przeciwko. Co ciekawe Perez nigdy nie miał poparcia swego własnego rządu w Limie, co tak parokrotnie podkreślał. W 1995 roku nieudanie rywalizował o prezydenturę Peru z potomkiem japońskich emigrantów Alberto Fujimori. Prorokiem we własnym kraju nie został.

10 lat później, gdy Amerykanie zadbali już o "nieagresję" Rosjan wobec perskiego księcia, wydawało się więc, że mają sekretarza w kieszeni. Do gry weszła jednak Francja. Ostentacyjnie zaczęła forsować wyedukowanego w Paryżu egipskiego katolika Butrosa Ghali, frankofona i konesera kultury francuskiej, zasłużonego  jako szefa dyplomacji Egiptu  w pokojowych negocjacjach Sadata z Beginem. Lobbingowi francuskiemu towarzyszyły równocześnie poufne żale adresowane do... Pickeringa, że prawie nikt w Radzie Bezpieczeństwa tej kandydatury nie popiera.

Tymczasem Francuzi stawali na głowie, aby urobić większość. łatwowierny ambasador USA postanowił w głosowaniu nie wetować i tak już "przegranego" Butrosa, a tylko wstrzymał się od głosu, by niepotrzebnie nie antagonizować Egiptu. Jakież było jego zdumienie, gdy ogłoszono wyniki. "Za" opowiedziało się 10 członków, a nikt z "Wielkiej Piątki" nie wetował kandydata. Ograny jak dziecko Pickering został szybko odwołany przez Busha. Jego kariera praktycznie została zakończona, bo uwierzył Franuzowi. Jego błąd jest, jako klasyka, studiowany we wszystkich akademiach dyplomatycznych.

Było oczywiste, że przy głosowaniu nad wyborem Butrosa Ghali na drugą kadencję Ameryka już nie da się okpić. Mimo otrzymania w 1996 roku 10 głosów, w tym trzech członków z Afryki i trzech stałych członków Rady Bezpieczeństwa, Egipcjanin usłyszał amerykańskie "NO". Poparcia solidarnie nie udzieliły, wstrzymując się: Polska, Wielka Brytania, Włochy i Korea Południowa. Egipcjanin był jedynym w historii ONZ jednokadencyjnym sekretarzem generalnym. Ameryka zademonstrowała swą siłę i brak zgody na wodzenie za nos w organizacji, którą utrzymuje z pieniędzy swego podatnika.

Inni podpadnięci
Butros nie był jedynym podpadniętym u wielkich sekretarzem generalnym. Już pierwszy w tej roli Norweg Trygve Halvdam Lie (194653) wzbudził szewską pasję Moskwy, gdy w 1950 roku podczas wojny koreańskiej wysłał tam wojska ONZ. ZSRR przestał uznawać go za sekretarza generalnego. W 1952 roku, wobec oficjalnego sprzeciwu USA, Lie zrezygnował, oskarżony o masowe zatrudnianie w ONZ komunistów i osób "działających na szkodę Stanów Zjednoczonych", jak elegancko nazwano szpiegów z immunitetami. Drugiej kadencji nie dokończył.

Inaczej zapamiętano Austriaka Kurta Waldheima (197281). Ten zawodowy dyplomata w 1970 roku został ambasadorem swego kraju przy ONZ, by już rok później zostać wybranym na sekretarza generalnego. Był to wynik konsensusu i braku zgody "Wielkiej Piątki" na innych bardziej utytułowanych dyplomatów. Także samej taktyki Waldheima, który powtarzał, że nie jest kandydatem na sekretarza, ale jest "do wykorzystania". No i został. Pełnił funkcję dwie kadencje i silnie kojarzony był z reprezentowaniem interesu amerykańskiego na forum ONZ. Po zakończeniu misji prestiżowy Georgetown University zaoferował mu profesurę i wykładał tam dwa lata. W 1986 roku został wybrany prezydentem Austrii.

