Urodzona w Krakowie, wychowanka Zakopanego, a od 2015 r. mieszkanka Illinois – Maria Frycz-Zoltek – mówi o sobie, że nie jest góralką, a zakopianką. W wywiadzie udzielonym „Dziennikowi Związkowemu” przyznaje, że w trakcie pisania „Franki”, którą zadebiutowała jako pisarka, skupiła się nie tylko na pogłębieniu wiedzy o góralach zagórzańskich, ale także na podkreśleniu znaczenia spełniania marzeń, miłości do zwierząt i ochrony środowiska. „Franka” to książka dla wszystkich, a nie tylko dla górali.
Maria Frycz-Zoltek ukończyła studia magisterskie na kierunku filologia angielska na Uniwersytecie Śląskim. Przez wiele lat uczyła angielskiego w jednej z zakopiańskich szkół. W 2015 r. dla swojego męża przyjechała do Chicago i została na stałe. Pracuje w szkole Rosa L. Parks Middle School w okręgu oświatowym Harvey-Dixmoor.
Joanna Trzos: Czy debiut literacki i wydanie „Franki” oznacza, że być może pisaniem zajmiesz się zawodowo?
Maria Frycz-Zoltek: Jest to możliwe, ale przejście z jednego zawodu do drugiego może potrwać parę lat. Poza tym, aby zajmować się pisaniem zawodowo, trzeba być rozpoznawalnym pisarzem, mieć na koncie parę książek. To nie jest tak proste, jak mi się na samym początku wydawało, kiedy zaczęłam pisać cztery lata temu. Do zawodowej pracy pisarza prowadzi droga, która może być długa i wyboista z wieloma niespodziankami, jakbym miała to zobrazować.
Przed spotkaniem z czytelnikami w Chicago miałaś już za sobą spotkania autorskie w Polsce. Kiedy ukazała się „Franka”?
– „Franka” została wydana 1 czerwca w Dzień Dziecka, ale już dużo wcześniej z moim wydawcą panem Robertem Kowalczykiem przygotowywaliśmy spotkania w Polsce. Zaczęliśmy od spotkania w Mszanie Dolnej, ponieważ jeden z głównych bohaterów – Bulanda, jest z tamtych okolic. Górale zagórzańscy bardzo sobie cenią Bulandę, bowiem jest to postać historyczna, która występuje w mojej książce. Potem miałam przemiły wieczór w muzeum Czerwonym Dworze w Zakopanem, ponieważ moja główna bohaterka jest zakopianką. Następnie spotkałam się jeszcze z moimi czytelnikami w Waksmundzie, Krakowie i Nowym Targu.
Książkę napisałaś w Stanach Zjednoczonych, w Willow Springs, gdzie mieszkasz. Jak narodził się pomysł na „Frankę”?
– Chciałam napisać książkę o spełnianiu marzeń, bo to był główny powód, dla którego zaczęłam ją pisać. Myślałam o dzieciach, które nie zawsze są motywowane przez swoich rodziców, dziadków czy nauczycieli i niestety słyszą różne negatywne opinie na swój temat. Chciałam, aby wiedziały, że od nich zależy, co będą chciały robić w przyszłości i dążyły do tego. To była pierwsza myśl, która zainspirowała mnie do pisania. Potem przeczytałam artykuł na temat złego traktowania zwierząt w czasie wakacji i zdałam sobie sprawę, że w gruncie rzeczy my naprawdę mało mówimy w Polsce, a nawet i tutaj w polskiej społeczności, na temat zwierząt domowych, jak są one czasami okrutnie traktowane przez sąsiadów czy rodzinę. Jest we mnie taka wewnętrzna niezgoda na wyrządzanie krzywdy zwierzętom i wiedziałam, że chcę o tym napisać. Na samym początku nie miałam koncepcji, jak połączę to spełnianie marzeń z ochroną zwierząt, ale w trakcie pisania zrodziły się cztery główne tematy – czyli spełnianie marzeń, ochrona zwierząt, ochrona środowiska i podkreślenie tradycji góralskich, a w tym przypadku górali zagórzańskich, i jestem zadowolona z tego, jak je połączyłam.
Tytułowa bohaterka Franka żyje na pograniczu rzeczywistości i magii, ale jest to postać bardzo realistyczna. Ile we France jest Ciebie?
