Mieszkający w Chicago kapitan Andrzej Piotrowski wpłynął w niedzielę 24 lipca o godzinie ósmej rano do gdyńskiego basenu żeglarskiego im. generała Mariusza Zaruskiego, symbolicznie kończąc przerwany rejs Władysława Wagnera – pierwszego Polaka, który na trzech łódkach o imieniu “Zjawa” opłynął świat.
Jacht “Kpt. Wagner II”, na którym polonijny żeglarz samotnie wyruszył z Azorów 14 czerwca, zacumował w miejscu, skąd 90 lat temu, 8 lipca 1932 roku, wypłynął w okołoziemski rejs niespełna 19-letni polski harcerz.
Wagner po trwającym siedem lat rejsie 2 września 1939 dotarł do Great Yarmouth w Anglii i tam już został. Z powodu napaści Niemców na Polskę, która zapoczątkowała II wojnę światową, wyprawa została przerwana. Do Gdyni, miejsca rozpoczęcia rejsu, nie wrócił już nigdy. Po wojnie osiadł na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, później przeniósł się na Florydę, gdzie zmarł w 1992 roku. Jego prochy zostały sprowadzone do Polski, gdzie spoczywają w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Gdyni-Witominie.
Piotrowski poznał Wagnera na początku lat 90. Później spotykali się jeszcze kilka razy. Po jego śmierci był jednym z inicjatorów odsłonięcia tablicy upamiętniającej słynnego żeglarza na wyspie Tortola w archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Tu narodził się pomysł symbolicznego dokończenia jego wyprawy i przepłynięcia z Great Yarmouth do Gdyni. Był zamysł, by dokonał tego syn Wagnera-Michael, który mieszkał w portorykańskim San Juan. Był doskonałym żeglarzem i szkutnikiem, dlatego idea, by to właśnie on symbolicznie dokończył rejs swego ojca, wydawała się najlepszą z możliwych. Piotrowski spotkał się z nim w Chicago w 2014 roku. Propozycja została przedstawiona i spotkała się z aprobatą. Niestety rok później Michael zmarł nagle na atak serca. Misji dokończenia rejsu podjął się Piotrowski.
Laureat wielu prestiżowych zagranicznych nagród żeglarskich wypłynął z Azorów 14 czerwca i chciał być w Gdyni 8 lipca. W tym dniu bowiem w 1932 roku Wagner wypływał w swój rejs dookoła świata. I pewnie ten zamiar byłby zrealizowany, gdyby nie sztorm, z jakim przyszło mu się zmierzyć na Atlantyku. W przeszłości przepłynął ten ocean już 14 razy, ale nigdy wcześniej nie doświadczył tak potężnego uderzenia fali w bok jachtu. Spowodowała ona liczne uszkodzenia m.in. urządzeń nawigacyjnych. To sprawiło, że musiał zatrzymać się na sześć dni w hiszpańskim porcie Baiona. Potem była Muxia , gdzie uzupełnił zapas paliwa, potrzebny do przepłynięcia Zatoki Biskajskiej, Cherbourg we Francji, angielski Great Yarmoutk, duńskie Esbjerg i Bornholm i po trzech tysiącach mil Gdynia. Symboliczne dopięcie rejsu w roku, na który przypada 90-lecie rozpoczęcia wyprawy Wagnera dookoła świata i rocznice - 110. jego urodzin i 30. śmierci.
11-krotny uczestnik słynnych regat z Chicago do Mackinac nie tylko symbolicznie dopiął niedokończony rejs, również przywiózł ze sobą 32. megabajtowy dysk, na którym są zeskanowane wszystkie dokumenty i filmy znajdujące się w domu Wagnera w Winter Park na Florydzie. Będzie on eksponatem Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku i Instytutu Sikorskiego w Londynie. Będzie też zdeponowany w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce.
Opis rejsu będzie również ostatnim rozdziałem książki Piotrowskiego o Władysławie Wagnerze. Zostanie ona wkrótce ukończona i będzie opatrzona licznymi dokumentami i zdjęciami dotąd nigdzie i nigdy niepublikowanymi. Będzie też mocnym zaakcentowaniem maksymy, z którą polonijny żeglarz z Chicago nigdy się nie rozstaje. “Musimy pamiętać o naszych bohaterach, żebyśmy chcieli, by kiedyś ktoś nas zapamiętał”.
Dariusz Cisowski