Niedługo potem wybuchł skandal. Okazało się bowiem, że zataił swoją przeszłość oficera 12 Armii Wehrmachtu na Bałkanach, a według innych  przynależność do SS (tłumaczył się, że był jedynie członkiem klubu jeździeckiego SS). Społeczność międzynarodowa domagała się rezygnacji Waldheima, jednak ani on ani Austria "nie widzieli powodu". Kraj popadł w międzynarodową izolację trwającą do końca kadencji prezydenta w lipcu 1992 roku. Dobrym pytaniem pozostaje czy nikt z "Wielkiej Piątki" naprawdę nie wiedział o przeszłości Austriaka przed wyborem na sekretarza generalnego ONZ? A jeżeli tak, to co było ceną za przymknięcie na to oka.
Sekretarze pomnikowi

Inną kategorią są sekretarze generalni, którzy przydają ONZ niekwestionowanego blasku. Było takich dwóch: Dag Hjalmar Agne Carl Hammarskjold i Sithu UąThant.

Pierwszy był Szwedem i pełnił misję w latach 195361. Był wytrawnym dyplomatą i utalentowanym negocjatorem. Zwolennikiem dekolonizacji Afryki. Dzięki niemiu rozwiązano zagrażający wojną konflikt wokół Kanału Sueskiego w 1956 roku. Zginął 18 września 1961 roku w katastrofie lotniczej w Afryce Południowej. Dopiero 30 lat później okazało się, że był to zamach służb specjalnych RPA. Spodziewano się, że śmierć Hammarskjolda wyhamuje światowe poparcie dla aspiracje niepodległościowych Afryki. Samolot z sekretarzem generalnym ONZ został zestrzelony przez nieoznakowany myśilwiec afrykanerski. W grudniu tegoż roku pośmiertnie otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

Jego birmański następca (196171) otrzymał jednogłośne(!) poparcie Rady Bezpieczeństwa.Kursu poprzednika nie zaniechał, a wzmocnił go. Przeszedł do historii jako człowiek, który przyczynił się do pokojowego rozwiązania kryzysu kubańskiego, zakończenia wojny cypryjskiej i rozmieszczenia tam wojsk ONZ oraz przyjęcia Chińskiej Republiki Ludowej na pełnoprawnego członka ONZ.

Kontrowersyjny Kofi
Kofi Atta Annan ma 67 lat, z których 43 spędził na rozmaitych posadach w ONZ. Przeszedł wszystkie możliwe szczeble kariery, by w 1996 roku zostać wybranym na sekretarza generalnego. Za trzecim lub nawet czwartym podejściem. Wcześniej konkurował z Waldheimem i potem Butrosem Ghali, a wtajemniczeni upierają się, że stanowił zagrożenie także dla Pereza de Cuellara. Zna organizację jak swoją kieszeń, języki obce, poślubił piękną siostrzenicę Raoula Wallenberga.

Przychodził w aureoli dyplomaty, ktory przyczynił się do zakończenia wojny w b. Jugosławi, z zadaniem reformy ONZ i istotnie jej projekt jest realizowany, choć można dyskutować co do efektów. Ameryka konsekwentnie ich Annanowi odmawia. Pierwszą kadencję zakoćczył z Pokojową Nagrodą Nobla dla ONZ, choć krytycy wytykają mu bezczynność w czasie ludobójstwa w Srebrenicy i masakry w Rwandzie. Drugą kadencję zdominował konflikt z USA w kwestii wojny irackiej, której Annan odmawia do dziś prawomocności. Z kolei Ameryka oskarża go o korupcję w administrowaniu programem pomocowym "Ropa za żywność" i zdawała się do niedawna zmierzać do usunięcia sekretarza przed upływem, kończącej się 31 grudnia 2006 roku, kadencji. Po obchodach 60lecia ONZ wydaje się, że presja na takie rozwiązanie osłabła.