– Każdy zadaje mi to pytanie. Nie wiem, jak to wygląda u innych pisarzy, ale dałam z siebie dużo w tej książce, dlatego, że chciałam, aby to było napisane od serca dla dzieci i ogólnie dla moich czytelników. Faktycznie są pewne cechy u Franki, które występują też u mnie, na przykład jestem zadziorna, mówię swoje zdanie, dyskutuję, jak mi się coś nie podoba, jestem otwarta, szczera i to są cechy, które wydają mi się pozytywne. Chciałam też przekazać dzieciom, że warto walczyć o swoje zdanie, nawet jeśli innym osobom się to nie podoba. Na pierwszym miejscu to my mamy być zadowoleni i dumni z tego, co robimy. Każdy z nas przechodzi przynajmniej raz w życiu przez sytuacje, kiedy musi ustalić granicę między sobą i innymi, aby stać się odrębną jednostką w społeczeństwie. Dodam do tej listy prawdomówność, szczerość i hojność. Franka ma też wady, jak na przykład lenistwo, co też specjalnie pokazałam, bo musiała sobie zdać sprawę, że tylko ciężką pracą może osiągnąć sukces.
Dziewczynka uprawia narciarstwo i pod tym względem także niektórzy doszukują się analogii do Ciebie?
– Jako dziecko bardzo dużo jeździłam na nartach. Zresztą mój dziadek, który był lekarzem, w młodości uprawiał narciarstwo zawodniczo, a potem w mistrzostwach świata lekarzy zdobywał bardzo dobre miejsca. Dziadkowi zależało na tym, żebym jeździła na nartach, ale pod tym względem były gorące dyskusje z babcią, ponieważ nie chciała, abym trenowała. I chociaż jeździłam bardzo dobrze na nartach, to nie brałam udziału w zawodach jako dziecko. To właśnie chciałam przekazać w tej książce – tęsknotę za tym, czego nie udało mi się zrealizować. Franka jest zawodniczką, trenuje narciarstwo i bierze udział w zawodach. Dodam, że chodziłam do szkoły z koleżankami i kolegami, którzy byli zawodnikami, mieli co kilka tygodni treningi w Alpach, więc temat jest mi bliski.
Ważną postacią we „France” jest Tomasz Bulanda. Kim był Bulanda?
– Bulanda jest nieprawdopodobną postacią historyczną, która jest tak naprawdę nieznana na Podhalu. Kiedy dowiedziałam się od mojego teścia o postaci Bulandy, to zaczęło to być moim priorytetem, żeby pokazać tego znachora gorczańskiego i bacę w jak najlepszym świetle. Bulanda był przede wszystkim bardzo dobrym gospodarzem. Miał ponad tysiąc owiec, można powiedzieć, że był bogatym góralem. Miał swoją własną halę w Gorcach, która nazywała się Jaworzyna Kamienicka i on tam te swoje owieczki i kozy wypasał. Nie wiemy, kiedy i co dokładnie się wydarzyło, że nagle zaczął czarować, dlatego wymyśliłam w swojej książce spotkanie między Bulandą a węgierskim czarodziejem. Pod koniec XIX wieku Tomasz Chlipała stał się bardzo słynną postacią na swoich terenach, czyli w Szczawie, w Lubomierzu i Mszanie Dolnej, ogólnie w rejonie Beskidu Wyspowego oraz w Północnej stronie Gorc. Uleczał ludzi i zwierzęta. Znał się na psychice ludzkiej i starał się pomagać wszystkim, którzy o tę pomoc poprosili. W odróżnieniu od Sabały, który był takim góralskim bajkopisarzem i kłusownikiem, Bulanda nie zabijał zwierząt, ale je leczył i ratował.
Czy to prawda, że Bulanda był spokrewniony z rodziną Twojego męża?
– Bulanda miał tylko jedną córkę. Maria umarła w trakcie porodu i został Tomuś. Jej mąż Tomasz Zapała drugi raz się ożenił i z tego drugiego małżeństwa urodziła się babcia mojego teścia Maria, czyli prababka mojego męża. Wychowała się razem z prawdziwym wnukiem Bulandy. Nie było co prawda pokrewieństwa krwi, ale jednak emocjonalnie babcia mojego teścia była bardzo związana z Bulandą, wychowywał ją w swoim domu.
Zapraszamy zatem do lektury „Franki”. Gratuluję debiutu i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała:
Joanna Trzos[email protected]