Polowanie na sukcesora
Formalnie nie ma jakiejś reguły wyłaniania. Kandydat może się zgłosić sam, może go zaproponować jakiś przywódca czy inny kraj. Powinien jednak mieć akceptacje swojej grupy regionalnej. Zwyczajowo również kandydat nie może pochodzić z państw "Wielkiej Piątki" i rotacyjnie powinien wywodzić się z kolejnego kontynentu. Tak więc, dla Azji sprawa jest jasna: im należy się funkcja sekretarza generalnego, bo obsadzali ją tylko raz i to dawno (UąThant). Grupa państw wschodnioeuropejskich kontestuje to podejście, powiadając: "My nie mieliśmy sekretarza nigdy.

Nasza kolej". Też prawda. Norwegia, Szwecja i Austria to nie wschód Europy. Pogląd zdają się podzielać Amerykanie, a w kazdym razie opiniotwórczy "Washington Post", gdy piórem Freda Hiatta przyznaje rację tej logice. Azja ma kontragrument. Jak można promować relikt wschodnioeuropejskiej przeszłości, gdy większość krajów jest w NATO albo UE. Ok  powiada Hiatt  ale czy z powodu demokratyzacji ten region ma być automatycznie zaliczony przez Azjatów do Europy Zachodniej? Poza tym młode europejskie demokracje prezentują znacznie większe przywiązanie do idei demokracji niż państwa azjatyckie, gdzie stosunek do tej wartości bywa cokolwiek specyficzny. Zatem nie skreślać Europy Wschodniej.

Balony próbne kandydatów z tej grupy jakimi byli młodzi, ambitni znakomicie wyedukowani na Zachodzie i proamerykańscy szefowie dyplomacji: bułgarskiej  Solomon Passy (rocznik: 1956) i rumuńskiej  Mircea Dan Geoana (1958) nie osiągnęły jednak wysokich lotów. Azjaci trzymają się mocno i skutecznie lobbują.

Cztery asy
Jako pierwsza aspiracje ujawniła Tajlandia. Sama zgłosiła i rozpoczęła promowanie swego wicepremiera Surakiarta Sathirathaia. To bardzo popularny i lubiany polityk. Wyedukowany na świetnych uczelniach (Harvard, Tufts i Cambridge), gdzie kończył prawo, dyplomację i ekonomię oraz z tej ostatniej się doktoryzował. Najmłodszy w historii kraju minister finansów (w wieku 38 lat) i najmłodszy szef dyplomacji (jako 43latek). Z jego postacią wiązana jest międzynarodowa pozycja Tajlandii. Dobrze znany w Europie, USA i krajach Trzeciego świata. Rocznik 1958. Tajlandczyk to pierwszy as. Lecz nie najsilniejszy. Powiedzmy: trefl. Jego szanse redukuje fakt, że Tajlandia otrzymała niedawno przewodniczenie filialnej organizacji oenzetowskiej UNCTAD (Konferencji d/s Handlu i Rozwoju).

Asem pikowym, najsilniejszym, jest 67letni Jayantha Dhanapala, dyplomataweteran ze Sri Lanki. Już jako 20latek robił furorę na uczelniach w USA i Anglii. Do magisterium z filologii angielskiej dorzucił studia romanistyczne i sinologię. Oczywiście także nauki polityczne i dyplomację. Posiada kilka doktoratów honorowych i wiele międzynarodowych nagród za dokonania pokojoworozbrojeniowe. Funkcja sekretarza generalnego byłaby zwieńczeniem jego kariery. Tym bardziej, iż był już zastępcą sekretarza d/s rozbrojenia w latach 19982003 . Od czasu, kiedy został w 1984 roku mianowany ambasadorem w ONZ w Genewie, związany z organizacją.

Przedtem na placówkach w Londynie, Pekinie, Waszyngtonie i New Delhi. Dhanpala zna wszystkich i jest wytrawnym graczem. Dawne antagonizmy z USA na tle wizji rozbrojenia i nierozprzestrzeniania broni, potrafił zamienić w poparcie. Dhanapala sformował profesjonalną ekipę zajmującą się lobbowaniem go w świecie. Nieoficjalnie patronuje tej misji wpływowy i bardzo popularny senator amerykański, astronauta John Glenn. Lankijski dyplomata jest niezwykle aktywny w społeczności oenzetowskiej i zachęcająco otwarty dla mediów. Buduje image przyjaznego, otwartego i elastycznego polityka globalnego. Jest zdeterminowany, bowiem jest to jego ostatnia szansa na to stanowisko.

As kierowy wyłonił się w pierwszej dekadzie października br. Szef dyplomacji Korei Południowej sam zgłosił swoją kandydaturę w wywiadzie prasowym. Nazywa się Ban Kimmoon, ma 61 lat i 35letnią karierę w dyplomacji. Absolwent stosunków międzynarodowych Harwrad University (1970). Dwukrotnie pełnił misję w ONZ, a obecnie od trzech lat jest ambsadorem swego kraju tej organizacji, gdzie trafił ze stanowiska ministra spraw zagranicznych. Odgrywał kluczową rolę w sześciostronnych negocjacjach zmierzających do utemperowania nuklearnych ambicji Korei Północnej. Ceniony w Waszyngtonie, dobrze widziany w Moskwie i Pekinie.

Uważa, że Korea jest predestynowana do budowania mostu pomiędzy krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się. To same zadanie widzi dla zreformowanej ONZ. Mówi, że wniesie do niej "Korean knowhow". Wiele wskazuje na to, że program Kimmoona jest programem narodowym, na którego spełnienie Korea wyłoży dowolne pieniądze...

As karo oficjalnie nie jest asem, bo nie powiedział "tak". To Aleksander Kwaśniewski. Wyraźnym gestem zachęty do przekroczenia tego "rubikonu" była wypowiedź ukraińskiego szefa dyplomacji Borysa Tarasiuka dla prasy amerykańskiej zapewniająca o pełnym poparciu dla kandydatury polskiego prezydenta. W podobnym duchu zadeklarowali mu poparcie obaj kandydaci do sukcesji po nim: Donald Tusk i Lech Kaczyński. Jako dobry kandydat postrzegany jest w Ameryce. Sam jest ostrożny i mówi, że gdyby miał był reformatorem ONZ, to taka rola mu odpowiada, pozycja kontynuatora obecnego sekretariatu  nie. Otoczenie Kwaśniewskiego zwraca uwagę na głębsze motywy ociągania. Jest on, jak dotąd, urodzonym "winnerem", człowiekiem sukcesu, potrafiącym rozgrywać skomplikowane partie polityczne, czego dowiódł choćby na Ukrainie. Stanowisko sekretarza generalnego wymagałoby walki o nieznanym rezultacie, z możliwością porażki. Czy jest na taki wariant przygotowany?

Klucz w Waszyngtonie, drzwi w Moskwie
W ocenie szans polskiego kandydata obezwładniające wydawać się może rosyjskie stanowisko wypowiadane w ONZ, iż Moskwa widzi jako sekretarza generalnego przedstawiciela Azji. Szans nie daje Kwaśniewskiemu także Wałęsa wypowiadając się w Nowym Jorku, że "Putin go już skreślił". Czy tak jest naprawdę?

 Oczywiście należy rozróżniać czym jest decyzja, a czym gra w polityce. Stanowisko Rosji nie może być w tej chwili wobec Kwaśniewskiego jednoznacznie negatywne. Putin ma poczucie kontroli sytuacji, jaką daje mu weto w Radzie Bezpieczeństwa, ale czy będzie miał interes w wetowaniu Kwaśniewskiego, okaże się za kilka miesięcy. To zależeć będzie od gry rosyjskich inteersów w Azji, a przede wszystkim stosunków z Bushem. Gdyby z jakichś powodów Ameryka zdecydowała się na zaangażowanie w kandydaturę Kwaśniewskiego, a nie tylko kurtuazyjne poparcie, Putin miałby "materiał do przemyślenia".

Musiałby kalkulować co się opłaca bardziej. Czas zdaje się grać dla Kwaśniewskiego. Emocje Putina związane z Ukrainą opadają. Sam Kijów wykonuje pokojowe gesty wbec Moskwy, mając świadomość zależności od rosyjskich zasobów energetycznych i... bliskie wybory parlamentarne. Juszczenko przestaje był synonimem porażki Putina. Co bardzo ważne, nigdy między Kwaśniewskim a Putinem nie było konfliktu osobistego. A dalej, jak to w polityce, wszystko jest kwestią ceny... Kluczowa zdaje się był obecna pożegnalna wizyta waszego prezydenta w Białym Domu. Bush lubi stawiać na swoim w kwestiach personalnych, jest to forma jego samorealizacji.

Wystarczy prześledzić sposób obsadzenia Johna Boltona, jako ambasadora USA przy ONZ wbrew Kongresowi. Bush umie starcia personalne prowadzić i wygrywać. Gdyby więc Kwaśniewski, jako wierny aliant, otrzymał takie wsparcie w postaci zdeterminowanego zaangażowania Busha, mogłoby ono okazać się decydujące  mówi wysoki urzędnik ONZ reprezentujący jeden z krajów zachodonieuropejskich.

Inny z naszych rozmówców, dla odmiany ze Skandynawii sięga po przenośnię:
 Sytuacja Kwaśniewskiego jest taka, że musi otworzyć drzwi w Moskwie kluczem, jaki może dostać tylko w Waszyngtonie. Ułożył się z Putinem przy pomocy Busha.

Dyplomata dodaje też, że silnymi argumentami na rzecz Kwaśniewskiego jest to, czego jako sekretarz generalny robić... nie będzie czyli użyteczność pozytywna. Na pewno nie rewolucjonizowałby ONZ i nie nastawiał jej przeciwko Ameryce, co do tej pory zniechęcało kolejnych prezydentów USA i Amerykanów generalnie. Dawałoby to szansę przyciągnięcia Stanów do organizacji i silniejszego włączenia w jej sprawy.

Przy sekretarzowaniu azjatyckim raczej nie jest to pewne. Na pewno nie "skakać" Chinom i nie "dokopywać" Rosji, co przy kadencji azjatyckiej byłoby niejako naturalną pokusą "regionalną". Tym bardziej nie antagonizowałby Europy, bo tam wykreował swoją pozycję. Byłby po prostu przewidywalnym i "bezpiecznym" sekretarzem. Jest sprawdzony w wielkiej polityce, co odróżnia go od rywali, którzy nigdy głowami państw nie byli, a ich żywiołem była "tylko" międzynarodowa dyplomatyczna biurokracja.

Sekretarza w przyszłym roku wybierać będzie Rada Bezpieczeństwa złożona obok "Wielkiej Piątki" także z: Danii, Grecji i Słowacji; Ghany, Kongo i Tanzanii; Japonii i Kataru, Argentyny i Peru, gdzie od niedawna premierem jest syn polskiego lekarza Pedro Pablo Kuczyński, znany ekonmista nieźle znający się z Leszkiem Balcerowiczem i Markiem Belką. Zgromadzenie w tym towarzystwie 10 głosów dla polskiego kandydata wydaje się znacznie bardziej prawdopodobne niż któregoś z azjatyckich rywali. W tym rozdaniu kart, układ państwowy Rady nie jest ich atutem. Oczywiście, wszystko bez weta Rosji.

Task Force, Tusk Force?
Tak jak Sathirathai nie zdziała wiele bez Tajlandii, Dhanapala bez Srilanki, a Kimoon bez Korei, tak Kwaśniewski bez zdecydowanego poparcia Polski też sekretarzem generalnym nie zostanie. Powinien mieć, tak jak azjatyccy kandydaci, profesjonalny task force czyli grupę zadaniową pracującą nad promocją i lobbingiem. Powinien on być ukierunkowany przede wszystkim na Afrykę, kontynent nie odgrywający w prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego nadmiernego znaczenia. Zapewne kluczową postacią byłby tu pochodzący z Ghany Kofi Annan, odnoszący się do polskiego prezydenta z wielkim szacunkiem. Ważniejsze jednak na ile taki team mógłby stać się grupą identyfikacji przyszłego prezydenta RP. Semantycznie i mentalnie do Task Force bardziej podobne jest Tusk Force.
Waldemar Piasecki, Nowy Jork

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama